Komunizm od kuchni
Wicepremier Hilary Minc, podczas jednego ze swoich wzniosłych przemówień, postanowił wyjaśnić zawiłości socjalizmu i wytłumaczyć narodowi, dlaczego jest im tak źle, skoro jest tak dobrze. Wychodząc od tzw. choroby wzrostu klarował, że mięsa w sklepach może i faktycznie czasem nie ma, ale to wcale nie znaczy, że jest źle. Wręcz przeciwnie - progres jest tak wielki i szybki, że czasem czegoś po prostu brakuje. Ot, gospodarka socjalistyczna nie nadąża za swoim wzrostem i jest to całkiem naturalna kolej rzeczy.
Mięsa nie ma? To dobrze!
Patrząc z tej perspektywy, wzrost gospodarczy w Rosji Radzieckiej był jeszcze lepszy, co nawet drastyczniej niż u nas uwidaczniało się na sklepowych półkach. Dzięki książce Anyi von Bremzen , "Szarlotka Lenina i inne sekrety kuchni radzieckiej" , możemy przyjrzeć się temu procesowi i wyruszyć w podróż po radzieckich sklepach i kuchniach na przestrzeni lat, od rewolucji bolszewickiej po upadek ZSRR.
Rewolucja na talerzu
Jak pisze von Bremzen rewolucja bolszewicka, prócz rzezi uzasadnianych górnolotnymi ideami, przyniosła powszechne poczucie, że jedzenie jest kwestią nieustannej niepewności i stanowi surowe narzędzie kontroli polityczno-społecznej. Nawet sam Lenin, lubujący się w czerstwym chlebie i słabej herbacie, spróbowawszy zupy śledziowej i kleistej kaszy jaglanej w stołówce na Kremlu zażądał dochodzenia. Nie mógł się nadziwić, jakim prawem w tak zacnym miejscu można serwować takie pomyje. Wyniki śledztwa były równie zdumiewające, co trywialne: otóż kucharze nie umieli gotować.
Najtęższe bolszewickie głowy zaczęły się wówczas zastanawiać, cóż może być tego powodem. I tu wyjaśnienie okazało się mało skomplikowane. Przedwojenni kucharze zostali wyrzuceni z pracy jako element nieprawomyślny i relikt plugawych, carskich czasów. Tymczasem nowi, przyjęci w ramach szczytnej polityki reorganizacji siły roboczej, w gorszych czasach piastowali zawody dość odległe od mistrzów kuchni. Stąd też jakość potraw była w pełni adekwatna do ich umiejętności.
Pieczeń z owsianki
Prócz dawnych kucharzy w przeszłość odeszła również idea czerpania przyjemności z aromatycznego jedzenia. Był to przejaw kapitalistycznej degrengolady, toteż uznano, że zachwycanie się tym, co na talerzu, jest wręcz zboczeniem. Zwłaszcza, że niespecjalnie było się czym zachwycać, bo niedługo po rewolucji produkcja zboża spadła do 60 proc. poziomu przedwojennego. Zaczęto łupić carskie restauracje i traktiernie, po czym zamieniono je w publiczne stołówki, gdzie serwowano rewolucyjne, kolektywne, niejadalne świństwo.
Sam wódz również jadał skromnie, co mogło wynikać zarówno z nihilizmu żywieniowego ówczesnych anarchistów jak i z faktu - co bardziej prawdopodobne - że żona, Nadieżda Krupska, była po prostu beznadziejną kucharką. Lenin z rozrzewnieniem wspominał, że ze wszystkiego potrafiła przyrządzić pieczeń: od duszonego mięsa po owsiankę.
Stołówka pędem komunizmu
Łatwo było zatem wykuwać nowego, sowieckiego człowieka wyswobodzonego od wymyślnego jadła i podobnych aberracji odciągających go od realizacji doniosłego programu modernizacyjnego. Nowym domowym ogniskiem miały być państwowe jadłodajnie, a publiczny kocioł zastąpił kuchenne garnki. To tutaj miał się tworzyć sowiecki byt i bezpieczeństwo. Stołówki te miały być "bezcennymi pędami komunizmu", jak głosiła jedna z wielu deklaracji, równie pustych, co nadętych.
Homo Sovieticus hartował się więc zupą ze zgniłej kapusty kiszonej, mięsem podejrzanej proweniencji, rozgotowanymi jagłami i - twardą jak proletariacki kułak - suszoną płocią kaspijską. Wraz z Leninowską Nową Polityką Ekonomiczną do Rosji zawitała niebawem epoka przenośnych stoisk z zupą, budek z blinami, handlarzy oranżadą oraz stołówek, tym razem prowadzonych w domach.
