Trwa ładowanie...
fragment
24-05-2013 14:58

Król złodziei

Król złodzieiŹródło: Inne
d28nx4e
d28nx4e

KLIENCI WIKTORA Gdy Wiktor po raz pierwszy usłyszał o Prosperze i Bo, w księżycowym mieście była jesień. Słońce odbijało się w kanałach i zalewało stare mury złotem, ale od morza wiał lodowaty wiatr, jak gdyby chciał przypomnieć ludziom o zbliżającej się zimie. W powietrzu czuło się już przedsmak śniegu, a jesienne słońce ogrzewało tylko skrzydła aniołom i smokom na dachach.

Dom, w którym Wiktor mieszkał i pracował, stał nad samym kanałem; tak blisko, że woda chlupotała o mur. Czasami w nocy śniło się Wiktorowi, że dom wraz z całym miastem zalewają fale.

Że morze zmyło tamę, która trzymała Wenecję przy stałym lądzie jak skrzynię złota na cienkiej nitce, i wszystko pochłonęło: domy i mosty, kościoły i pałace, które ludzie w swej arogancji zbudowali na jego terytorium.

Ale na razie wszystko stało pewnie na swych drewnianych nogach, a Wiktor, oparty o parapet, wyglądał przez zakurzoną szybę. Żadne inne miejsce na ziemi nie mogło tak bezwstydnie chełpić się swym pięknem jak księżycowe miasto, gdzie konkurowały ze sobą rozświetlone słońcem szczyty wspaniałych budowli, łuki, kopuły i wieże. Pogwizdując, Wiktor odwrócił się od okna i stanął przed lustrem.

Doskonała okazja, by wypróbować nowe wąsy, pomyślał, czując ciepło słońca na szerokim karku. Dopiero wczoraj kupił tę niezwykłą ozdobę: ogromne wąsiska, tak ciemne i krzaczaste, że nawet sum mógłby ich pozazdrościć. Ostrożnie przykleił je pod nosem, stanął na palcach, by dodać sobie nieco wzrostu, obrócił się w lewo, potem w prawo... i tak zapatrzył się w swoje odbicie, że kroki usłyszał dopiero wtedy, gdy ucichły przed jego drzwiami. Klienci. Cholera. Dlaczego właśnie teraz muszą mu przeszkadzać?

d28nx4e

Z westchnieniem siadł za biurkiem. Za drzwiami słychać było jakieś szepty. Pewnie podziwiają moją tabliczkę, pomyślał. Istotnie była niezwykła - czarna i błyszcząca, z wyrytym złotymi literami napisem: Wiktor Getz, detektyw. Śledztwa każdego rodzaju. Do tego w trzech językach - w końcu trafiali tu także klienci z zagranicy. A kołatkę obok tabliczki, głowę lwa z mosiężnym kółkiem w pysku, zdążył właśnie tego ranka wypolerować. Na co czekają?! Wiktor niespokojnie zabębnił palcami w poręcz krzesła.
- Avanti! - zawołał w końcu niecierpliwie.

Drzwi otworzyły się i do biura Wiktora, które równocześnie było jego mieszkaniem, weszli mężczyzna i kobieta. Podejrzliwie rozejrzeli się dookoła, zmierzyli wzrokiem kaktusy, wieszak na czapki, kapelusze oraz peruki, zbiór wąsów, wiszący na ścianie ogromny plan miasta i skrzydlatego lwa na biurku, który służył za przycisk do listów. - Czy mówi pan po angielsku? - całkiem płynnie po włosku zapytała kobieta. - Oczywiście! - odpowiedział Wiktor, wskazując jednocześnie krzesła przed biurkiem. - Angielski to mój ojczysty język. W czym mogę państwu pomóc?

Dość niepewnie zajęli miejsca. Mężczyzna z ponurą miną skrzyżował ręce na piersiach, a kobieta dziwnie wpatrywała się w twarz Wiktora.

- Och, to? To mój nowy kamuflaż! - wyjaśnił, odklejając wąsy. - W moim zawodzie to konieczność. Ale czym mogę państwu służyć? Coś państwu skradziono, coś się zgubiło, uciekło?

d28nx4e

Kobieta bez słowa sięgnęła do torebki. Wiktor zdążył już zauważyć, że klientka ma popielatoblond włosy i spiczasty nos, a jej usta wyglądają tak, jakby rzadko pojawiał się na nich uśmiech.

Mężczyzna zaś był prawdziwym olbrzymem, przynajmniej o dwie głowy wyższy od Wiktora. Z nosa złuszczała mu się spalona słońcem skóra, a oczy miał małe i bezbarwne. Pewnie też nie ma poczucia humoru, pomyślał Wiktor i zapisał sobie twarze obojga w pamięci. Nie pamiętał zwykle numerów telefonów, ale za to twarzy nie zapominał nigdy.

