Trwa ładowanie...
fragment
04-01-2016 19:11

Krzyk sowy

Krzyk sowyŹródło: Inne
d37q5yw
d37q5yw

W końcu zobaczył ciemny dom z białymi okiennicami po lewej stronie, co oznaczało, że do miejsca, gdzie zwykle zostawiał samochód, pozostało niecałe pięćdziesiąt metrów. Zwolnił i przygasił reflektory. Jechał na światłach postojowych. Pokonał jeszcze niecałe dziesięć metrów i zahamował. Wysiadł, a potem sięgnął po latarkę, schowaną w kieszeni na drzwiczkach. Od czasu do czasu oświetlał nią szosę, głównie wtedy, gdy musiał zejść na pobocze, bo mijał go jakiś samochód, choć niewiele widział samochodów, odkąd zaczął tu przyjeżdżać.

W bocznym oknie od frontu paliło się światło, podobnie w salonie i z tyłu domu, w kuchni. Robert szedł wolno i nawet teraz brał pod uwagę, że mógłby zawrócić i odejść, ale wiedział, że tego nie zrobi. Z domu dobiegała cicho grająca muzyka klasyczna - nie był to Schubert, który jako pierwszy przyszedł mu do głowy. Pomyślał, że to któraś z symfonii Schumanna. Szybko minął oświetlone okno salonu, obszedł tablicę do koszykówki, a potem skierował się ku niewielkim drzewom rosnącym na tyłach domu. Ledwie do nich doszedł, gdy otworzyły się drzwi od kuchni i na drewnianej podłodze werandy rozległy się kroki. Rozpoznał chód dziewczyny. Skręciła w stronę tablicy do koszykówki. Niosła wielki kosz. Biały szalik powiewał za nią na wietrze. Postawiła kosz i dopiero wtedy Robert się domyślił, że miała zamiar spalić śmieci w drucianym pojemniku stojącym trochę dalej po lewej stronie podjazdu. Z powodu wiatru podpalenie papieru zajęło jej prawie całą minutę. A potem ogień rozgorzał, oświetlając jej twarz. Stała przodem do
niego i patrzyła w dół na płomienie. Dzieliło ich niecałe dziesięć metrów. Po chwili podniosła kosz i wsypała do ognia resztę zawartości. Płomienie strzeliły tak wysoko, że musiała cofnąć się o krok. Nadal jednak wpatrywała się w ogień, nieobecna i zafascynowana jednocześnie. Ten wyraz jej twarzy Robert widział wielokrotnie, kiedy przerywała jakieś zajęcie w kuchni.

Nagle podniosła wzrok i popatrzyła wprost na niego. Rozchyliła usta i upuściła kosz. Zamarła.

W odruchowym geście przeprosin i swoistego poddania się Robert rozłożył ramiona.

d37q5yw

- Dobry wieczór - przywitał się.

- Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem i wydawała się gotowa do ucieczki, ale nie ruszyła się z miejsca.

Robert zrobił krok w jej stronę.

- Nazywam się Robert Forester - powiedział niczym automat, jasno i wyraźnie.

- Jesteś sąsiadem?

- Niezupełnie. Mieszkam w Langley. - Robert czuł, że musi zdać się na jej łaskę, a jeśli ona mu jej nie okaże, to znajdzie się tarapatach. - Nie chciałem cię przestraszyć - mówił dalej, nadal trzymając ramiona trochę odsunięte od ciała. - Czy chcesz wrócić do domu?

d37q5yw

Dziewczyna nie poruszyła się. Najwyraźniej usiłowała zapamiętać jego twarz, ale ogień przygasł. Pomiędzy nimi gęstniała ciemność. A Robert nie stał już w świetle padającym z kuchennego okna.

- Proszę tam zostać - odezwała się.

- Dobrze.

Zostawiwszy za sobą kosz szła powoli, nie spuszczając oczu z Roberta. A on z kolei, żeby mogła go widzieć, ruszył do przodu i minął róg domu. Dziewczyna przystanęła na niewielkim ganku z ręką na gałce u drzwi.

d37q5yw

- Mówiłeś, że jak się nazywasz?

- Robert Forester. Domyślam się, że chcesz wezwać policję.

