Kraj, którego nie znacie
O Birmie nie dowiemy się zbyt wiele z polskich mediów. Gdzieś daleko, chyba w Azji, żyją pokojowo nastawieni do świata buddyjscy mnisi, a świeccy obywatele doświadczają licznych cierpień raz ze strony wojskowej junty, a innym razem w wyniku gwałtownych powodzi. To pierwsze skojarzenia, które przychodzą na myśl, kiedy pada nazwa tego kraju. I prawdopodobnie jedyne. Słowo Mjanma w zasadzie nikomu nic nie mówi, choć Polska oficjalnie zaakceptowała tę nazwę kraju, którą w 2012 ustaliła Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych. Mało kto zdaje sobie sprawę, iż kraj ten, stojący dziś u progu demokracji, został ukształtowany przez królewską cywilizację, a na jego ziemiach walkę o wpływy toczyły najpotężniejsze państwa świata.
O tym nie mówią w telewizji
To pierwsze skojarzenia, które przychodzą na myśl, kiedy pada nazwa tego kraju. I prawdopodobnie jedyne. Słowo Mjanmaw zasadzie nikomu nic nie mówi, choć Polska oficjalnie zaakceptowała tę nazwę kraju, którą w 2012 ustaliła Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych. Mało kto zdaje sobie sprawę, iż kraj ten, stojący dziś u progu demokracji, został ukształtowany przez królewską cywilizację, a na jego ziemiach walkę o wpływy toczyły najpotężniejsze państwa świata.
Gra wywiadów, program nuklearny wspierany przez Niemców, helikoptery wojskowe sprzedawane przez Polaków, buddyjski bin Laden nawołujący do zabijania muzułmanów i tajemnicze plemiona walczące z reżimem - o tym wszystkim możemy przeczytać w znakomitym reportażu "Cyklon" autorstwa Andrzeja Muszyńskiego .
Szpieg w najwyższych kręgach wojskowych
Saia poznajemy podczas jego wędrówki z Andrzejem Muszyńskim po górskich szlakach Tatr. Swoim barwnym życiorysem mógłby obdzielić kilka osób. Od dzieciństwa jego marzenia są związane z wojskiem. Postanawia więc wstąpić do akademii wojskowej, by służyć w birmańskiej armii u boku pół miliona żołnierzy pod wodzą generała Thana Shwe. Saiowi udaje się dostać na inżynierię obronną w Defence Services Technological Academy. Otrzymuje wojskowy numer identyfikacyjny BC30586. Mimo że jest szkolony na inżyniera, tak jak i inni studenci musi przestrzegać ścisłej hierarchii, ćwiczy musztrę, manewry, zapasy i boks. Za każde przewinienie jest wymierzana dotkliwa kara cielesna.
W 1999 roku Sai otrzymuje dyplom. Zostaje szefem produkcji w fabryce produkującej materiały wybuchowe i amunicję średniego kalibru. Coraz częściej dostaje zastanawiające zlecenia, jak to nakazujące natychmiastowe wykonanie ośmiuset rakiet przeciwczołgowych.
Koreański wzorzec
W magazynach jest przechowywana stara broń z zagranicy, za której składowanie albo niszczenie generałowie dostają pieniądze. W 2001 roku Birma postanawia rozwinąć program nuklearny. Za wzór stawia sobie Koreę Północną. Jednak Sai nie wierzy w powodzenie tego planu, wszędzie wokół widzi rdzę. Reżim generała Thana Shwe wznawia działalność Burma Atomic Energy Center, który rozwijał się w drugiej połowie XX wieku, dzięki doświadczeniu zdolnych birmańskich naukowców, jakie zdobywali edukując się w USA i Wielkiej Brytanii. Than Shwe oficjalnie mówi o pokojowym programie nuklearnym.
Tajne plany i niepokój
Sai i jego dziewięćdziesięciu dziewięciu towarzyszy zostają wysłani do Rosji, gdzie w prestiżowym Instytucie Baumana studiują inżynierię nuklearną. Oficjalnie podają się za cywili, Rosjanie nie mają pojęcia, iż kształcą wojskowych. Tymczasem świat jest zaniepokojony nuklearnymi planami Birmy. W Rangunie lądują rosyjskie samoloty wojskowe, a amerykański wywiad ujawnia kontakty junty z Koreą Północną. Szef birmańskiego Ministerstwa Transportu i Nauki podpisuje umowę o współpracy z kierownikiem Rosyjskiej Agencji Energii Atomowej.