- Coś nam zginęło - powiedziała kobieta i przesunęła w jego kierunku zdjęcie.
Z fotografii spoglądali na niego dwaj chłopcy - mały blondynek, uśmiechnięty od ucha do ucha, i starszy, ciemnowłosy, o poważnym spojrzeniu. Starszy obejmował młodszego ramieniem, jakby chciał go chronić przed całym złem tego świata.
- Dzieci? - Wiktor spojrzał na nich zdziwiony. - Już niejedno musiałem wytropić: bagaże, mężów, psy, zbiegłe jaszczurki, ale jesteście pierwszymi klientami, którzy przychodzą do mnie, ponieważ zgubili dzieci, państwo... - Obrzucił oboje pytającym spojrzeniem.
- Hartliebowie - odpowiedziała kobieta. - Estera i Max Hartliebowie.
- I to nie są nasze dzieci - oświadczył mężczyzna.
Jego spiczastonosa żona rzuciła mu rozgniewane spojrzenie.
- Prosper i Bonifacy są synami mojej zmarłej siostry - wyjaśniła. - Sama wychowywała chłopców. Prosper właśnie skończył dwanaście lat, a Bo ma pięć.
- Prosper i Bonifacy - mruknął Wiktor. - Niecodzienne imiona. Czy Prosper nie znaczy "szczęśliwy"?

d28nx4e

Estera Hartlieb zmarszczyła czoło z irytacją.
- Doprawdy? Cóż, delikatnie mówiąc, to dziwaczne imiona.
Ale moja siostra miała skłonności do dziwactw . Gdy trzy miesiące temu nagle zmarła, oboje z mężem natychmiast wystąpiliśmy o prawo do opieki nad Bo, ponieważ sami nie mamy dzieci. Nie mogliśmy jednak wziąć do siebie jego starszego brata. Każdy by to zrozumiał, ale Prosper strasznie się zdenerwował. Zachowywał się jak szalony! Krzyczał, że chcemy mu ukraść brata! A przecież mógłby go odwiedzać raz w miesiącu! - Twarz kobiety stała się jeszcze bledsza.
- I osiem tygodni temu uciekli - podjął Max Hartlieb. - Z domu dziadka w Hamburgu, gdzie tymczasowo mieszkali. Prosper jest zdolny namówić swojego brata do każdego głupstwa i wszystko wskazuje na to, że zaciągnął Bo właśnie tutaj, do Wenecji.

Wiktor z niedowierzaniem uniósł brwi.
- Z Hamburga do Wenecji? To długa droga dla takich małych dzieci. A czy zwrócili się już państwo do tutejszej policji?
- Naturalnie! - Estera Hartlieb aż sapnęła z oburzenia. - Służyli wszystkim, tylko nie pomocą. Nic nie zrobili, a przecież co to za problem odnaleźć dwoje dzieci, które bez matki...
- Ja, niestety, muszę już iść, pilne sprawy zawodowe - przerwał jej mąż. - Dlatego chcielibyśmy zlecić panu, panie Getz, dalsze poszukiwanie chłopców. Portier w naszym hotelu polecił nam pana usługi.

- To miło z jego strony - burknął Wiktor, bawiąc się sztucznymi wąsami, które leżały na biurku, wyglądając niczym zdechła mysz. - Ale skąd mają państwo pewność, że chłopcy przybyli do Wenecji? I po co? Chyba nie po to, żeby przejechać się gondolą...
- To wina ich matki! - Estera Hartlieb zacisnęła usta i zwróciła wzrok w stronę brudnej szyby okiennej. Na poręczy balkonu siedział bez ruchu gołąb, kłębek piór targany wiatrem. - Moja siostra bez przerwy opowiadała chłopcom o tym mieście. Ze są tu skrzydlate lwy i kościoły ze złota, że na dachach stoją anioły i smoki, a po schodach przy kanałach wychodzą nocami wodniki, by pospacerować po lądzie. - Estera z oburzeniem pokręciła głową. - Moja siostra umiała opowiadać w taki sposób, że czasami nawet ja byłam gotowa jej uwierzyć. Wenecja, Wenecja, Wenecja! Mały Bo ciągle malował skrzydlate lwy, a Prosper dosłownie chłonął każde słowo matki. Pewnie myślał, że jak tu przyjadą, trafią prosto do krainy baśni! Mój Boże. - Zmarszczyła nos i z pogardą spojrzała w okno, na domy, z których odpadał tynk. Jej mąż nerwowo poprawił krawat.

d28nx4e

- Wiele nas kosztowało, panie Getz, podążanie śladem tych chłopców - powiedział. - A oni są tutaj, zapewniam pana. Gdzieś...
- ...w tym bałaganie - dokończyła Estera Hartlieb.
- Cóż, przynajmniej nie ma tu samochodów, pod które mogliby wpaść - mruknął Wiktor, spoglądając na plan miasta, z całą gmatwaniną uliczek i kanałów. Po chwili znów się odwrócił i w zamyśleniu zaczął nożykiem do papieru kreślić coś na blacie biurka.

Zniecierpliwiony Max Hartlieb odchrząknął.
- Panie Getz, przyjmie pan to zlecenie?
Wiktor raz jeszcze popatrzył na zdjęcie, na dwie tak różne twarze - na poważną minę starszego i beztroski uśmiech młodszego chłopca - i skinął głową.
- Tak, przyjmę - odpowiedział. - Już ja ich odnajdę. Rzeczywiście wyglądają na zbyt młodych, by żyć na własną rękę. Czy państwo też kiedyś w dzieciństwie uciekli z domu?
- O mój Boże, nie! - Estera Hartlieb spojrzała na niego z osłupieniem, a jej mąż tylko pokręcił głową.
- A ja tak. - Wiktor przycisnął zdjęcie chłopców skrzydlatym lwem. - Ale sam. Niestety, nie miałem brata. Ani młodszego, ani starszego... Proszę mi zostawić swój adres i numer telefonu. A teraz przejdźmy do kwestii mojego honorarium.

d28nx4e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d28nx4e

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj