Trwa ładowanie...

"Kociarz" Roupenian. Opowiadanie, które wstrząsnęło Ameryką, wreszcie po polsku. Szczerzej opisać nieudanej randki nie można!

On: „Jest idealna, ma idealne ciało, wszystko w niej jest idealne, ma dopiero dwadzieścia lat, ma skórę bez skazy, tak strasznie jej pragnę, bardziej, niż kiedykolwiek pragnąłem jakiejkolwiek kobiety, pragnę jej tak bardzo, że gotów jestem umrzeć”. Ona: „Odraza zamieniła się w niechęć do samej siebie i poczucie upokorzenia”.

"Kociarz" Roupenian. Opowiadanie, które wstrząsnęło Ameryką, wreszcie po polsku. Szczerzej opisać nieudanej randki nie można!Źródło: Elisa Roupenian Toha/ MUZA
d4f9xzj
d4f9xzj

Opowiadanie ”Kociarz” debiutantki Kristen Roupenian wywołało w Stanach Zjednoczonych burzę i lawinę komentarzy. Na stronach tygodnika „The New Yorker” zostało przeczytane 4,5 miliony razy. Oto 20-letnia Margot poznaje 34-letniego Roberta i idzie z nim do łóżka na pierwszej randce. Po wszystkim myśli: „To była chyba moja najgorsza decyzja w życiu”.

To jest opowieść o pożądaniu i wstręcie, seksie i samotności, zagubieniu i poczuciu winy w erze Instagrama, Tindera i #MeToo. Opowiadanie stało się literacką sensacją, głównie dzięki mediom społecznościowym. Było udostępniane tysiące razy na Facebooku i Twitterze. Na forach rozgorzała dyskusja o głównej bohaterce i jej partnerze. Inaczej odbierały tę historię kobiety, inaczej mężczyźni.

Teraz, po raz pierwszy w Polsce, przedstawiamy, głośne opowiadanie Amerykanki polskim czytelniczkom na stronie WP.

Po publikacji ”Kociarza” (ang. "Cat Person") w ”New Yorkerze”, 37-letnia autorka podpisała opiewający na 1,2 miliona dolarów kontrakt z nowojorskim wydawnictwem Scout Press. Jej debiutancki zbiór opowiadań ukaże się w Polsce 24 kwietnia nakładem wydawnictwa Muza.

d4f9xzj

KOCIARZ

Margot poznała Roberta pod koniec jesiennego semestru w którąś środę wieczorem. Pracowała wtedy w barku w kinie wyświetlającym ambitne filmy, położonym w centrum miasta, a on kupił u niej duży popcorn i paczkę żelków Red Vines.

– Cóż za niecodzienny wybór – zagadnęła. – Chyba nigdy dotąd nikomu ich nie sprzedałam.

Przywykła do flirtowania z klientami w poprzedniej pracy jako barmanka, to przynosiło jej większe napiwki. W kinie oczywiście nie dostawała napiwków; po prostu się nudziła, a Robert ją zainteresował. Może nie aż tak bardzo, aby – powiedzmy – zaczepić go na imprezie, ale wystarczająco, by wmówić sobie, że się w nim podkochuje, gdyby siedział naprzeciwko niej na nudnych zajęciach – chociaż raczej już skończył studia, miał co najmniej dwadzieścia pięć lat. Był wysoki, co jej się podobało u mężczyzn, a spod podwiniętego rękawa koszuli wyglądał kawałek tatuażu. Przy tym był jednak nieco za gruby, miał odrobinę za długą brodę i lekko skulone w obronnym geście ramiona.

Robert nie zorientował się, że z nim flirtuje. Albo, jeśli to zauważył, chciał, żeby się bardziej postarała, bo odsunął się o krok, jakby zamierzał ją sprowokować do pochylenia się w jego stronę.

d4f9xzj

– Aha – mruknął. – Na razie.

I schował resztę do kieszeni.

Ale tydzień później przyszedł znowu i kupił kolejną paczkę żelków.

– Wyrobiłaś się – zwrócił się do niej. – Tym razem udało ci się mnie nie obrazić.

Wzruszyła ramionami.

– No popatrz, może dostanę awans.

Po filmie podszedł do niej znowu.

– Daj mi swój numer, dziewczyno z barku – powiedział i Margot posłuchała, zaskakując samą siebie.

MUZA
Źródło: MUZA

W ciągu kilku tygodni od tamtej wymiany zdań na temat żelków wznieśli skomplikowaną konstrukcję esemesowych żartów, wielopiętrowych dygresji, które rozwijały się i ewoluowały tak prędko, że niekiedy trudno jej było nadążyć. Był bardzo bystry i okazało się, że Margot musi się postarać, by zrobić na nim wrażenie. Wkrótce zauważyła, że z reguły odpisywał jej od razu, ale gdy ona odpowiedziała dopiero po kilku godzinach, następna wiadomość była krótka i nie kończyła się pytaniem, więc wznowienie korespondencji zależało tylko od niej. Zawsze to robiła. Kilka razy zdarzyło się, że przez dzień lub dwa coś innego zaprzątało jej uwagę. Zastanawiała się wtedy, czy w związku z tym kontakt między nimi całkiem wygaśnie, ale potem przychodziło jej do głowy coś zabawnego, czym chciała się z nim podzielić, albo zobaczyła w internecie zdjęcie nawiązujące do ich rozmowy i wszystko zaczynało się od nowa. Wciąż nie wiedziała o nim zbyt wiele, bo nigdy nie rozmawiali o sprawach prywatnych, lecz gdy udało im się wymienić dwie czy trzy udane dowcipne uwagi z rzędu, ogarniała ją radosna euforia, jak w tańcu. Pewnego razu, ucząc się późnym wieczorem do egzaminów, zaczęła narzekać, że wszystkie bufety są już zamknięte, a w pokoju nie ma nic do jedzenia, bo współlokatorka wyżera jej zapasy. Robert zaproponował, że kupi jej żelki, żeby nie umarła z głodu. Zareagowała żartem, bo naprawdę powinna się uczyć, ale on odpisał: „Nie, serio, nie wygłupiaj się, przyjdź”, zarzuciła więc kurtkę na piżamę i poszła spotkać się z nim pod sklepem całodobowym.

d4f9xzj

Było około jedenastej. Przywitał się z nią zdawkowo, jakby widywali się codziennie, i weszli razem do środka wybrać coś do przegryzienia. Nie mieli tam żelków Red Vines, kupił jej więc paczkę chipsów, wiśniową colę i dziwaczną zapalniczkę w kształcie żaby z papierosem w pysku.