Po powrocie do kraju Sai otrzymuje posadę badacza w Defence Service Science and Technological Research Centre, a po roku przydział do pracy w fabryce broni w Myaing. Mieszka w klimatyzowanym pokoju, ma własnego służącego i kierowcę. Ma dużo czasu na odpoczynek, jego koledzy grają w golfa. Jest kierownikiem produkcji.* Zlecenia z gotowymi projektami nadchodzą z tajnego laboratorium wojskowego w Thabeikkyin, nazywanego batalionem nuklearnym*. Produkują części i podzespoły, których nie można importować z zagranicy, by planu junty nie poznały wrogie państwa Zachodu.
Doktor od bomby atomowej
Głównym nadzorcą programu nuklearnego jest pracujący w tajnym laboratorium doktor U Ko Ko Oo. Jest nie tylko poważanym naukowcem, lecz przede wszystkim osobą o ogromnych wpływach i znaczących politycznych koneksjach. Z ramienia armii do Thabeikkyin zostaje oddelegowany Geniusz (a przynajmniej tak nazywa go Sai), towarzysz Saia z wyjazdu naukowego do Moskwy.Jego zadania są zbieżne z planami rządu, by dokonać transferu technologii, do armii.
Geniusz relacjonuje Saiowi: "To cyrk! Nie mają żadnego pojęcia, co robią.Chcą rozdzielać izotopy metodą laserową, a z tej zabawy już dawno wycofali się nawet Amerykanie, bo jest zbyt droga i zupełnie nieskuteczna. Marnują pieniądze. Gdy skończyliśmy szkołę średnią, wiedzieliśmy już więcej niż oni." Geniusz opisuje urządzenia, nad którymi pracują cywilni naukowcy jako kupę rdzy. Rozpoczyna się brudna gra między absolwentami Instytutu Baumana a ekipą doktora U Ko Ko Oo.
Tajne bunkry i niewinni niemieccy inżynierowie
"Moskiewscy" postanawiają zniszczyć zespół naukowców. Oprócz pracy nad bronią jądrową reżim zajmuje się innym supertajnym programem - People's Militia Strategic Operation. Od połowy lat dziewięćdziesiątych specjalne jednostki kopią w całym kraju tunele i bunkry.Przebiegać nimi ma tajna sieć światłowodów łącząca główne bazy wojskowe rozmieszczone w pobliżu frontów walki z armiami etnicznymi. Jako specjaliści pracują przy budowie Koreańczycy z Północy.Birmańczycy wykradają projekty metra w Londynie, sieci tuneli Saddama Husajna i bin Ladena. Armia w obawie przed amerykańskimi nalotami kupuje broń od Rosji, Chin i Ukrainy. U Polaków zamawia helikoptery.
Za granicę wyciekają zdjęcia nielegalne wykonane wokół tunelów i w ranguńskim porcie. Otrzymują je dziennikarze Democratic Voice of Burma, działającej w Oslo stacji radiowej i telewizyjnej. Dzięki tym fotografiom największe media na świecie zadają na pierwszych stronach pytanie:* "Czy Birma buduje bombę atomową?"* Sai często ogląda telewizję DVB. Dochodzi do wniosku, iż reporterzy wyraźnie przeceniają potencjał junty. Postanawia napisać e-mail do Ko Siana, który pracuje w DVB jako dźwiękowiec. Prosi go o kontakt do dziennikarzy. "Tak zaczyna regularną korespondencję z głównym wrogiem generałów i ochoczo demaskuje nieporadność junty". W którymś z listów pisze: "Wiecie sporo, ale nie wszystko. Odwiedzili nas Niemcy".
Ucieczka na Zachód
Sai przesyła do Oslo zdjęcia niemieckiej delegacji montującej części w birmańskich urządzeniach, a to wszystko pod nadzorem doktora U Ko Ko Oo. Podobno niemiecki konsul wierzy w deklaracje generałów, iż zostaną one wykorzystane w celach edukacyjnych.DVB publikuje reportaż o tym zdarzeniu. Niemieccy przedstawiciele firm inżynieryjnych początkowo tłumaczą się z zarzutów, twierdząc, iż sprzedali Birmańczykom maszyny wyłącznie do celów szkoleniowych. Ostatecznie przestają w jakikolwiek sposób reagować na stawiane im zarzuty. Milczy nawet niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Sai zostaje szybko zdemaskowany. Ucieka do Norwegii.
"- Po coś ty to, człowieku, wszystko zrobił?
- Chciałem ich powstrzymać.
- Przecież mówiłeś, że brała cię zazdrość o ekipę doktora U Ko Ko Oo.
