King i Królik. Korespondencja Melchiora i Zofii Wańkowiczów 1939-1968. Tom 2
4 VIII 1940 Moje Kochane... i Śmieszniutkie! Kochana... bo już wiesz... A śmiesznula... - bo jak stoi w kolejce, to bliżej Pusia, odczytuje z Ciczkiem o syfonach [list](https://film.wp.pl/list-the-6027627704414849c) jak wielki ewenement, sypia z listami pod poduszką i pisząc na maszynie nie wie, że można na prawo postawić margines i nie obcinać słów, że natomiast jest taki guziczek, który, jeśli margines już nie puszcza wózka, można nacisnąć i jeszcze dopisać do końca sylaby i przenośnika (no, ale rozumiem, że przy tym zmotoryzowaniu musi być jakiś odpowiednik listów ręcznie pisanych - [do nieba](https://film.wp.pl/do-nieba-6027733638337665c))
.
Otóż - moja Kochana Śmiesznulu pleno titulo! Przedwczoraj dostałem Twój ogromniasty i najukochańszy z wszystkich listów nr 43 z dnia 22 lipca i nr 44 z dnia 23 lipca, wysłane pocztą lotniczą i, jak widzisz, nie idące nic prędzej, a polecone też niepotrzebnie.
Podrapałem się w głowę - jako że już miałem zaległe 38 i 39 ( ojej...- ale to czy ja otrzymałem 41, 42 - sprawdź, czy je kwitowałem, bo ja, nim nie pokwituję, nie odkładam listów do "archiwum"). Co za powódź na leniwego Pusia, który z pustki świętofranciszkowej musi wydobywać odpowiedź na każdą kaskadę bajania.
Ale poczułem się "najedziony", zadowolony. Kroczyłem dumnie, z listami za pazuchą (listonosz wręczył mi je na ulicy) i spoglądałem na przechodniów z miną, że jak zechcę, to każdego w mordę strzelę - jak lew... Ty, kuropatewko, piszesz: "Dziś, po liście Pusia, każdemu chciałabym zrobić coś dobrego". A na wykastrowanego św. Franciszka ot, jak Twoje listy podziałały - że pyta, po czemu świat?
No, ale wczoraj nie odpisałem, bo pojechałem ten świat "targować" - do Konstancy. Choć to 15 km i niecałe pół godzi drogi - byłem w niej ostatni raz 19 lipca.
W Konstancie prawie że kupiłem świat, bo umyłem głowę, zrobiłem manikiur, kupiłem bateryjkę do latarki elektr., kupiłem filmy do aparatu który mi pożyczą, bo koniecznie chcę Ci przysłać fotografię worka powietrznego i jak Pusio paraduje wysmarowany na Murzyna, i co widać z mego okna, jechałem taksówką, zjadłem normalny obiad z trzech dań, byłem w cukierni na ciastkach i nawet prawie że już byłem w kinie, tylko że czasu nie było, bo cały pobyt w Konstancie trwał pięć godzin. Dodałbym do tych rozkoszy jeszcze co, ośmielony przez Tilusię, która to smyrda zakomunikowała mi, że wraz z Krysią przeprowadziły z mamą dyskusję na temat, że nie widzą w tym nic złego, jeśli mężowie "zdładzają" żony (żałujemy, że już niemałe, że już nie mówią śmiesznych słów - a przecie teraz dopiero zaczynają się najśmieszniejsze "pałki", których normalnie powinno starczyć aż do narodzenia się wnuka, a potem można śmiać się znowu...). Ale nie dodam, nie dlatego że św. Franciszkowi nie wypada kłamać, bo podziela Tilusiowe westchnienie,
że to "tak psijemnie", ale dlatego że zrobiłby głupi dowcip, a Króliczek by płakał.