Miłość do komunizmu aż po grób
Wszystko to trwało do 1927 roku, kiedy to wybuchł kryzys zbożowy, zaś dwa lata później rozpoczął się "wielki przełom". Miała nim być industrializacja całego kraju kosztem wszystkich innych spraw, z rolnictwem na czele. Zapóźniona Rosja miała zmienić się w "kraj metalu, kraj automobilizujący się, kraj straktoryzowany". Takie były przynajmniej słowa sekretarza generalnego partii, Gruzina, niejakiego Josifa Wissarionowicza Dżugaszwilego. Aby dać dobry przykład krajowi pędzącemu drogą ku stalowemu imperium, nadał on sobie stalowy pseudonim.
Pierwszą ofiarą pomysłów Stalina okazał się chleb, który zaczęto racjonować. Równolegle rozpoczęła się furia kolektywizacji i rozkułaczania. Masowo zasiedlano gułagi, a gospodarstwa wcielano do kołchozów. W samym tylko spichrzu narodu, Ukrainie, wskutek jedynie kolektywizacji zmarło z głodu 3 miliony ludzi. Całkowita liczba Ukraińców, którzy zmarli w wyniku rozpętanego przez Stalina Wielkiego Głodu, przekracza 10 milionów. Lenin nie doczekał tych czasów i nie mógł empirycznie przekonać się, dokąd prowadzi komunizm. Od dekady stanowił Obiekt nr 1, jak określano Nowego, Sowieckiego Wiecznego Człowieka. Namacalny dowód, że sowieckiej nauce niestraszny jest nawet grób.
Gdy życie stało się lepsze
Po Wielkim Głodzie przyszedł wielki terror, na który składały się całe lata paranoi, nocnego łomotania do drzwi i polowań na wrogów ludu, uskutecznianych przez popleczników tego, którego nazywano Przyjacielem Wszystkich Dzieci. Kto przeżył i nie zaginął w czeluściach gułagów, dał się ponieść, jak to Kundera napisał, "zbiorowemu delirium lirycznemu". Stalin rzekł: "Życie stało się lepsze, towarzysze, życie stało się lepsze". I słowo ciałem się stało, bo nie mogło być inaczej. Mandelsztama, który uparcie nie chciał zrozumieć, że jest mu lepiej, wyprowadzali z mieszkania przy wesołych dźwiękach gitary dobiegających zza drzwi sąsiada.
Karetki więzienne, słynne Woronki, pomalowano w jaskrawe, radosne kolory udając ciężarówki z artykułami spożywczymi. Z czasem namalowano na nich reklamy musującego wina "Sowietskoje" z roześmianą dziewczyną. Wśród elit utopijny ascetyzm stał się passe, ustępując komunistycznej wersji burżuazyjnego życia. Wino musujące stało się symbolem stalinowskiej dyrektywy; kolejny pożytek z komunizmu - nareszcie i człowiek sowiecki mógł sobie strzelić szampańskim korkiem.
Mikojan jedzie do Stanów
W 1936 roku do Ameryki wyruszył komisarz ludowy, Anastas Mikojan, by przyjrzeć się tamtejszemu przemysłowi spożywczemu. Spędził tam dwa miesiące i - o dziwo! - wrócił, uzbrojony w wiedzę o przetwórstwie ryb, produkcji lodów i wyższej technice tworzenia dmuchanych nasion, z amerykańska zwanych popcornem. Zadumawszy się nad figurą Amerykanina siedzącego przy ruszcie i smażącego "kotletę", którą następnie upchnie w rozkrojoną bułeczkę, garnirując całość piklami i czerwonym sosem, postanowił, że i człowiek radziecki może tego szczęścia dostąpić. Tak oto napisał wręcz w swych wspomnieniach: "bardzo wygodne dla zapracowanego człowieka!".
Czym prędzej zakupił 22 ruszty do hamburgerów, a w wybranych miastach nakazał rozpoczęcie produkcji kotletów. Niestety, wojna zniweczyła plany zapoznania Rosjan z kapitalistycznym hamburgerem. W całym zamiarze przepadała gdzieś zresztą koncepcja bułeczki. Zapracowany radziecki człowiek mógł się więc jedynie zadowolić "kotletą", podróbką hamburgera pozbawioną bułki, ogórków i tego wszystkiego, co stanowi nieodzowną część tego dania.
Chleb z trocinami
Mikojan zdążył jeszcze wdrożyć masową produkcję lodów i wprowadzić na rodzime stoły "kornfleksy" oraz ketchup. Aż wreszcie nadszedł ranek 21 czerwca 1941 roku, kiedy to Mołotow wyjąkał, że wojska niemieckie zaatakowały Związek Radziecki. Kiedy przemówił Ojciec Narodu, Niemcy wdarli się już 600 km w głąb sowieckiego terytorium. Inwazja nastąpiła wówczas, gdy przed ZSRR zaczęło majaczyć kolejne widmo kryzysu żywieniowego. Dodatkowo, Niemcy zaczęli wdrażać "Hungerplan" - koncepcję ludobójstwa dokonanego za pomocą zaprogramowanego głodu.
Rosjanie otrzymali pierwsze kartki żywnościowe w lipcu 1941 roku - m.in. 0,5 chleba dziennie, 2 kg mięsa i 1,5 kg mąki miesięcznie. To wszystko w teorii, bo zamiast mięsa był miód, a zamiast cukru i masła - zgniłe śledzie. Każdy, kto mógł, zakładał prowizoryczne ogródki. W miastach uczono się jeść pączki brzóz, koniczynę, igliwie sosnowe i korę drzew. Na froncie, gdy zjedzono padłe konie, żywiono się również ich siodłami i uprzężą. W oblężonym Leningradzie za uszankę można było dostać 115 gramów chleba, za kalosze - 150 gramów. Używany samowar dało się sprzedać aż za 1 kg chleba, pieczonego z mąki jęczmiennej, rozwałkowywanej z trocinami lub paszą dla bydła.
Wielkie żarcie Wielkiej Trójki
Kiedy Wielka Trójka zasiadała przy teherańskim stole, stały na nim zrazu przekąski, potem rosół z pierożkami oraz stek. Na deser - lody. Do picia było wino z Kaukazu oraz, oczywiście, musujące "Sowietskoje". Ponad milion osób umarło do tego czasu w Leningradzie. W Teheranie zaś wygłodniały tłumacz, niejaki Bierieżkow, rzucił się na stek dokładnie wtedy, gdy miał przemawiać Churchill. Nastała niezręczna cisza. Bierieżkow, przeżuwając mięso i żegnając się ze światem, usłyszał syk Stalina: "Żeby się tak obżerać! Taki wstyd!" O dziwo, stek ten nie był ostatnim posiłkiem tłumacza - mężczyzna nie dość, że ocalał, to jeszcze wszystko opisał we wspomnieniach. Na zwieńczenie obiadu wniesiono wielką rybę - łososia przywiezionego z samej Rosji. Stalin podarował go amerykańskiemu przywódcy, zachwycającemu się winem musującym. Blokada Leningradu miała trwać jeszcze dwa miesiące.
Druga tura podziału europejskiego tortu odbyła się w Jałcie. Tu menu było jeszcze bardziej wystawne. Sieja w sosie szampańskim, pilaf z przepiórkami i kaukaskie kebaby to tylko niektóre ze specjałów, jakimi raczyli się możni. Kraj gospodarza słaniał się z głodu. Generalissimus miał ponoć znakomity humor - patrząc na to, co wytargował w Jałcie, trudno mu się dziwić.
Kukuruźnik przejmuje stery
5 marca 1953 roku Stalin wydał ostatnie tchnienie. Po krótkiej, acz zaciekłej walce o stołek, na szczytach władzy zasiadł Nikita Chruszczow. Dekadę później wróciły kartki żywnościowe. Dorośli w całej Moskwie werbowali uczniów ze szkół, by stali za nich w kolejkach (10 kopiejek za miejsce w "ogonku"). Do mąki dosypywano suszony groch, w wyniku czego chleb ociekał zieloną mazią. Za 14 kopiejek można było nabyć puszkę z kukurydzą, "nową carycą rosyjskich pól".
Ze względu na swoją fiksację na jej punkcie, Chruszczow otrzymał miano "Kukuruźnika". Miała wykarmić bydło, ale na siłę karmiono nią i ludzi. Kukurydzę siano wszędzie, przy okazji ignorując jakiekolwiek amerykańskie zalecenia jej uprawy, co skutkowało zmarnowanymi plonami. Zaniedbane łany pszenicy wyglądały jeszcze gorzej - braku pszennego chleba Rosjanie Chruszczowowi wybaczyć nie byli już w stanie. W październiku 1964 roku powiedziano: "dość!", po czym Chruszczowa zastąpił Leonid Breżniew, który wprowadził ZSRR w czas stagnacji i "zachłannego socjalizmu".