– Dzięki za prezenty – powiedziała, gdy przystanęli znowu na zewnątrz.

Robert miał na sobie czapkę z króliczego futra, która opadała mu na uszy, i grubą, staroświecką puchową kurtkę.

d4f9xzj

Uznała, że to ubranie do niego pasuje, chociaż wygląda w nim nieco głupio; czapka podkreślała styl drwala, w jakim się nosił, a gruba kurtka ukrywała brzuch i odrobinę smutno opadające ramiona.

– Proszę bardzo, dziewczyno z barku – odparł, chociaż oczywiście wtedy już znał jej imię.

Sądziła, że liczy na pocałunek, i już była gotowa się uchylić i nadstawić policzek, ale nie celował wcale w usta: ujął ją za ramię i pocałował w czoło tak delikatnie, jakby była cenną kruchą laleczką z porcelany.

d4f9xzj

– Ucz się pilnie, skarbie – polecił. – Niedługo się zobaczymy.

Wracając do akademika, czuła się tak, jakby wypełniała ją roziskrzona lekkość, w której rozpoznała zbliżający się stan zakochania.

Kiedy wyjechała do domu na ferie, pisali do siebie prawie non stop, wymieniając nie tylko żarty, ale też króciutkie informacje o tym, jak mija im dzień. Zaczęli mówić sobie dzień dobry i dobranoc, a gdy pytała o coś, a on nie odpowiadał od razu, czuła ukłucie pełnej niepokoju tęsknoty.

d4f9xzj

Dowiedziała się, że Robert ma dwa koty o imionach Mu i Yan, i wspólnie obmyślili skomplikowany scenariusz, w którym jej kot z dzieciństwa, Pita, flirtował na odległość z Yan. Z Mu Pita rozmawiał zawsze chłodno i sztywno, ponieważ był zazdrosny o relację Mu z Yan.

– Do kogo tak ciągle piszesz? – zapytał przy kolacji jej ojczym. – Masz romans?

– Tak – odparła Margot. – Ma na imię Robert, poznaliśmy się w kinie. Jesteśmy w sobie zakochani i pewnie się pobierzemy.

– Hmm – ojczym na to. – Napisz, że będziemy mieli do niego kilka pytań.

„Moi rodzice pytają o ciebie”, napisała Margot, a Robert w odpowiedzi przysłał uśmiechniętą buźkę z serduszkami zamiast oczu.

MUZA
Źródło: MUZA

Po powrocie na uczelnię koniecznie chciała go znowu zobaczyć, ale co dziwne, okazało się to bardzo trudne. „Wybacz, byłem zajęty w pracy”, odpisał. „Obiecuję, że niedługo zadzwonię”. Odpowiedź nie przypadła jej do gustu; miała wrażenie, że w ich relacji to on teraz jest górą, i gdy w końcu zapytał, czy pójdzie z nim do kina, zgodziła się od razu.

Film wyświetlano też w kinie, w którym pracowała, ale zaproponowała, by poszli raczej do wielkiego multipleksu pod miastem; studenci nie bywali tam zbyt często, bo na miejsce można się było dostać tylko samochodem. Robert przyjechał po nią ubłoconą białą hondą civic, w której uchwyty na napoje wypełniały papierki po słodyczach. W drodze prawie się nie odzywał i rzadko na nią patrzył. Od razu poczuła się straszliwie nieswojo, a gdy wyjechali na autostradę, przyszło jej nagle do głowy, że może wywieźć ją dokądkolwiek, zgwałcić i zamordować. W końcu przecież prawie nic o nim nie wiedziała.

W chwili, gdy to pomyślała, Robert odezwał się:

– Spokojnie, nie zamierzam cię zamordować.

Margot przyszło z kolei do głowy, czy to nie przez nią czują się oboje skrępowani, bo jest spięta i podenerwowana, jak te dziewczyny, które na każdej randce boją się, że zostaną zamordowane.

– Nie ma sprawy, możesz mnie zamordować, jeśli chcesz – odparła, a on zaśmiał się i poklepał ją po kolanie.

Ale nadal był dziwnie milczący i nie reagował na żadną z jej dowcipnych prób nawiązania rozmowy. W barku zażartował na temat żelków Red Vines, lecz uwaga ta była w takim stopniu nieśmieszna, że wszyscy obecni skręcali się z zażenowania, a Margot najbardziej.

W czasie seansu nie wziął jej za rękę ani nie objął ramieniem, więc gdy wyszli z powrotem na parking, była całkiem pewna, że mu się odmieniło i przestała mu się podobać. Miała na sobie legginsy i bluzę z długim rękawem i niewykluczone, że to właśnie było źródłem problemu, bo gdy wsiadła do samochodu, powiedział:

– Miło, że się dla mnie ładnie ubrałaś.

Wtedy wzięła to za żart, ale może faktycznie uraziła go, sprawiając wrażenie, że nie traktuje ich randki wystarczająco serio. On miał na sobie spodnie khaki i koszulę.

– To co, idziemy na drinka? – zapytał, gdy wsiedli do samochodu, jakby ta uprzejmość była niemiłym obowiązkiem.

Margot wydawało się oczywiste, że Robert spodziewa się odmowy i na tym ich kontakt się urwie. Na myśl o tym zrobiło się jej smutno. Wcale nie chciała spędzić z nim więcej czasu, lecz podczas ferii jej oczekiwania wobec niego bardzo wzrosły i wydawało jej się nie fair, że wszystko tak szybko się skończy.

– Moglibyśmy pójść, nie sądzisz? – powiedziała.

– Jeśli chcesz…

Zabrzmiało to tak nieprzyjemnie, że siedziała dalej w milczeniu, aż trącił ją w nogę i zapytał:

– Co się tak naburmuszyłaś?

– Wcale nie – zaprzeczyła. – Jestem tylko trochę zmęczona.

– Odwiozę cię do domu.

– Nie, chętnie napiję się czegoś po tym filmie.