Ale bez zdradzania (co za wielkie słowo) i bez kina nawet starczyło przeżyć, aby wrócić pijany nimi jak bąk, z wielkim gwałtem, posyłając stróżkę po sąsiadach, [by?] dostać pół butelki wody z Kajnadży (to ta właśnie, co jest jak nie filtrowana woda wiślana i przywożą ją o osiem kilometrów), zaparzyć herbatę i wciąć przy niej 200 gramów zakupionej w Const. krakowskiej kiełbasy, bo obiadek był modny, ale głodny.
Potem do poduszki ze dwie godziny czytania siedmiusetstronicowej księgi niemieckiej o walkach Germanów z Rzymianami i - taki śpik od pół do dwunastej do pół do dziewiątej, jakiego świat i korona polska nie pamięta.
Teraz zaś siedzę nie w worku, bo tam dziś wiatr, ale na balkoniku po przeciwnej stronie (przecie wszystkie pokoje w willi są moje) i odpowiadam po kolei na punkty Twoich 38, 39; 43 i kartki 44. List Tilusi nr 1 (a właściwie zbiór trzech listów z "Washingtona", pisanych przed, w czasie i po gusianiu), nie przepadł, tylko był pisany ręcznie, wysłany do mnie szedł równo dwa miesiące, przyszedł, tak jak Ciebie umacniałem, do mnie dopiero na 1 stycznia i posłałem Ci go zaraz jako nr 61 z kartką dopisaną przeze mnie.
Domeczek - naturalnie, że bym chciał zachować, za ideał bym jednak uważał wynajęcie go w całości. Cieszę się, że Wam w tym roku psychicznie dopomógł, ale uważam, że gdybyście go nie miały, ani służącej, to byście obie trzy miesiące siedziały na wsi, co by było znacznie lepiej. Ja myślę, że długo jeszcze, mówiąc najdelikatniej, stosunki będą nie unormowane, że przetrwa je człowiek o najmniejszym budżecie i największym i najlotniejszym zapasie środków do przeżycia. W tych warunkach domeczek będzie kulą u nogi. (Przy okazji mi napisz: jak by się w ogóle mieszkało w domeczku w normalnych czasach? Bo, pamiętasz, przeniósłszy się na Mianowskiego, nie mieliśmy wrażenia, że o wiele pogorszyliśmy, a Tobie nawet gospodarczo ulżyliśmy. Czy mieszkanie bez lokatorów z dwiema służącymi w domeczku jest wiele innym niż na Mianowskiego z jedną?)
(Wiesz, teraz podniosłem głowę znad maszyny i jest tak: morze od brzega srebrzyste, potem fioletowe, a potem na końcu fioletu i tuż pod niebem ma jasny brzeżeczek. Na jego tle na drucie telegraficznym siadł ptaszek i rusza długim ogonkiem.)
Co to znaczy, że spis moich materiałów ma Włod. i Tol? Jak to w ogóle można było spisać? Tysiąc klisz moich zostało w zakładzie fotogr. w Wilnie. Pisałem w ostatniej chwili, ale wątpię, czy do Reni już dojdzie. Jestem cały zawieszony myślą na Waszych staraniach o jej powrót. Może to się jednak uda? Przecie ze Lwowa ludzie przyjeżdżali.
Fotografijki Twoje dostałem raz. Fotografii Krysi żadnej nie mam. Prosiłem o fotogr. Twoją z TILUSIĄ: TAK JAK JA (maszyna czasem poczyna pisać dużymi literami) Ci posłałem swoją z Martą. Nic mi o niej nie napisałaś. Czy jest dobra, "czy jaka"? A może, wiesz, udałaby się jedna rzecz: przed wojną za 4 zł u Braci Jabłkowskich można było nagrywać głos. Gdybyś tak naśpiewała "ach, jaki smutny dzień" i przysłała? Ale to pewno niemożliwe.
Nie rozumiem, w czym Ci moje listy pomogły wobec p. Włodarskiego?