- Nienawidziłem ich już w Moskwie. Myślałem ciągle o tych udręczonych ludziach, którzy mieszkali w wioskach wokół naszej bazy. Oni pili błoto, a my kąpaliśmy się w pitnej wodzie. Zadzwoniłem z Moskwy do szefa Armii Szanów. Przedstawiłem się jako wojskowy.* Powiedziałem mu wprost, że chcę im pomóc w przeprowadzeniu zamachu na Thana Shwe.* Tylko ja mogłem to zrobić, znałem na pamięć trasy jego przejazdów. I pieprznął słuchawką, bo myślał, że żartuję."
Tajemnicze miasto w środku buszu
"Buddyści wierzą, że ci, którzy źle czynią, w kolejnym życiu, odrodzą się w ciele szczura. Według jednej z legend Budda przed śmiercią wezwał do siebie zwierzęta, by przydzielić im pieczę nad kolejnymi latami. Szczury przyszły pierwsze.* Ci, którzy urodzą się pod ich znakiem, mają cierpieć na rodzaj przekleństwa - przestrzegają zasad tylko wtedy, gdy pomagają im w drodze do celu, a jest nim władza.* A teraz jakby znów czuły, że w kraju, który przoduje w produkcji opium i liczbie zgonów spowodowanych ukąszeniami węży, w którym trzech na czterech mieszkańców nie ma światła, idzie przewrót."
W 1962 roku junta pod wodzą generała Ne Win obaliła zamachem stanu młodą demokrację. Wraz z nadejściem półwiecznego panowania wojskowej junty, rok w rok kraj zaczęły nawiedzać plagi szczurów. Największe swoje żniwa zebrały w XXI wieku, kiedy to junta przeniosła stolicę do centrum kraju. Astrologowie doradzili generałom, by wybudowali wielkie miasto w środku buszu. Nazwane zostało Naypyidaw, czyli "miasto królów". Wojskowi wierzyli w magię liczb, toteż przeprowadzkę rozpoczęli w niedzielny poranek 6 listopada o 6:37.Urzędników powiadomili dwa dni wcześniej. W nowej stolicy nie było jeszcze ani bieżącej wody ani mieszkań, toteż ważniejsi urzędnicy spali na biurkach, a ci niżsi rangą na podłodze. Od Rangunu ciągnęły konwoje wojskowych pojazdów transportowych, po czym zatrzymywały się po środku niczego, wychodzili z nich ludzie i zaczynali budować tunele i schrony.
Szczury gorsze od junty
Miejscowi wieśniacy tylko na chwilę podnosili wzrok znad zagonów ryżu - za fotografowanie można było trafić do więzienia. Choć wpływy junty słabły, w przeciągu roku powstało miasto z białym parlamentem i pomnikami królów, ośmiopasmowymi ulicami i kopiami złotych pagód.* Z ranguńskiego zoo sprowadzono sępy, niedźwiedzie, krokodyle i inne dzikie zwierzęta.* Wybudowano duże centra handlowe i kina. Zapomniano o jednym: o kanalizacji.
W 2007 roku wybuchła szafranowa rewolucja, kiedy to buddyjscy mnisi zbuntowali się przeciw reżimowi. Pochłonęła wiele ofiar.* A niecały rok później huragan Nargis w ciągu jednej nocy zabił prawie sto czterdzieści tysięcy osób.* Powódź uśmierciła węże, głównego wroga szczurów. Gryzonie rozprzestrzeniały się w zastraszającym tempie. Siały strach i zniszczenie, pożerając wszystko, co stawało na ich drodze: dojrzewające zboże i rozkładające się ciała. Były tłuste a smród ciągnął się za nimi na wiele kilometrów. Do września 2009 roku ludzie wyłapali około dwa i pół miliona gryzoni. Szczury uciekły, a do kraju zawitała demokracja.
Plemiona w walce o wolność i narkotyki
Walki na tle etnicznym rozsadzały Birmę od środka przez wiele lat. Konflikt miał swoje epicentrum w walce o skarb narodowy, jakim stały się narkotyki. Największą, bo trzydziestotysięczną armię, doposażoną przez Chińczyków, posiada plemię Wa. Do niedawna nazywane "łowcami głów", jeszcze dwadzieścia lat temu wieszało na chatach czaszki zabitych wrogów. Birma jest drugim na świecie producentem heroiny, zaraz po Afganistanie. Większość towaru pochodzi od Wa. W latach sześćdziesiątych junta powołała jednostkę Ka We Ye przeznaczoną do walki z Wa. O jednym z jej przywódców, Khun Sa, Księciu Ciemności, amerykański ambasador w Tajlandii powiedział, że jest największym wrogiem ludzkości.Khun Sa skomentował te słowa, mówiąc, iż ambasador "pierdzi ustami". A następnie przejął kontrolę nad handlem heroiną. W latach dziewięćdziesiątych skupił się na metaamfetaminie, gdyż było ją dużo łatwiej wyprodukować, a laboratoria były trudne do namierzenia z satelity.