Chociaż wybrany przez Roberta film wyświetlano w kinie komercyjnym, był to niezwykle przygnębiający dramat z okresu Holokaustu, tak bardzo nieodpowiedni na randkę, że gdy go zaproponował, odpisała: „Serio?”. Odpowiedział żartobliwie, że najwyraźniej źle ocenił jej gust i zamiast tego mogą iść na komedię romantyczną. Jednak teraz, słysząc jej słowa, skrzywił się lekko i Margot zrozumiała, że przebieg całego wieczoru da się zinterpretować zupełnie inaczej. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie chciał jej zaimponować, proponując film o Holokauście, bo nie wiedział, że nie jest to rodzaj „poważnego” filmu, którym można zaimponować osobie pracującej w ambitnym kinie. Osobie, za którą najwyraźniej ją uważał. Może, rozmyślała, tamtym esemesem uraziła go i spłoszyła, przez co teraz czuł się przy niej nieswojo. Myśl o jego domniemanym kruchym poczuciu własnej wartości wzruszyła ją i nastroiła życzliwiej po raz pierwszy, odkąd się spotkali tego wieczoru.

Zapytał, dokąd chce pójść, a ona wymieniła nazwę lokalu, w którym zazwyczaj bywała. Skomentował z grymasem, że to studenckie getto i że zabierze ją w lepsze miejsce. Poszli do nieznanego jej baru utrzymanego w stylu tajnej meliny, o którego istnieniu nie informował żaden szyld. Przed wejściem stała kolejka czekających na wpuszczenie do środka. Margot kręciła się niespokojnie, zastanawiając się, jak powiedzieć Robertowi to, co musiała mu powiedzieć, ale nie potrafiła. Kiedy więc bramkarz poprosił ją o dokumenty, po prostu je podała. Nawet nie przyjrzał się dokładnie; tylko uśmiechnął się pod nosem, mruknął: „nie” i polecił odejść na bok, zapraszając gestem kolejną grupkę.

Idący przodem Robert nie zauważył, co działo się za jego plecami.

– Robert – odezwała się cicho.

Ale się nie odwrócił.

W końcu ktoś w kolejce klepnął go w ramię i wskazał na Margot tkwiącą na chodniku.

Zatrzymał się i podszedł do niej speszony.

– Przepraszam! – powiedziała. – Okropnie mi głupio.

– Ile masz lat? – zapytał.

– Dwadzieścia.

– Och – on na to. – Wspominałaś chyba, że jesteś starsza.

– Mówiłam ci, że jestem na drugim roku! – zaprotestowała.

Odrzucenie i konieczność stania przed barem na oczach wszystkich były wystarczającym upokorzeniem, a teraz jeszcze on patrzył na nią oskarżycielsko.

– Przecież zrobiłaś sobie ten, jak to się mówi? Rok przerwy – dowodził, jakby w tym sporze mógł wygrać.

– Nie wiem, co ci powiedzieć – odparła bezradnie. – Mam dwadzieścia lat.

Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, bo jakimś sposobem wszystko legło w gruzach, a ona nie rozumiała, dlaczego w jednej chwili życie stało się takie trudne.

Robert zobaczył jej wykrzywioną buzię i nagle wydarzyło się coś magicznego. Z jego sylwetki odpłynęło całe napięcie; wyprostował się i zamknął ją w niedźwiedzim uścisku.

– Kochanie – powiedział. – Najdroższa, wszystko w porządku. Nie martw się. Proszę, nie przejmuj się.

Pozwoliła mu, by przytulił ją mocno do piersi, i zalało ją to samo uczucie co wtedy pod nocnym sklepem: jakby była kruchą, cenną figurką, którą bał się zgnieść. Pocałował ją w czubek głowy, a ona roześmiała się i otarła oczy.

– Nie do wiary, że płaczę, bo nie wpuścili mnie do baru – szepnęła. – Pewnie uważasz mnie za kompletną kretynkę.

Ale wiedziała, że wcale tak nie jest. Sądząc po tym, jak na nią patrzył, domyśliła się, że w jego oczach wygląda prześlicznie, gdy tak uśmiecha się przez łzy w białym świetle ulicznej lampy, wśród rzadko padających płatków śniegu.

Pocałował ją wtedy naprawdę; nachylił się ku niej gwałtownym ruchem, jakby rzucał się do skoku, i wsunął jej język do samego gardła. Był to koszmarny, szokująco nieudany pocałunek; to aż niewiarygodne, że dorosły człowiek mógł tak źle całować. Mimo to w rozczulenie wprawiła ją świadomość, że choć jest od niej starszy, ona wie coś, o czym on nie ma pojęcia. Kiedy skończył, ujął ją mocno za rękę i poszli do innego baru, gdzie stały stoły bilardowe i automaty do gry, na podłodze leżały trociny i nikt nie sprawdzał dokumentów przy wejściu. Przy jednym ze stolików ujrzała chłopaka ze studiów podyplomowych, który był asystentem wykładowcy angielskiego, gdy była na pierwszym roku.

– Chcesz wódkę z sokiem? – zapytał Robert.

W pierwszej chwili uznała, że może w ten sposób żartuje sobie z rodzaju drinków, jakie rzekomo lubią studentki, chociaż sama nigdy w życiu nie piła wódki z sokiem. W gruncie rzeczy trochę martwiła się tym, co powinna zamówić; w lokalach, w których bywała, składało się zamówienie przy barze, więc ci, którzy mieli ukończone dwadzieścia jeden lat albo dobrze podrobione dokumenty, z reguły przynosili dzbanek lagera dla wszystkich. Nie była pewna, czy Robert nie wyśmiałby jej, więc zamiast podać konkretną nazwę, powiedziała po prostu, że weźmie piwo.