Piszesz, że nie rozumiesz, czemu piszę o likwidacji, skoro uważałem, że powinnaś tam być, by dopilnować możliwości. No właśnie bałem się, że opuszczone domki będą sprzedawane przez bank z licytacji i że z przedsiębiorstwa będą nici. Twoja obecność więc już się przydała. Ale nie mam wrażenia, żeby Marta tak b. miała z czym zaczynać, jak tabun ludzi będzie zżerać to przez dwa lata. Poza tym - ja nie poprowadzę na pewno. Nie będę miał na to potrzebnych sił fizycznych, a jeśli je będę miał, to poświęcę je na swój, dopiero na cztery lata przed wojną odnaleziony, fach (nawet mniej, bo wyroby 1935 były amatorskie i dopiero mogę uważać za fachową robotę wspólnie z Martą - koniec 1936 - mój Boże, niewiele miałem czasu na postawienie warsztatu, a rozwijał się z miesiąca na miesiąc...). Powrotu Marianów Ty sama nie życzysz, a zresztą wątpliwy. Chłonność rynku zmaleje okropnie.
Tak że uważam, że z trzech walorów - ziemia, przedsiębiorstwo, domek - został nam ten ostatni, który reprezentuje, zwłaszcza wobec obciążenia bankowego, b. małą wartość. Nic więc dziwnego, że w listach do Marty staram się ją umocnić, by liczyła tylko na własne siły.
Korzystam z tego, że Krysi teraz nie ma, boby zajrzała w list i prychała - aby napisać, że wydanie jej za mąż jest rzeczą pilną i na rozkładzie. Dlatego tak się cieszę, że przy swoich skromnych możliwościach jednak starasz się jej urządzić życie towarzyskie. Tylko że ona by mogła wyjść tylko za sporo starszego i b. zrównoważonego człowieka. Innemu - zburzy życie swoją nieprzytomnością połączoną z gorącością. Eksperymentu małżeńskiego dla niej się nie boję. To się może okazać typ doskonale koniugalny, jeśli nie dostanie się w ręce zakochanego młodzika, który będzie na nią patrzył jak w tęczę.
Eleonora jest głupia, jeśli mówi, że Krysi nic nie jest. Wierz memu przeczuciu - ma na pewno gdzieś jakiś poważny defekt w organizmie. Kwitujesz mnie tym, że jej prześwietlisz płuca. To za mało. Trzeba dotrzeć do źródeł tarczycy, musze wiedzieć, co z nią robicie, i do źródeł gorączkowania. Twoja wątroba, też musi być w ciągu roku leczona. Podobno zioła Wolskiego czy tam Niemojewskiego dobrze na nią robią. To jest takie samo ważne jak remont domeczku i to jest niemądra maniera brylowania tym, że się zużywa ciało bez remontu i że się o nie nie dba.
Widzę, że się kończy arkusz, a mam do Ciebie pisania jeszcze na dwa. Myślę, że pisuję za rzadko, za długie listy. Więc Teraz sztucznie przerywam, by napisać pojutrze. Tylko Ci na zakończenie powiem, że żadne Twoje perswazje nie pomogą: nim nie będę pewny, że macie jakie takie zabezpieczenie, nie wyjadę do Ameryki. Chwila powinna by nakładać na nas obowiązki najwyższej miary, tymczasem zdjęła z nas wszystkie poza troską o przeżywienie się. Robię, co mogę, i na co mnie stać - w pięćdziesiątce kując całymi dniami jak sztubak. Nadto wiem, że moje listy coś dla Was znaczą, że może przyjść chwila, że Wam coś pomogę. Jechać do Ameryki, nie wadząc możności pracy - to, po prostu, chronić swoje 115 kilo tłuszczu jako rzecz najważniejszą. A jeśli będę w biedzie - kłaść się kamieniem psychicznym na życiu tam dziecka. A cóż - jeśli tu nawet zdarzy się, że będę musiał zamieszkać z Bobrem i Ksewciem, to i to będzie miało swój godniejszy sens. Zresztą nie mówię nie - jeśli będę miał możliwości. Ale - apres vous [zdanie
nieczytelne].
Nie gniewaj
Twój Mel
Tylko wyjątkowo prosiłem o pomoc Witoldową ze względu, że się listem do nich zaanonsowałaś i nie mogłem odmówić.