Zagryzła dolną wargę.

- Byłeś tu już wcześniej, prawda?

- Tak.

Gałka zaskrzypiała w jej dłoni, ale dziewczyna nie otworzyła drzwi.

- Przypuszczam, że chcesz wezwać policję. Śmiało, proszę dzwonić. - Przesunął się, stanął w słabym świetle padającym przez boczne okno kuchni i spokojnie patrzył na dziewczynę. Wszystko pasowało, pomyślał - pozwolił się zobaczyć tej nocy, kiedy poprzysiągł sobie, że więcej tu nie przyjedzie, stał w świetle płomieni, podczas gdy mógł z łatwością cofnąć się w mrok po drugiej stronie domu, a potem obiecał dziewczynie, że zaczeka na policję.

d37q5yw

- Nie chcę wzywać policji - powiedziała dziewczyna łagodnie i szczerze; wiele razy widział, jak mówiła w ten sposób, ale nigdy nie słyszał. - Nie chcę też jednak, żeby koło mojego domu kręcił się podglądacz. Gdybym tylko zdobyła pewność, że nigdy więcej nie będziesz mnie niepokoił...

- Tego możesz być pewna. - Robert uśmiechnął się nieznacznie. Ucieszył się, że może jej coś obiecać. - Bardzo przepraszam, jeśli wcześniej cię nastraszyłem. Naprawdę bardzo przepraszam. Ja... - Urwał tę niezaplanowaną wypowiedź..

Dziewczyna zadrżała na zimnie. Nie odrywała wzroku od jego twarzy, ale w jej oczach nie widać było strachu, jedynie skupienie i dociekliwość.

d37q5yw

- Co takiego miałeś zamiar powiedzieć?

- Ja... chciałbym przeprosić. Lubię... lubię patrzeć na ciebie, kiedy jesteś w kuchni. Gotujesz. Wieszasz zasłonki. Nie usiłuję się z niczego tłumaczyć. Nie potrafiłbym. Nie chcę jednak, żebyś się bała. Nie jestem przestępcą. Czułem się samotnie, byłem w depresji i patrzyłem na dziewczynę w kuchni. Rozumiesz? - Kto by zrozumiał? Zęby mu zadzwoniły. Ciało oblał zimny pot. - Nie oczekuję, że to zrozumiesz. Nie spodziewam się też, że mnie jakoś usprawiedliwisz. Próbuję po prostu to wytłumaczyć i nie umiem. Jestem pewny, że mi się nie uda, bo sam nie bardzo wiem, dlaczego to robiłem. Nie znam prawdziwych powodów. - Zwilżył zziębnięte wargi. Dziewczyna mogła go teraz upokorzyć. Nigdy już nie będzie mógł o niej pomyśleć, nie przypominając sobie, że go poznała i brzydziła się nim. - Może powinnaś wejść do domu. Jest tak zimno.

- Pada śnieg - odpowiedziała z zaskoczeniem w głosie.

d37q5yw

Robert szybko obrócił głowę w stronę podjazdu, dostrzegł maleńkie płatki spadające z nieba i uśmiech rozciągnął mu usta. Śnieg wydał mu się absurdalny, a wspominanie o nim w tej chwili jeszcze bardziej pozbawione sensu.

- Dobranoc, panno Thierolf. Żegnam.

- Proszę zaczekać.

Odwrócił się do niej.

Stała przodem do niego, ale nie trzymała już ręki na gałce.

- Jeśli jesteś w depresji... moim zdaniem nie powinieneś wpadać w większą depresję z powodu... z mojego powodu...

Zrozumiał.

- Dziękuję.

- Depresje potrafią być okropne. Są jak choroba. Mogą doprowadzić ludzi do szaleństwa.

Nie bardzo wiedział, co na to odpowiedzieć.

- Mam jedynie nadzieję, że nie popadłeś w zbyt głęboką depresję - dodała.

- Ja z kolei mam nadzieję, że nigdy nie byłaś w depresji - powiedział, jakby wypowiadał życzenie. Zupełnie niepotrzebne życzenie, pomyślał.

- Och, byłam. Trzy lata temu. Ale później już nie, dzięki Bogu.

d37q5yw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d37q5yw

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj