Gdy statek wspiął się na falę, jego dziób się uniósł, jak gdyby żaglowiec zamierzał się wznieść aż do udręczonego nieba. Sa jeden wie, że wystarczy taki deszcz, by zatopić statek. Przez długą chwilę Althea nie widziała niczego poza niebem, a w kolejnej sekundzie pędzili już na oślep w dół wysokiej, stromej fali aż do głębokiego rowu. Dziewczynie wydawało się, że wpadną w następną wznoszącą się falę, zanurkują i zielona woda zaleje pokład. Uderzenie szarpnęło masztem i reją, do której przylgnęła Althea. Zdrętwiałe palce dziewczyny przesunęły się po mokrym, zimnym materiale żagla. Owinęła wokół stóp linkę brzeżną, napięła mięśnie nóg i chwyciła się mocniej. W tym momencie statek wspiął się na kolejną ścianę wody.
– Ath! Ruszaj się! – Głos dochodził spod nóg Althei. Spojrzała w dół i dostrzegła Grzywacza. Stary marynarz stał na szczeblach drabinki wantowej i wytrzeszczał na nią oczy, przysłaniając twarz przed wiatrem i deszczem. – Masz kłopoty, chłopcze?
– Nie. Idę – odkrzyknęła. Była zziębnięta, przemoczona i niewiarygodnie zmęczona.
Marynarze, którzy wykonali swoje zadania, zsuwali się po takielunku na pokład. Althea na chwilę przywarła do masztu, a gdy poczuła wystarczający przypływ sił, również ruszyła w dół. Sztorm nadciągnął na początku jej wachty. Kapitan rozkazał ściągnąć i zwinąć żagle. Najpierw uderzył deszcz, potem zerwał się wiatr tak potężny, że prawie pozrywał liny. Gdy marynarze dotarli na pokład, czekało ich kolejne zadanie – musieli zrefować żagle gniezdne.
Sztorm wzmagał się, jak gdyby w odpowiedzi na ich wysiłki. Althea oraz inni marynarze wspinali się po całym takielunku niczym mrówki po pływających gruzach. Wypełniali jeden rozkaz po drugim, zwijając, refując i składając kolejne pasy płótna. Dziewczyna przestała w pewnej chwili myśleć i tylko wypełniała docierające do jej uszu wywrzaskiwane rozkazy. Skupiła się na swoim zadaniu, a jej ręce niemal same pakowały mokre żagle i je zabezpieczały. Zadziwiające, co potra. robić ciało, mimo że umysł człowieka drętwieje ze znużenia i strachu. Ręce i stopy Althei funkcjonowały bez zarzutu, niczym świetnie wytresowane zwierzęta, które na przekór żywiołowi postanowiły utrzymać swą bezwolną panią przy życiu.
Powoli dotarła na dół. Większość marynarzy zdążyła się już ukryć pod pokładem. Pytanie Grzywacza było bardzo uprzejme. Dziewczyna nie wiedziała, dlaczego stary ma na nią oko. Była mu wdzięczna, choć równocześnie czuła się poniżona.
W pierwszych dniach po zaokrętowaniu się na ten statek Althea bardzo się starała wyróżnić. Usiłowała pracować więcej, szybciej i lepiej. Cudownie się czuła, będąc znowu na pokładzie. Nie przeszkadzało jej ani ciągle to samo kiepskie jedzenie, ani przepełnione i cuchnące kajuty, nawet prymitywni towarzysze rejsu. Liczyło się tylko to, że wróciła na morze, pracowała, i że na końcu podróży dostanie kartę pokładową, którą będzie mogła rzucić Kajowi w twarz. Pokaże mu! Tak! A później odzyska statek i jak najszybciej wypłynie nim w rejs.
Miała najlepsze chęci, ponieważ jednak jej nowy „dom” okazał się statkiem rzeźniczo-przetwórczym, prędko uświadomiła sobie własny brak doświadczenia; w dodatku była mała i znacznie słabsza od mężczyzn. Kapitan „Żniwiarza” nie zamierzał szybko przemieszczać się z portu do portu, by dostarczyć towary (tak działo się w przypadku statków handlowych); jego celem było krążenie po wodach w poszukiwaniu łupów. Statek miał o wiele większą załogę niż handlowce tej samej wielkości, gdyż poza marynarzami płynęli nim myśliwi, rzeźnicy, specjaliści od oporządzania skór i pakowania mięsa oraz oleju. Z tego też względu takie statki były bardziej zatłoczone i brudne.
Althea starała się pracować prędko i dobrze, lecz sama determinacja nie wystarczała, by zostać najlepszym marynarzem w tym śmierdzącym padliną miejscu. Dziewczyna wiedziała, że od zaokrętowania się na tym statku ogromnie usprawniła swe umiejętności i wytrzymałość, ale zdawała sobie również sprawę z faktu, że nadal nie można by jej nazwać (jak mawiał jej ojciec) „rasowym chłopcem pokładowym”. Szczerze mówiąc, powoli ogarniała ją rozpacz. Po jakimś czasie zapomniała nawet o smutku i niezadowoleniu, a teraz żyła po prostu z dnia na dzień i myślała jedynie o codziennej pracy.
Althea była jednym z trzech „chłopców” na pokładzie statku rzeźniczego. Pozostałym dwóm – młodym krewnym kapitana – wyznaczano łatwiejsze zadania. Obaj usługiwali przy stole kapitańskim i o.cerskim i nie raz, nie dwa tra.ały im się całkiem przyzwoite resztki ze stołu. Często również pomagali kucharzowi przygotowywać posiłki dla załogi. Najbardziej zazdrościła im tego, że większość czasu spędzali pod pokładem, nie dość że poza zasięgiem burz, to także blisko ciepłego pieca. Na Altheę, szczuplutkiego „młodzieńca”, spadały wszystkie pozostałe prace chłopca pokładowego. Sprzątała, przynosiła kubły z rozmokłym śniegiem i smołą, a także biegła wszędzie tam, gdzie potrzebowano pomocnika. Musiała przyznać, że nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko.