Kompromitacja Kowalskiego. Co na to ekspertka od języka polskiego? "Namawiałabym do studiowania słownika"
Gwiazdą mediów został nieoczekiwanie poseł Solidarnej Polski, Janusz Kowalski, który ośmieszył się wypowiedzią o tym, że medyczny doradca premiera, prof. Andrzej Horban, groził mu nożem. Chodziło o użyte przez lekarza powiedzenie o "nożu otwierającym się w kieszeni".
O tym, na czym polegał błąd polityka i jak wygląda dziś język polskiej polityki, opowiada specjalistka od poprawności językowej, dr Agata Hącia, językoznawczyni z Uniwersytetu Warszawskiego.
Przemek Gulda: Powiedziałbym, że kujmy żelazo póki gorące, ale nie wiem, czy mamy odpowiednie narzędzia. Ale do rzeczy: co odpowiedziałaby pani politykowi, który przestraszył się noża otwierającego się w kieszeni?
Agata Hącia: Tu rada jest prosta: nie można zawsze traktować dosłownie tego, co się słyszy i czyta. Obok zwykłych wyrazów w języku są także frazeologizmy. To utrwalone zwroty, składające się z kilku wyrazów, które mają tzw. znaczenie globalne. Chodzi o to, że znaczenie frazeologizmu nie jest sumą znaczeń wyrazów, z których się on składa.
Gdy mówimy, że ktoś komuś wierci dziurę w brzuchu o coś, to przecież nie opisujemy sytuacji dosłownej i dość makabrycznej. Frazeologizmy często mają charakter przenośny. Bywają obrazowe, na tym polega ich siła, ale nie można ich traktować dosłownie, to grozi nawet kompromitacją.
"Nóż otwierający się w kieszeni" to właśnie jeden z takich zwrotów. Jest ich mnóstwo, jak choćby spaść z byka, wpaść jak śliwka w kompot, siedzieć na walizkach, robić z igły widły, stawać na rzęsach, urwać się z choinki, nie myślmy, że to zwrot okolicznościowy, okołobożonarodzeniowy! Są one znakomitym narzędziem do zabaw językowych, często opartych na przewrotności i odwracaniu znaczeń.
Tylko trzeba umieć to robić, namawiałabym więc i polityka, który udosłownił powiedzenie "nóż się w kieszeni otwiera", i wielu innych do studiowania słowników frazeologicznych. Tam można znaleźć sporo ciekawych przykładów, gotowych do wykorzystania na mównicy sejmowej czy przed telewizyjną kamerą.
Profesor Bralczyk: jak mówić, by nie wykluczać
Jak politycy i polityczki wykorzystują język?
Powiedziałabym, że są nieustająco na wojnie językowej, która bywa bardzo zaciekła. Jednym z głównych narzędzi, którym się podczas niej posługują, jest celowe wykrzywianie znaczeń różnych słów, żeby komuś dopiec, żeby w kogoś uderzyć. Tak jak wtedy, gdy się ludzi nazywa słowem "sort", odnoszącym się przecież do rzeczy.
Tak samo odczłowieczające są określenia pasożyty, zaraza, które dodatkowo otwierają pole niechęci: zarazy przecież się boimy, a pasożytów – brzydzimy. Zgubne skutki przyzwolenia na to, by uruchomić takie konotacje w odniesieniu do ludzi, aż za dobrze znamy z historii. Są oczywiście też inne wartościujące przykłady, jak choćby neologiczny miękiszon. Niby nie jest już tak groźny przez ładunek komizmu, ale wciąż niesie silną ocenę. Takie słowa – wykrzywione i przekrzywione – po prostu mają obrażać, taka jest ich funkcja. Choć język jest bardzo plastyczny i świetnie poddaje się tego typu zabiegom, przeróbkom, w polityce często dokonywane są one bez szacunku, zarówno dla samego języka, jak i dla atakowanej w ten sposób osoby.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Jakie środki są najbardziej szkodliwe?
Te, które sprawiają, że język dzisiejszej polityki niebezpiecznie zbliża się do nowomowy, czyli języka totalitarnej propagandy, w Polsce używanego w okresie PRL.
Jesteśmy dziś pod względem językowym blisko tamtego modelu?
Niestety bardzo blisko. Jest wręcz tak, że spełnione są wszystkie warunki do uznania języka dzisiejszej władzy za nowomowę – poza jednym: istnieniem państwa totalitarnego. W takim systemie całkowicie zanika możliwość prowadzenia dialogu, to wyłącznie władza nadaje komunikaty. Na szczęście w Polsce jeszcze tak nie jest, wciąż istnieją wolne media i inne niepoddające się państwowej indoktrynacji głosy.
Choć przyznaję, że z trwogą przyjęłam słowa ministra Kamińskiego, dotyczące nieobecności dziennikarzy na granicy polsko-białoruskiej, że nieistotny jest przepływ informacji, istotny jest przekaz; ma być prawdziwy, a ten kontrolowany przez władzę jest właśnie, według słów ministra Kamińskiego, prawdziwy. To, można powiedzieć, wprost wyrażone pragnienie kontrolowania informacji i niedopuszczania do dwu- czy wielogłosu.
Jakie są te pozostałe warunki nowomowy?
To głównie wykrzywianie znaczeń poszczególnych wyrazów i zwrotów, odwoływanie się do stereotypów, budowanie ostrych opozycji typu: czarne-białe. To wszystko słyszymy na co dzień z ust polityków i polityczek. Manipulowanie słowami to często stosowany przez nich zabieg. Nierzadko również nadaje się, "wstrzykuje" ocenę słowom do tej pory neutralnym, jak demokracja czy elita. Bardzo wyrazisty – i smutny – jest przykład słowa "uchodźca", przez wieki neutralnego lub wręcz budzącego dobre skojarzenia.
Otóż kilka lat temu, prawdopodobnie wskutek działań propagandowych władz, choć może nie tylko, słowo uchodźca zaczęło być traktowane jak inwektywa, wyzwisko: "Ty uchodźco!". Tak zaczęli używać tego wyrazu młodzi, kilkunastoletni ludzie. Dlaczego tak się stało? Bo prawdopodobnie byli pod wpływem przekazu medialnego, może też przekazu rodzinnego. Taka zmiana wartościowania słów bywa bardzo groźna, bo może prowadzić do zmiany zachowań.
Ale czy są też politycy i polityczki, którzy językiem posługują się wdzięcznie i z gracją?
Oczywiście, nie brakuje takich, którzy co rusz popisują się jakimiś celnymi sformułowaniami, często opartymi na świetnych, zabawnych i błyskotliwych pomysłach. Znane są na przykład inteligentne riposty Donalda Tuska, także wyzyskujące gry słowne. Na przykład po spaleniu jego portretu podczas Marszu Niepodległości skomentował to: "Palę się do jeszcze cięższej pracy na rzecz Niepodległej".
Powiedziałbym, że pani wyjaśnienia są jak miód na serce, ale nie wiem, co na to kardiologia… Dziękuję za rozmowę.