Przy drinkach, po pocałunku, a być może też z powodu jej łez Robert był znacznie bardziej rozluźniony, teraz przypominał dowcipnego autora esemesów. Zaczęli rozmawiać i Margot zyskała pewność, że to, co wzięła za złość czy niezadowolenie, było w istocie oznaką stresu i podejrzenia, że ona nie bawi się z nim dobrze. Wciąż wracał do jej pierwszej niechętnej reakcji na film, żartobliwie ją komentując, a przy tym obserwował ją uważnie, by zobaczyć, co ona na to. Droczył się, podkreślając jej intelektualny gust, i mówił, jak trudno jest jej zaimponować ze względu na zajęcia z filmoznawstwa, na które uczęszczała, chociaż wiedział, że był to tylko jeden letni semestr. Dowcipkował, jak to ona i inni pracownicy ambitnego kina wyśmiewali ludzi odwiedzających kina komercyjne, gdzie nawet nie można kupić wina, a niektóre filmy są wyświetlane w wersji 3D. Margot śmiała się z tej wydumanej, snobistycznej wersji samej siebie, choć żadna z jego opinii nie wydawała się ani odrobinę usprawiedliwiona. To przecież ona zasugerowała, żeby wybrali się do multipleksu. Teraz zdała sobie sprawę, że być może to również go uraziło. Dla niej było oczywiste, że woli nie umawiać się na randkę w miejscu pracy, ale może Robert wziął to do siebie; może podejrzewał, że wstydzi się z nim pokazać. Pomyślała, że go rozumie – to, jaki jest wrażliwy, jak łatwo go zranić – i poczuła jeszcze większą z nim bliskość.

Poczuła też, jak rośnie jej moc, bo skoro potrafiła go aż tak dotknąć, potrafi także ukoić jego zranioną dumę. Zadawała mu mnóstwo pytań o obejrzane filmy i wypowiadała się z przesadną skromnością o filmach w ambitnym kinie, które wydawały się jej nudne lub niezrozumiałe; wspomniała, jak bardzo onieśmielali ją starsi koledzy z pracy i jak czasem martwiła się, że nie jest wystarczająco inteligentna, by wyrobić sobie własne zdanie o czymkolwiek. Efekt, jaki wywarły na nim jej słowa, był widoczny i natychmiastowy, a Margot miała wrażenie, jakby głaskała jakieś wielkie, płochliwe zwierzę, konia albo niedźwiedzia, obłaskawiając je umiejętnie, tak by na koniec jadło jej z ręki.

Przy trzecim piwie zaczęła się zastanawiać, jak wyglądałby seks z Robertem. Pewnie, tak jak ten beznadziejny pocałunek, okazałby się niezdarny i gwałtowny, ale wyobrażając sobie, jaki Robert byłby podniecony i wygłodniały, jak bardzo pragnąłby zrobić na niej dobre wrażenie, poczuła w dole brzucha ukłucie pożądania, wyraźne i dotkliwe jak pstryknięcie gumką w rękę.

Kiedy skończyli następną kolejkę, zapytała odważnie:

– To co, idziemy stąd? – A jemu na krótką chwilę zrobiło się przykro, jakby sądził, że postanowiła szybciej zakończyć randkę, ale wzięła go za rękę i pociągnęła.

Jego mina wskazywała, że zdał sobie sprawę, co naprawdę miała na myśli, i posłusznie wyszedł za nią z baru. Ręka mu zwilgotniała. Margot znowu poczuła bolesne drgnięcie.

Na dworze nadstawiła twarz do pocałunku, ale ku jej zdumieniu on krótko cmoknął ją w usta.

– Upiłaś się – powiedział oskarżycielsko.

– Wcale nie – zaprotestowała, chociaż faktycznie się upiła.

Przycisnęła się do niego całym ciałem, czując się przy nim maleńka, a nim wstrząsnęło potężne westchnienie, jakby spojrzał w oślepiające światło. To również było podniecające: zrozumiała, że stanowi dla niego pokusę nie do odparcia.

– Odwiozę cię do domu, mała. – Poprowadził ją do samochodu.

Kiedy znaleźli się w środku, znowu przywarła do niego i już niebawem, odsuwając się delikatnie, gdy wpychał język zbyt głęboko, udało jej się sprawić, że całował ją delikatniej, tak jak lubiła. Usiadła na nim okrakiem i wyczuła pod spodniami nieduży wzgórek. Robert poruszał się pod jej ciężarem i za każdym razem wydawał wysokie, urywane pojękiwanie, które uznała mimo wszystko za zbyt melodramatyczne. Nagle zsunął ją z kolan i przekręcił kluczyk w stacyjce.

– Gzisz się na przednim siedzeniu jak nastolatka – powiedział z udawanym niesmakiem. I dodał: – Myślałem, że jesteś na to za stara, skoro masz już dwadzieścia lat.

Pokazała mu język.

– To dokąd chcesz iść?

– Do ciebie?

– Nie da rady. Mam współlokatorkę.

– Faktycznie, przecież mieszkasz w akademiku – zawołał, jakby za to również powinna przeprosić.

– A gdzie ty mieszkasz?

– W domu.

– To… mogę przyjść do ciebie?

– Możesz.

MUZA
Źródło: MUZA

Dom Roberta znajdował się w przyjemnej, zadrzewionej okolicy niezbyt daleko od kampusu. Nad drzwiami ktoś rozwiesił girlandę wesołych białych lampek świątecznych. Zanim wysiedli z samochodu, Robert powiedział poważnie, jakby ją przed czymś ostrzegał:

– Musisz wiedzieć, że mam koty.

– Wiem – odparła. – Pisaliśmy o nich, pamiętasz?

Stanęli przed drzwiami wejściowymi, a jej wydawało się, że absurdalnie długo manipuluje kluczami w zam¬ku, przeklinając pod nosem. Zaczęła masować mu plecy, by nastrój się nie ulotnił, ale to wydawało się stresować go jeszcze bardziej, więc przestała.

– Proszę, to mój dom – odezwał się beznamiętnym tonem i otworzył drzwi.

Pokój, w którym się znaleźli, był pogrążony w półmroku i pełen przedmiotów, które po chwili, gdy jej wzrok przywykł do ciemności, nabrały znajomych kształtów. Miał dwa duże regały pełne książek, półkę z płytami winylowymi, kolekcję gier planszowych i mnóstwo obrazów – albo przynajmniej plakatów oprawionych w ramy, a nie przyklejonych do ściany taśmą lub przytwierdzonych pinezkami.

– Ładnie tu – stwierdziła szczerze i mówiąc to, rozpoznała uczucie, które ją ogarnęło. Ulga.

Przyszło jej do głowy, że nigdy jeszcze nie poszła z żadnym facetem do domu; umawiała się tylko z rówieśnikami i przywykła skradać się po cichu, by nie spotkać współlokatorów. Przebywanie na cudzym terenie było dla niej nowym, nieco przerażającym doświadczeniem i fakt, że dom Roberta świadczył o wspólnych z nią zainteresowaniach, przynajmniej jeśli chodzi o najbardziej ogólne kategorie – obrazy, gry, książki, muzykę – dodawał jej otuchy i potwierdzał wybór.