Pierwszy symbol dojrzałego socjalizmu
Kiedy włodarze odbierali podwładnym dobra jeszcze zachłanniej, niż w ramach socjalizmu pozbawionego jakiegokolwiek przymiotnika, na stołach zaczął królować majonez "Prowansal". O smaku zapewne lepiej było zapomnieć, ale nic nie mogło się równać z walorami użytkowymi słoika.
Rosjanie trzymali w nim wszelkie akcesoria, hodowali szczypiorek z cebuli, traktowali jako popielniczkę, spluwaczkę i/lub kubek do picia wódki. Tabliczki w przychodniach instruowały: "Towarzysze, przynoście próbki testu ciążowego w słoikach po majonezie, wygotowanych uprzednio w gorącej wodzie". Zresztą do bardziej pośledniego badania moczu również należało nabyć, opróżnić, po czym napełnić ponownie słoik po "Prowansalu", prawdziwym symbolu dojrzałego socjalizmu.
Politbiuro schodzi pod ziemię
Kolejna epoka nosiła miano "nadętej ery pogrzebowej" lub "trumiennego planu pięcioletniego" z tego względu, że większość członków zramolałego Politbiura zaczęło - w bardziej lub mniej gwałtowny sposób - finalizować swą posługę dla narodu i socjalistycznego świata. Serię rozpoczął Konstanty Kaługin, niebawem dołączył doń sam Leonid Breżniew. Nikt nie opłakiwał tego zniedołężniałego lekomana o aparycji zakonserwowanego żółwia, popijającego żubrówką środki uspokajające.
Po Breżniewie przyszedł czas na Andropowa, a zdrowie jego następcy najlepiej określił dowcip: "Towarzysz Konstantin Czernienko objął stanowisko sekretarza generalnego nie odzyskawszy świadomości". W marcu 1985 roku, najnowszym przywódcą ZSRR został Michaił Gorbaczow, towarzysz mający 54 lata i w miarę sprawne narządy wewnętrzne, co było miłą odmianą na szczytach władzy.
Największy błąd Gorbaczowa
Dwa miesiące później Gorbaczow podjął decyzję, której nigdy mu nie wybaczono. Wydał dekret "O środkach przezwyciężania pijaństwa i alkoholizmu". Po roku 1985 picie stało się droższe, bardziej skomplikowane i czasochłonne. Fabryki wódki i sklepy monopolowe zamknięto, winnice zaorano. Sprzedaż alkoholu praktykowano tylko po 14:00, w dni robocze, po odstaniu w kilometrowych kolejkach. Co gorsza, gospodarka miotała się między socjalistycznym planowaniem a kapitalistycznym prawem podaży i popytu. Nadciągał głód, a Gorbaczow utknął między reformatorami a twardogłowymi, za wszelką cenę usiłując ocalić ZSRR.
Na szczęście bez powodzenia, choć przyznać mu należy, że był do końca wierny Związkowi, kurczowo trzymając się walącego się imperium. Człowiek, który przyszedł po nim, całym swoim jestestwem i praktycznie każdą swoją decyzją dawał świadectwo, że Gorbaczow miał rację choćby w tym, iż alkohol do niczego dobrego nie prowadzi.
Kronika tęsknoty i pragnień
Dla autorki "Szarlotki Lenina" wspomnienia związane z jedzeniem były przywoływaniem wytworów znienawidzonego państwa partyjnego. Von Bremzen wraz ze swoją matką zrekonstruowała każdą dekadę sowieckiej historii właśnie przez pryzmat jedzenia. Kuchnia i jadalnia miały być inkubatorami wspomnień, kapsułami czasu. W posiłku skupiało się, niczym w soczewce, życie zarówno ich najbliższych jak i całego narodu. W 1919 roku bunty wywołane brakiem chleba przyczyniły się do obalenia carów. Siedemdziesiąt lat później katastrofalne niedobory żywności pomogły strącić chyboczące się imperium Gorbaczowa. Pomiędzy tymi wydarzeniami ponad 7 milionów ludzi zmarło wskutek kolektywizacji, zaś kolejne 4 miliony pochłonęła Wielka Ojczyźniana.
Następnie, za Chruszczowa i Breżniewa, dylematy, czy będzie co postawić na stole, przysłaniały większość innych trosk. W Rosji radzieckiej żywności towarzyszył polityczny patos, gościnność i permanentny niedostatek. To ona definiowała to, jak Rosjanie znosili dzisiaj, jak wyobrażali sobie jutro i jak wspominali wczoraj. Opowieść o radzieckim jedzeniu zawarta w "Szarlotce Lenina" jest więc bardzo ciekawą, swoistą kroniką tęsknoty i niezaspokojonych pragnień.
Mirosław Szyłak-Szydłowski/ksiazki.wp.pl