Oficjalnie oskarżał Zachód, iż przywiózł do Azji narkotyki, a teraz napędza ich produkcję. Tymczasem Wa nie chciało łatwo oddać dominacji w produkcji narkotyków.* Wędrowali od wioski do wioski pozostawiając za sobą spalone domostwa.Opium sprzedawali na bazarach, a zarobione pieniądze wydawali na rubiny, które wstawiali sobie zamiast zębów. W połowie lat dziewięćdziesiątych sąd amerykański wystawił list gończy za Khun Sa, który próbował wwieźć na teren USA tysiąc ton heroiny. *Birmański reżim odmówił ekstradycji Księcia Ciemności, który do samej śmierci żył w luksusowej posiadłości w Rangunie.
Morscy cyganie
Najstarszym plemieniem zamieszkującym Birmę są Monowie, którzy przybyli na swoje ziemie na tysiąc lat przed Birmańczykami. To oni jako jeden z pierwszych azjatyckich narodów zaczęli posługiwać się pismem. Żyją nad morzem, są świetnymi żeglarzami. Określa się ich jako ortodoksyjnych buddystów. Gdy do władzy doszła junta, stali się leśnymi partyzantami. Założyli Mon National Liberation Army. Swoje bazy budowali na wzgórzach, ale patrolowali również plaże. Jeszcze bardziej niż Monowie z wodą związani są Mokenowie, zwani "cyganami morskimi". Kiedy nadchodzą monsunowe deszcze, osiedlają się na jednej z wysp, gdzie wciągają swoje wydrążone w pniach łodzie i budują chaty na wysokich palach. Wielu z nich przeszło na buddyzm, ale niektórzy wciąż odbywają plemienne rytuały pod przewodnictwem szamana.
W przerwie między porami monsunowymi potrafią przepłynąć tysiące kilometrów.* Zgodnie z tradycją wrzucają pępowinę noworodka do morza*. Są najlepszymi nurkami na świcie. Potrafią zejść osiemdziesiąt metrów pod wodę i wytrzymać tak siedem minut. Polują na ryby przy pomocy harpunów. Kiedy jakaś podpłynie, skaczą. Ich zgodny z naturą rytm życia zakłóca alkohol. Upijają się whiskey, a z pobliskiej Tajlandii przemycają amfetaminę. Brytyjczycy zabronili im poławiać pereł, wybili im żółwie i zniszczyli rafy koralowe. Mokenowie kiedyś zarabiali na ostrygach, jednak odkąd zaczęto hodować je na farmach, stali się niepotrzebni. Jedynym ich pocieszycielem i zabijaczem wolno płynącego czasu są więc używki.
Granaty w chacie bez prądu
Ludzie gór to Karenowie. Mieszkają w bambusowych chatach, w których nie ma telewizorów, a ich dzieci uczą się przy świecach. Polują na jaszczurki i małpy.* Brakuje podstawowych produktów, za to w wielu domach można znaleźć granaty i karabiny M16.* Prowadzą najdłużej działającą partyzantkę na świecie. Jako jedni z pierwszych przyjęli chrześcijaństwo dzięki amerykańskim misjonarzom, którzy pojawili się na ich ziemiach w XIX wieku. Ku ich zdumieniu, okazało się, że prastare wierzenia Karenów mają sporo wspólnego z chrześcijaństwem. Lud ten wierzył w Y'wa, jednoosobowego Boga.Znali również mit o kobiecie narodzonej z męskiego żebra, przekazywali sobie opowieść o starej zaginionej księdze, która zawiera opis stworzenia świata.
Szybko znaleźli więc wspólny język z Brytyjczykami i zasilili swoimi ludźmi ich armię w walce ze zbuntowaną Birmą, czego im Birmańczycy nigdy nie wybaczyli. Odrębną armię stworzyli Kareńscy buddyści, którzy walczyli ze swoimi braćmi będącymi chrześcijanami. W swoje szeregi przyjmują dzieci, a jako zwierzęta transportowe wykorzystują słonie. Gdy wychodzą z jakiejś wioski, pozostawiają za sobą pole minowe. Gdy wracają do niej jej mieszkańcy, wszyscy wylatują w powietrze.