Zauważyła, że Robert obserwuje ją bacznie, chcąc pewnie wyczuć, jakie wrażenie zrobił na niej jego dom. I – jakby strach nie był całkiem gotowy wypuścić ją ze swych szponów – przemknęła jej przez głowę szalona myśl, że może to nie jest zwyczajny pokój, lecz pułapka, która miała wprowadzić ją w błąd, przekonać, że Robert jest normalnym człowiekiem, takim jak ona, podczas gdy w rzeczywistości pozostałe pomieszczenia były puste albo wypełnione trupami, porwanymi ludźmi, kajdanami czy inną makabrą. Wtem Robert rzucił kurtki i jej torbę na kanapę, pocałował ją, a potem popchnął w stronę sypialni, chwytając ją po drodze za pośladki i piersi z niezdarną gorliwością tamtego pierwszego pocałunku.

Sypialnia nie była pusta, chociaż znajdowało się w niej mniej mebli niż w salonie; nie miał łóżka, jedynie materac na stelażu. Wziął stojącą na komodzie butelkę whisky, upił łyk i podał jej, potem przykląkł i otworzył laptopa, co ją zdziwiło, ale po chwili zrozumiała, że zamierza włączyć muzykę.

Siedziała na łóżku. Robert zdjął koszulę, rozpiął pasek i opuścił spodnie do kostek, zanim zdał sobie sprawę, że wciąż ma na sobie buty, więc schylił się, by je rozsznurować. O nie, pomyślała, patrząc na niego w tej pozycji, niezdarnie zgiętego, z dużym, miękkim i owłosionym brzuchem. Ale myśl o tym, co musiałoby się wydarzyć, by zatrzymać ciąg wypadków, który sama rozpoczęła, była obezwładniająca; wymagałoby to wspięcia się na wyżyny taktu i delikatności, a do tego, jak czuła, nie była zdolna. Nie, nie bała się, że Robert spróbuje ją zmusić do zrobienia czegoś wbrew jej woli. Ale gdyby teraz, po tym wszystkim, co zdziałała, by doprowadzić do tego momentu, uparła się przerwać, samą siebie uznałaby za rozpieszczoną i kapryśną. Jakby zamówiła coś w restauracji, a potem, gdy danie już przyniesiono, zmieniła zdanie i odesłała je z powrotem do kuchni.

Próbowała na siłę przełamać swój opór, wypijając trochę whisky, lecz gdy opadł na nią, zasypując ją zachłannymi, mokrymi pocałunkami, mechanicznie przesuwał ręką po jej piersiach i sięgał do krocza, jakby kreślił perwersyjny znak krzyża, zaczęła mieć trudności z oddychaniem i przestraszyła się, że może jednak nie uda jej się dotrwać do końca.

Pomogło trochę, gdy wydostała się spod niego i usiadła na nim, podobnie jak zamknięcie oczu i wspomnienie pocałunku w czoło pod sklepem. Zachęcona tym ściągnęła bluzkę przez głowę. Robert sięgnął i wyjął jej pierś ze stanika, tak że wystawała do połowy z miseczki. Zaczął uciskać jej sutek kciukiem i palcem wskazującym. To było nieprzyjemne, więc nachyliła się i wsunęła mu pierś do ręki. Zrozumiał aluzję i usiłował rozpiąć jej stanik, ale nie radził sobie z haftką. Sfrustrowany zmagał się z nią, jak wcześniej z kluczami, aż w końcu powiedział rozkazującym tonem: „Zdejmij to”. Posłuchała.

Patrzył na nią wtedy z takim wyrazem twarzy jak wszyscy mężczyźni, którzy widzieli ją nagą, a nie było ich znowu aż tak wielu – w sumie sześciu, z Robertem siedmiu. Tyle że Robert wydawał się ogłuszony i ogłupiały z rozkoszy jak opite mlekiem niemowlę, a jej przyszło do głowy, że to właśnie chyba najbardziej lubi w seksie – to, jak faceci się przed nią odsłaniają. Robert ukazywał swój głód bardziej otwarcie niż inni, chociaż był od poprzedników starszy i z pewnością widział w życiu więcej piersi, więcej ciał – ale może o to chodziło: że był starszy, a ona taka młoda.

Kiedy się całowali, uświadomiła sobie, że daje się porwać fantazji zrodzonej z jej miłości własnej, i z trudem potrafiła przyznać się do tego sama przed sobą. Wyobrażała sobie, o czym Robert myśli: popatrzcie tylko na tę prześliczną dziewczynę. Jest idealna, ma idealne ciało, wszystko w niej jest idealne, ma dopiero dwadzieścia lat, ma skórę bez skazy, tak strasznie jej pragnę, bardziej, niż kiedykolwiek pragnąłem jakiejkolwiek kobiety, pragnę jej tak bardzo, że gotów jestem umrzeć.

Im bardziej wyobrażała sobie jego podniecenie, tym bardziej sama się podniecała i niebawem kołysali się, ocierając o siebie rytmicznie, ona sięgnęła do jego majtek i ujęła członek. Poczuła perlącą się kropelkę wilgoci na czubku. Znowu wydał ten dźwięk, wysoki i kobiecy, a ona żałowała, że nie może poprosić, by tego nie robił. Potem wsunął jej rękę w majtki, a gdy poczuł, że jest wilgotna, wyraźnie się odprężył. Pieścił ją trochę palcami, bardzo delikatnie, a ona przygryzała wargi i robiła dla niego małe przedstawienie, dopóki nie dotknął jej za mocno. Skrzywiła się, a on prędko cofnął rękę.

– Przepraszam! – powiedział. Potem spytał z niepokojem: – Zaczekaj. Robiłaś to już?

Cały ten wieczór wydawał się jej tak dziwny i niepodobny do niczego, co przeżyła dotychczas, że w pierwszym odruchu chciała zaprzeczyć, ale zdała sobie sprawę, o co pyta, i roześmiała się na głos.

