W apartamencie hotelu Fitzgerald Grand tuż pod Waszyngtonem Abe Sapien za wszelką cenę starał się odpocząć i nie myśleć o komisji, przed którą miał stanąć następnego ranka. Klimatyzacja szumiała kojąco i w pokoju panował dziewiętnastostopniowy chłód.
Kiedy zmienił pozycję, jego ciało przesunęło się po pościeli z odgłosem, którego jednak nie słyszał. Abe miał na uszach słuchawki, podłączone do przenośnego odtwarzacza CD i ze wszystkich sił starał się skupić na trzymanej w rękach książce, a z płyty rozbrzmiewało Ten Summoner’s Tales Stinga.
Książka nosiła tytuł Ulice Laredo. Był to western Larry’ego McMurtry’ego, opowiadający o schyłku życia starzejącego się stróża prawa z Teksasu. To jedna z najsmutniejszych książek, jakie Abe kiedykolwiek czytał, a Sting bynajmniej nie poprawiał mu nastroju. Muzyka i lektura połączyły się, budząc w nim melancholię, ale przynajmniej pozwalały oderwać się od myśli o porannych obowiązkach. Wywoływały też inny skutek. Choć nie było jeszcze dziesiątej, Abe czuł już senność. Książka co rusz wysuwała mu się z rąk, a broda wciąż opadała na pierś. Po kilka razy czytał ten sam akapit.
Kiedy książka jednak wypadła mu z dłoni, przebudził się gwałtownie, zdjął słuchawki i wstał z łóżka. Westchnął i przerzucił kilka stron, aż znalazł miejsce, w którym skończył. Zagiął róg strony. Pomyślał, że dla niektórych ludzi zaginanie strony zamiast używania zakładek to niemal bluźnierstwo. Abe miał ich gdzieś.
Niespokojnie przechadzał się po pomieszczeniu. Nie przeszkadzała mu mała przestrzeń - przez swój przypominający rybę wygląd nawykł do ukrywania się przed ludźmi - ale odczuwał niepokój. Jego uwagę przyciągnęło lustro nad komodą i Abe przez kilka sekund wpatrywał się we własne odbicie. Nie miał pojęcia, po co doktor Manning go tu przywiózł. Członkowie komisji Kongresu na pewno nie zwrócą uwagi na to, co miał im do powiedzenia, skoro nawet w swojej wewnętrznej korespondencji pisali o nim „ten rybowaty”.
„Idioci - pomyślał Abe. - Rybowaty. Nawet nie czytają własnych akt?”.
Niespodziewanie poczuł pragnienie i podszedł do barku, otworzył go i zajrzał do środka. Woda w butelkach po trzy dolary. Sprite i coca-cola po cztery. Batoniki po dwa. Orzechy makadamii, ciastka, mieszanka studencka. Chociaż Abe nie musiał sam płacić rachunku, ceny i tak wydawały mu się przesadzone. Tęsknił za swoim pokojem, swoimi rzeczami, a co najgorsze, tęsknił za telewizyjną transmisją meczu baseballowego, który drużyna Red Sox rozgrywała tego popołudnia. Mieszkając w centrali BBPO w Connecticut, Abe został wiernym kibicem Red Sox, zaintrygowany klątwą, która według plotki wisiała nad zespołem już od ponad stu lat.
Po kolejnych kilku sekundach wahania wyjął z barku orzechy makadamii i sprite’a. Zamykając drzwiczki, usłyszał brzęczenie maleńkich buteleczek z alkoholem.
W apartamencie rozległ się brzęczyk. Gdy Abe spojrzał w kierunku drzwi, te otworzyły się do wewnątrz. Hellboy zasłonił sobą niemal całe światło wpadające z korytarza i gdy wchodził do środka, przez chwilę widać było tylko zarys postaci. Po chwili Abe zauważył jego podarty płaszcz i zadrapania na piersi, które zaczęły się już goić.
- Zdaje się, że znalazłeś to, czego szukałeś - powiedział.
Hellboy wzruszył ramionami i rzucił płaszcz na kanapę w drugim pokoju apartamentu.
- Znowu zniszczyłem płaszcz - powiedział, odpinając kaburę od paska. Potem przerwał i spod przymrużonych powiek popatrzył na Sapiena. - O co chodzi z tymi orzechami?