Muzułmanin wrogiem ludu
"Na ulicach miast i miasteczek pojawił się dziwny znak: 969. Na szyldach, na ścianach i samochodach, coraz częściej: 969. Dwóch mnichów stoi w Rangunie na ulicy, jeden pokazuje coś drugiemu palcem. Gdy odchodzą, spoglądam: 969." Na dobre zaczęło się w czerwcu 2012 roku w Maungdaw przy granicy z Bangladeszem. Po piątkowej modlitwie z meczetu na ulice wyszły tysiące muzułmanów uzbrojonych w maczety, noże i kije. Podpalali sklepy, domy i klasztory. Jednoznacznie demonstrowali swoją wściekłość i frustrację z powodu swojego statusu społecznego, który nie zmieniał się od lat. Stanowią trzymilionową mniejszość, nazywani są narodem wyklętym, a birmański rząd nie zamierza przyznawać im obywatelstwa. Nie posiadają dokumentów tożsamości ani żadnych praw.
Bez pozwolenia lokalnych władz nie mogą podróżować. Nielicznym szczęśliwcom udaje się uciec do Tajlandii lub Malezji. Birmańczycy są zdania, iż głównym celem muzułmanów jest budowa państwa islamskiego w granicach Birmy.Pamiętają o jednej z większych zbrodni muzułmańskich, jaką było zniszczenie w XII wieku wielkiej buddyjskiej biblioteki w indyjskiej Nalandzie, kiedy to spłonęło ponad dziewięć milionów rękopisów, a broniący ich mnisi zginęli z rąk islamistów próbujących nawrócić ich mieczem. Birmańczycy zdają sobie sprawę, iż w ostatnich latach muzułmanie zabili pięć tysięcy buddystów w Tajlandii, gdzie próbują utworzyć islamski sułtanat. Regularne ataki na buddystów mają miejsce w Bangladeszu i Indiach.
Buddyjski bin Laden
Dzień po walkach w Maungdaw w ogniu stanęło kilkadziesiąt domów i cztery klasztory w Sittwe. Muzułmanie podpalają kolejne wsie i miasteczka, płoną wizerunki Buddy. Birmańczycy również odpowiadają ogniem spalając muzułmańskie wioski i stary meczet w mieście Kyaukphyu.Rozruchy rozlewają się po całym kraju, docierają do Rangunu. Wielu muzułmanów zostaje ulokowanych w obozach dla uchodźców. Wtedy na scenę wkracza U Gambira. Zwolenników zdobywa podczas swojej podróży po kraju, podczas której wygłasza wykłady gromadzące tłumy. Ludzie mówią, że wygląda jak Mussolini, inni twierdzą, że przypomina Hitlera. Stoi na czele organizacji 969, której zadaniem jest ochrona buddystów przed muzułmanami. Ten numeryczny znak pojawia się na drzwiach buddyjskich domów, na motorach i samochodach. Powtarza:* "Kiedy jesz, jedz u 969, kiedy kupujesz, kupuj u 969".*
Za rozprowadzanie ulotek i broszur nawołujących do zemsty, junta skazała go na areszt domowy. Nie przestrzegał zakazu opuszczania klasztoru, za co w 2003 roku został skazany na 25 lat więzienia. Dzięki ogłoszonej amnestii politycznej niedawno wyszedł na wolność. Powszechnie uważany za buddyjskiego nacjonalistę, obecnie pełni funkcję przeora klasztoru w Mandalaj i jest zwierzchnikiem dwóch i pół tysiąca mnichów. Media nazywają go buddyjskim bin Ladenem, jego portret z podpisem: "Twarz buddyjskiego terroru" pojawił się na okładce "Time'a".
Wzorowa manipulacja
"To przykład wzorowej manipulacji. Tak, to prawda, porównałem się kiedyś publicznie do bin Ladena. Bin Laden stał się symbolem terroryzmu, a zachodnie media mają mnie za terrorystę. (...) Mówi pan, że 969 niszczy wizerunek Birmy i buddystów. Zgadza się, ale to nie moja wina. To media niszczą wizerunek buddystów, wykorzystując do tego symbol naszego ruchu, którego nie rozumieją." Mnisi z otoczenia U Gambiry jeżdżą luksusowymi samochodami, latają prywatnymi samolotami z walizkami od Louis Vuittona, a wolny czas spędzają w barach.
Zofia Tatarek/ksiazki.wp.pl