Nie zamierzała się śmiać; rozumiała już doskonale, że Robert chętnie zaakceptuje delikatny flirt, niewinne droczenie się, ale bardzo nie lubi, gdy się z niego śmieją, co to, to nie. Ale nie mogła nic na to poradzić. Utrata dziewictwa okazała się w jej przypadku skomplikowaną, przeciągającą się sprawą i poprzedzona była kilkumiesięcznymi poważnymi naradami z chłopakiem, z którym chodziła od dwóch lat, wizytą u ginekologa oraz straszliwie krępującą, lecz ostatecznie niezwykle ważną rozmową z matką, która na koniec nie tylko zamówiła jej pokój w pensjonacie, lecz także po wszystkim napisała do niej liścik. Sama myśl, że zamiast tego całego emocjonalnego, przemyślanego procesu miałaby obejrzeć pretensjonalny film o Holokauście, wypić trzy piwa, a potem pójść do cudzego domu i stracić dziewictwo z facetem poznanym w kinie, była tak zabawna, że nie mogła opanować śmiechu, chociaż brzmiał on nieco histerycznie.

– Przepraszam – powiedział Robert chłodno. – Nie wiedziałem.

W jednej chwili przestała chichotać.

– Nie, to… miłe z twojej strony, że zapytałeś – odparła. – Ale uprawiałam już seks. Przepraszam, że się śmiałam.

– Nie masz za co przepraszać – zapewnił, ale po jego minie, jak również po tym, że zmiękł pod nią, zorientowała się, że owszem, ma.

– Przepraszam – powtórzyła, a potem w przypływie natchnienia dodała: – Wiesz co, chyba po prostu się denerwuję.

Popatrzył na nią zmrużonymi oczami, jakby traktował to wyznanie podejrzliwie, ale wydawało się, że udało się jej go ułagodzić.

– Nie musisz się denerwować – oznajmił. – Nie będziemy się spieszyć.

Akurat, pomyślała, gdy znów położył się na niej, przygniatając ją całym ciałem i całując. Wiedziała już, że zniknęła ostatnia szansa na to, by czerpać jakąkolwiek przyjemność z pójścia z nim do łóżka, i że doprowadzi całą rzecz do końca. Kiedy Robert był już nagi i nakładał prezerwatywę na członek tylko do połowy widoczny pod obwisłym i owłosionym brzuchem, Margot poczuła odrazę, która – jak sądziła – być może ostatecznie wyrwie ją z bezwładu, ale wtedy znowu włożył w nią palec, tym razem niezbyt delikatnie, i wyobraziła sobie, jak wygląda z góry, naga, leżąca na wznak z rozłożonymi nogami, z palcem tego grubego mężczyzny w środku. Odraza zamieniła się w niechęć do samej siebie i poczucie upokorzenia, będące swego rodzaju perwersyjnym krewnym podniecenia.

Podczas seksu zmieniał wielokrotnie pozycję, obracając ją i przekładając sprawnie, ale niedelikatnie, a ona znowu poczuła się jak przedmiot, jak wtedy przed sklepem, choć tym razem nie drogocenny i kruchy, raczej jak gumowa lalka, elastyczna i odporna, rekwizyt do filmu, który wyświetlał się w jej głowie. Kiedy była na górze, klepnął ją w udo, mówiąc: „O tak, lubisz to”. Nie wiedziała, czy zadał jej pytanie, czy jest to stwierdzenie faktu, a może rozkaz. Potem obrócił ją na brzuch i sapnął jej do ucha: „Zawsze chciałem pieprzyć laskę z pięknymi cyckami”, a ona musiała wtulić twarz w poduszkę, żeby stłumić śmiech. W końcu, gdy znaleźli się w pozycji misjonarskiej, wciąż tracił erekcję i za każdym razem powtarzał agresywnym tonem: „Przy tobie jestem taki twardy”, jakby kłamstwo mogło sprawić, że stanie się to prawdą. Wreszcie po spazmatycznej serii króliczych pchnięć zadygotał i doszedł, po czym opadł na nią jak zwalone drzewo, ona zaś, przytłoczona jego ciężarem, pomyślała optymistycznie: „To była chyba moja najgorsza decyzja w życiu!”. Przez chwilę ze zdumieniem zastanawiała się nad swoim postępowaniem, nad tym, dlaczego zrobiła coś tak dziwacznego i niedającego się wyjaśnić.

Po krótkiej chwili Robert podniósł się i pospiesznie poczłapał na ugiętych nogach do łazienki, przytrzymując prezerwatywę, by się nie zsunęła. Margot leżała na łóżku, gapiąc się w sufit. Dopiero teraz zauważyła, że są na nim naklejone fosforyzujące obrazki, nieduże gwiazdy i księżyce, które w teorii powinny świecić w ciemności. Robert wrócił z łazienki i stanął w drzwiach. Widać było tylko jego ciemną sylwetkę.

– Co chciałabyś teraz robić? – zapytał.

Wyobraziła sobie, jak mówi: „Pewnie moglibyśmy po prostu się zabić”, a potem jeszcze, że gdzieś tam we wszechświecie jest chłopak, który tak jak ona pomyślałby, że ta chwila jest równie okropna, jak i potwornie zabawna, i że pewnego dnia, w odległej przyszłości, zrelacjonuje mu całą historię. Powie: „A wtedy on sapnął: przy tobie jestem taki twardy”, a jej wyimaginowany chłopak będzie się zwijał w ataku śmiechu i chwyci ją za nogę ze słowami: „Przestań, błagam, już nie mogę”, potem oboje padną sobie w objęcia i będą się śmiali bez końca – ale oczywiście nic podobnego nigdy się nie wydarzy, bo taki chłopak nie istnieje i nigdy nie będzie istniał.

Wzruszyła ramionami, a Robert zaproponował:

– Możemy obejrzeć film.

Podszedł do komputera i coś ściągnął, nie zwróciła uwagi co. Z jakiegoś powodu wybrał film z napisami, a ona ciągle przymykała oczy, więc nie miała pojęcia, o co chodzi. Przez cały czas gładził ją po włosach i zasypywał jej ramię drobnymi pocałunkami, jakby zapomniał, że dziesięć minut wcześniej obracał ją na wszystkie strony jak w pornosie i sapał jej do ucha: „Zawsze chciałem pieprzyć laskę z pięknymi cyckami”.

