Do Polski przyjechał włoski pisarz Claudio Magris, by promować Wodną zieleń, książkę swej zmarłej przed dziewięcioma laty żony, Marisy Madieri. Ten niewielki dziennik z lat 1981 – 1984, na który składają się krótkie notatki i zapisywane spostrzeżenia, ukazał się z końcem ubiegłego roku.
Wodna zieleń to kolor kojarzony przez Marisę Madieri z miłością. W takim odcieniu bowiem jako młoda dziewczyna dostała od matki sukienkę i sweter. Wspomnienia kobiety utrzymane są właśnie w takim pogodnym tonie, chociaż ich temat koncentruje się wokół bolesnych doświadczeń z czasów wczesnej młodości autorki.
Madieri przyszła na świat w wielokulturowym, kosmopolitycznym Fiume (dziś miasto nazywa się Rijeka). Obok siebie żyli Włosi, Węgrzy, Słoweńcy i Chorwaci. Po II wojnie światowej miasto przyłączone zostało do Jugosławii. Włoska część jego mieszkańców musiała wybrać: albo wyrzekają się obywatelstwa, albo emigrują do Triestu. Rodzina Marisy zdecydowała się wyjechać. Początkowo trafili do obozu dla uciekinierów, urządzonego w dawnych magazynach zbożowych. Dziewczyna została wysłana do Wenecji, gdzie musiała chodzić do szkoły z internatem prowadzonej przez zakonnice. Z czasem rodzinie udało się szczęśliwie połączyć i zamieszkać razem.
Mimo że Madieri opisała bolesny fragment swojego życia, nie ma w jej książce goryczy, poczucia krzywdy i żalu. Nie jest to też historia okropieństw wojny i ciężkich losów uchodźców. Jak podkreślają krytycy, jest to opowieść o pogodzeniu z własnym losem, sztuce czerpania radości z rzeczy małych.