Abe stał z napojem w jednej i orzechami w drugiej ręce. Uśmiechnął się, lekko zmieszany.
- Chcesz trochę?
- Nie. Orzechy makadamii nie mają smaku. Zupełnie jak te głupie białe rzeczy, które pakują do chińskich potraw. Jak one się nazywają? Kasztany wodne. Równie dobrze można by jeść tofu. Przez chwilę Abe zastanawiał się, czy nie odłożyć orzechów. Ale zamiast tego usiadł na brzegu swojego łóżka, postawił napój na nocnym stoliku i oderwał wieczko od puszki z orzechami. Były chyba trochę nieświeże, bo szczerze mówiąc, nie miały zbyt dobrego smaku. Ale nie zamierzał mówić o tym Hellboyowi.
- No? - ponaglił.
Hellboy złapał jakiś program telewizji kablowej i zwinąwszy ogon, usiadł na swoim łóżku. Materac zapadł się głęboko pod jego ciężarem, ale chyba nawet tego nie zauważył.
- Chcesz obejrzeć film?
Coś w jego tonie zaalarmowało Abego, który zaczął uważniej przyglądać się swemu przyjacielowi. Hellboy był zmęczony i zdenerwowany zarówno zadrapaniami, jak i zniszczonym płaszczem, ale chodziło też o coś więcej.
- Co jest? - nie dawał za wygraną Abe.
- Spytałem, czy chcesz obejrzeć film - odparł Hellboy.
Z powodu jego ostrych rysów i ciemnoczerwonej skóry trudno było zauważyć, kiedy się uśmiechał. A już lekki uśmieszek, taki jak teraz, rozpoznałaby tylko garstka ludzi na świecie. Abe wbijał wzrok w Hellboya, a skrzela na jego szyi trzepotały.
- Co? - spytał Hellboy niewinnym tonem.
- Sam mi powiedz. Może ten upiór okazał się ładną Hellgirl czy kimś takim?
Hellboy obruszył się.
- Skoro tak, to pojadę sam.
- Dokąd? - spytał Abe.
Hellboy z powrotem położył się na łóżku, założył ręce za głowę i gapił się w sufit.
- Do Szwecji.
- Do Szwecji? A co jest w Szwecji? Nie chcę tam jechać. Tam jest zimno. Przerwałem partię szachów z Kate, żeby tu przyjechać, i jeszcze nie skończyłem układać książek. Walają się po całym mieszkaniu.
Gdy Hellboy znowu usiadł, sprężyny zaskrzypiały z niezadowoleniem. Posłał przyjacielowi spojrzenie, a jego mina wyraźnie zdradzała rozczarowanie reakcją Abego.
- Kate wcale nie lubi grać w szachy. Gra tylko dlatego, że nie dajesz jej spokoju. A książki będą tam, gdzie je zostawiłeś, kiedy już wrócisz.
Abe wziął kolejną garść orzechów makadamii i otworzył napój. Pociągnął łyk, a potem podniósł Ulice Laredo i położył się, nie bacząc na spojrzenie Hellboya.
- Kate uwielbia szachy.
- Mówiła co innego - odparł spokojnie Hellboy.
- Tylko dlatego, że nie lubi przegrywać.
- Abe.
Sapien z westchnieniem oderwał wzrok od lektury.
- Nie chcę jechać do Szwecji. Pamiętasz nasz ostatni wyjazd do Skandynawii?
Hellboy skinął głową.
- Oczywiście. Ale tym razem nie będzie tam żadnych stukniętych, zmiennokształtnych fok.
- Skąd wiesz?
- Nie chcesz jechać? Jak wolisz - powiedział Hellboy ze stanowczością w głosie. - Po prostu pomyślałem, że się ucieszysz, jeśli nie będziesz musiał jutro zeznawać przed tą komisją.
- To nie były foki.
- Wszystko jedno.
- Nie lubię mrozu.
Ale Hellboy najwyraźniej usłyszał wahanie w jego głosie. Na siedząco przesunął się odrobinę do przodu, a jego olbrzymia, kamienna ręka zwieszała się teraz niemal do samej podłogi.
- Wiesz, podobno szwedzkie laski lubią rybokształtnych facetów. To powszechnie znany fakt. Abe przewrócił oczami, zamknął książkę i spojrzał na Hellboya.
- Wybierz film.