Potem ni stąd, ni zowąd zaczął mówić o swoich uczuciach. Opowiadał o tym, jak było mu ciężko, gdy wyjechała na ferie, a on nie wiedział, czy nie czeka tam na nią jej dawny chłopak ze szkoły średniej, z którym znowu się zeszła. Okazało się, że przez te dwa tygodnie w jego głowie rozgrywał się sekretny dramat, w którym Margot wyjeżdżała zaangażowana w związek z nim, Robertem, a w domu odradzały się w niej uczucia do byłego chłopaka, który w wyobraźni Roberta był szorstkim, przystojnym sportowcem, niewartym jej, lecz atrakcyjnym przez sam fakt bycia na górze hierarchii społecznej w jej rodzinnym mieście.

– Tak się martwiłem, że podejmiesz złą decyzję i po twoim powrocie wszystko między nami się zmieni – wyznał. – Ale powinienem był ci zaufać.

Margot wyobraziła sobie, jak mówi: „Mój dawny chłopak ze szkoły jest gejem. Byliśmy tego prawie pewni już w liceum, ale dopiero po roku sypiania z różnymi ludźmi w college’u doszedł ostatecznie do tego wniosku. W gruncie rzeczy nie jest przekonany na sto procent, czy w ogóle powinien określać się jako mężczyzna; podczas ferii spędziliśmy masę czasu na rozmowach o tym, co by to oznaczało dla niego, gdyby ogłosił, że jest apłciowy. Seks między nami nie wchodził w grę, poza tym jeżeli się martwiłeś, trzeba było mnie o to spytać, trzeba było spytać o wiele rzeczy”.

Nie odezwała się jednak; leżała w milczeniu pełna niechęci, aż w końcu Robert też umilkł.

– Śpisz? – rzucił, a gdy zaprzeczyła, upewnił się: – Wszystko w porządku?

– Ile masz właściwie lat? – zapytała.

– Trzydzieści cztery – odparł. – Czy to jest problem?

Wyczuwała, jak w ciemności obok niej wibruje z lęku.

– Nie – odrzekła. – Nic nie szkodzi.

– To dobrze – szepnął. – Chciałem ci to jakoś powiedzieć, ale nie wiedziałem, jak zareagujesz.

Przewrócił się na bok i pocałował ją w czoło, a ona poczuła się jak ślimak bez skorupy posypany solą, jakby roztapiała się pod tym pocałunkiem.

Spojrzała na zegar; dochodziła trzecia nad ranem.

– Chyba powinnam już iść – stwierdziła.

– Naprawdę? – zdziwił się. – Myślałem, że zostaniesz do rana. Robię doskonałą jajecznicę!

– Dzięki – powiedziała, wciągając legginsy. – Ale nie mogę. Moja współlokatorka będzie się niepokoić. No wiesz.

– Musisz wrócić do pokoju w akademiku – powtórzył tonem ociekającym sarkazmem.

– No – przytaknęła. – Bo tam właśnie mieszkam.

Jazda dłużyła się bez końca. Padający śnieg przeszedł w deszcz. Nie rozmawiali. W końcu Robert nastawił radio na nocny program. Margot przypomniała sobie, jak w drodze do kina wyobrażała sobie, że ją zamorduje. Może zamorduje mnie teraz, przyszło jej do głowy.

Nie zamordował jej jednak. Odwiózł ją pod akademik.

– Świetnie się bawiłem – powiedział, odpinając pas.

– Dzięki – odparła, trzymając oburącz torbę. – Ja też.

– Tak się cieszę, że w końcu udało nam się pójść na randkę.

„Randkę”, powtórzyła w rozmowie ze swoim wyobrażonym przyszłym chłopakiem. „On to nazwał randką”. I oboje śmiali się bez końca.

Sięgnęła do klamki.

– Dzięki za film i za wszystko.

– Zaczekaj – poprosił i chwycił ją za ramię. – Chodź tutaj.

Wciągnął ją z powrotem do środka, zamknął w uścisku i po raz ostatni wsunął język do jej gardła. „Boże, kiedy to się wreszcie skończy?”, zapytała swojego wyimaginowanego chłopaka, lecz nie odpowiedział.

– Dobranoc – wyszeptała, a potem otworzyła drzwi i umknęła.

Zanim dotarła do swojego pokoju, zdążył już przysłać esemesa: bez słów, same serduszka i buźki z serduszkami zamiast oczu, i nie wiadomo dlaczego delfin.

MUZA
Źródło: MUZA

Spała dwanaście godzin bez przerwy, gdy się obudziła, poszła do barku na gofry, a potem oglądała seriale detektywistyczne na Netflixie, usiłując wyobrazić sobie, że Robert zniknie sam z siebie, tak by nie musiała nic robić, że jakimś cudem rozwieje się w powietrzu. Kiedy po kolacji nadeszła kolejna wiadomość, niewinny żart o czerwonych żelkach, skasowała ją natychmiast ogarnięta przyprawiającą o dreszcze odrazą, która nawet jej samej wydawała się sporo przesadzona wobec czegokolwiek, co jej w rzeczywistości zrobił. Powtarzała sobie, że należy mu się przynajmniej jakieś wyjaśnienie, że zerwanie kontaktu bez komentarza jest niewłaściwe, infantylne i okrutne. Z drugiej strony, gdyby faktycznie zerwała kontakt, kto wie, kiedy w końcu by to do niego dotarło? Może przysyłałby wciąż kolejne wiadomości, bez końca.

Zaczęła obmyślać treść – „Dzięki za mile spędzony czas, ale nie chcę teraz zaczynać nowego związku”. Wciąż jednak przepraszała i asekurowała się, usiłując uszczelnić luki, przez które w jej wyobraźni starałby się prześlizgnąć („Nie ma sprawy, ja też nie zamierzam wchodzić w poważny związek, możemy zwyczajnie się spotykać!”), więc jej wiadomość robiła się coraz dłuższa i dłuższa i coraz bardziej nie nadawała się do wysłania. Tymczasem esemesy wciąż nadchodziły, w żadnym nie było nic znaczącego, lecz każdy kolejny był utrzymany w poważniejszym tonie. Wyobraziła sobie, jak Robert leży na łóżku, a raczej na samym materacu, układając je w skupieniu. Przypomniała sobie, że mówił dużo o swoich kotach, a przecież nie widziała kotów u niego w domu, i zastanawiała się, czy ich przypadkiem nie wymyślił.

Co jakiś czas ogarniał ją melancholijny, marzycielski nastrój, jakby tęsknota. Tęskniła za Robertem, nie tym rzeczywistym, lecz za człowiekiem, którego wyobraziła sobie na podstawie wszystkich tych esemesów podczas ferii.

„Wygląda na to, że jesteś strasznie zajęta, co?” – napisał wreszcie Robert trzy dni po tym, jak poszli do łóżka, i Margot wiedziała, że to idealna okazja, żeby wysłać mu niedokończonego esemesa informującego o zerwaniu, ale zamiast tego odpisała: „Haha sorki no tak” i: „Napiszę niedługo”, a potem pomyślała: po co ja to zrobiłam? I zupełnie szczerze nie mogła znaleźć odpowiedzi.

– Zwyczajnie napisz, że nie jesteś zainteresowana! – wykrzyknęła jej współlokatorka Tamara.

Margot leżała przez godzinę na jej łóżku, rozwodząc się nad tym, jakich słów powinna użyć.

– Muszę napisać coś więcej. Przecież przespaliśmy się ze sobą – zaprotestowała Margot.

– Serio, musisz? – zdziwiła się Tamara. – Tak uważasz?

– To w sumie miły facet. – Margot zastanowiła się w duchu, czy to prawda.

Tamara nagle wyrwała jej z ręki telefon i trzymając go poza jej zasięgiem, szybko wystukała coś na klawiaturze. Potem cisnęła telefon na łóżko, a Margot ujrzała wysłaną wiadomość: „Cześć nie jestem zainteresowana nie pisz więcej”.

– O Boże – jęknęła, czując nagle, że traci oddech.

– No co? – zapytała wprost Tamara. – O co ci chodzi? Przecież to prawda.

Ale obie wiedziały, że to nie takie proste. Margot czuła w żołądku ogromny węzeł strachu, aż miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Wyobrażała sobie, jak Robert bierze telefon do ręki, odczytuje wiadomość, zamienia się cały w szkło i roztrzaskuje na kawałki.

– Wyluzuj. Chodźmy na drinka – zaordynowała Tamara i poszły razem do baru, gdzie wypiły do spółki dzbanek piwa.

Przez cały ten czas telefon Margot leżał między nimi na blacie i chociaż usiłowały go ignorować, kiedy rozległ się sygnał przychodzącej wiadomości, wykrzyknęły i chwyciły się za ręce.

– Nie mogę, ty przeczytaj – poprosiła Margot. Przesunęła telefon w stronę Tamary. – To ty zrobiłaś. To twoja wina.

Ale w wiadomości było napisane jedynie: „W porządku, przykro mi. Mam nadzieję, że cię nie wkurzyłem. Jesteś cudowną dziewczyną i było mi z tobą bardzo miło. Daj mi znać, jak zmienisz zdanie”.

Margot osunęła się na blat stołu, opierając głowę na rękach. Miała uczucie, jakby pijawka, ciężka i nabrzmiała od krwi, wreszcie odpadła, zostawiając na skórze bolesne zasinienie. Dlaczego czuła się w ten sposób? Może była niesprawiedliwa dla Roberta, który naprawdę nie zrobił jej nic złego poza tym, że ją lubił, że był kiepski w łóżku i być może okłamał ją na temat kotów, chociaż pewnie były po prostu w innym pokoju. Później, po jakimś miesiącu zobaczyła go w barze – jej barze, tym, który znajdował się w studenckim getcie. Wtedy, na randce, zasugerowała, by poszli właśnie tam. Siedział samotnie przy stole z tyłu sali, nie czytał ani nie patrzył w telefon; po prostu siedział w milczeniu zgarbiony nad piwem.

Chwyciła za ramię kolegę, chłopaka imieniem Albert.

– Boże, to on – wyszeptała. – Ten facet z kina!

Albert znał już pewną wersję całej historii, choć nie całkiem prawdziwą; niemal wszyscy jej przyjaciele ją słyszeli. Teraz stanął przed nią, zasłaniając ją przed Robertem, i szybko wrócili do stolika, przy którym siedziała reszta znajomych. Kiedy Margot oznajmiła, że w barze jest Robert, okazali zaskoczenie, a potem otoczyli ją i wyprowadzili z baru, jakby była prezydentem, a oni agentami służb specjalnych. Było to tak przesadzone, że zastanawiała się, czy nie zachowuje się podle, ale jednocześnie czuła mdłości z lęku. Tej nocy leżała skulona na łóżku z Tamarą, a poświata telefonu oświetlała ich twarze jak blask ogniska. Margot odczytywała kolejne nadchodzące esemesy:

„Cześć Margot widziałem cię dzisiaj w barze. Wiem mówiłaś żebym nie pisał ale chcę tylko powiedzieć że super wyglądasz. Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku!

Wiem nie powinienem tego mówić ale tęsknię za tobą

Może nie mam prawa pytać ale chciałbym żebyś powiedziała co zrobiłem zle

*źle

Myślałem że coś nas łączy ty tego nie czułaś albo…

Może jestem za stary albo podoba ci się ktoś inny

Ten koleś z którym byłaś dzisiaj to twój chłopak

???

Czy tylko pieprzysz się z nim

Przepraszam

Kiedy się śmiałaś jak spytałem czy jesteś dziewicą to dlatego że przeleciałaś tylu facetów

Pieprzysz się z nim teraz

Tak?

Tak czy nie?

Tak czy nie?

Odpowiadaj

Dziwko”.

MUZA
Źródło: MUZA

Kristen Roupenian – amerykańska pisarka. Doktorantka Harvard University, gdzie prowadzi badania nad literaturą postkolonialną, specjalizuje się we współczesnej fikcji afrykańskiej. Kilka lat swojego życia spędziła w Kenii, gdzie w ośrodku dla sierot zajmowała się edukacją w zakresie HIV/AIDS. Obecnie jest wykładowczynią historii i literatury. Wykłada również w fundacji przeciwko przemocy seksualnej.

Polska premiera zbioru opowiadań „Kociarz” Kristen Roupenian w tłumaczeniu Magdaleny Sommer już 24 kwietnia nakładem wydawnictwa Muza.

d4f9xzj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4f9xzj