Benton bada mózg Basila w maszynie 3-Tesla MRI, która wytwarza pole magnetyczne sześćdziesiąt tysięcy razy mocniejsze od pola magnetycznego Ziemi. Robi to, by się przekonać, czy w szarej i białej substancji oraz ich funkcjonowaniu znajdzie choć ślad odpowiedzi na pytanie „dlaczego”. Benton już wiele razy zadawał to pytanie Basilowi podczas wywiadów klinicznych.
– Chciałem ją zobaczyć, to wszystko. Musiałem to zrobić.
– Musiałeś to zrobić właśnie w tamtej chwili?
– Nie na ulicy. Śledziłem ją, dopóki nie zaplanowałem, jak to zrobię. Prawdę mówiąc, im dłużej o tym myślałem, tym bardziej mi się to podobało.
– Ile to trwało? To śledzenie, planowanie. Możesz to jakoś określić? Dni, godziny, minuty?
– Minuty. Może godziny. Czasami dni. Zależy. Głupie suki. Sam powiedz, gdyby ktoś chciał cię uprowadzić, siedziałbyś nieruchomo w samochodzie i nawet nie próbował uciekać?
– Czy one tak się właśnie zachowywały, siedziały w samochodzie i nawet nie próbowały uciec?
– Prócz dwóch ostatnich. Wiesz o nich, bo właśnie dlatego tu jestem. Nie dałyby rady, ale zepsuł mi się samochód. Idiotki. Gdybyś był na ich miejscu, wolałbyś umrzeć w samochodzie czy poczekać i zobaczyć, co szykuję dla ciebie w mojej specjalnej kryjówce?
– Gdzie była twoja specjalna kryjówka? Zawsze w tym samym miejscu?
– A wszystko przez to, że zepsuł mi się samochód.
Na razie nie widzi w mózgu Basila niczego niezwykłego prócz niewielkiej sześciomilimetrowej torbieli w móżdżku, która może zaburzać nieco zmysł równowagi, ale nic ponad to. Szwankuje nie tyle mózg zabójcy, ile sposób jego funkcjonowania. Na pewno nie działa prawidłowo.
[...] Dla Basila wszystko jest grą, a on sam uważa się za bystrzejszego od Einsteina, za najbardziej utalentowanego człowieka na ziemi. Nie odczuwa najmniejszych wyrzutów sumienia i przyznaje szczerze, że zabijałby nadal, gdyby tylko miał ku temu okazję. Niestety, Basil jest sympatyczny.
Dwaj strażnicy w sali MRI przyglądają się z zaciekawieniem i niepewnością długiemu na dwa metry walcowi, w którym kryje się magnes. Strażnicy są ubrani w mundury, ale nie mają broni. W tym miejscu nie wolno nosić broni. Nie wolno wnosić niczego, co zawiera żelazo, nawet kajdanków, dlatego też ręce i nogi Basila skrępowane są tylko plastikowymi kajdankami. Zbrodniarz leży nieruchomo na płycie we wnętrzu magnesu, wsłuchując się w trzaski i popiskiwania impulsów wysokiej częstotliwości, które brzmią niczym jakaś piekielna muzyka wygrywana na przewodach wysokiego napięcia – a przynajmniej tak wyobraża to sobie Benton.
– Przypominam, że następny test dotyczy kolorów. Chcę tylko, by nazywał pan poszczególne kolory – mówi do interkomu doktor Susan Lane, neuropsycholog. – Nie, panie Jenrette, proszę nie kiwać głową. Taśma na podbródku ma panu przypominać, by się pan nie poruszał.
– Dziesięć-cztery – dobiega z interkomu głos Basila.
Dochodzi wpół do dziewiątej. Benton jest niespokojny. Czuje niepokój już od miesięcy. Nie obawia się, że nagle wszyscy Jenrette’owie świata zamknięci w starych murach szpitala MacLeana wpadną w szał i zabiją wszystko, co stanie im na drodze, tylko tego że program badawczy skazany jest na niepowodzenie, że to strata pieniędzy i cennego czasu. Szpital MacLeana należy właściwie do wydziału medycznego uniwersytetu Harvarda, a ani szpital, ani uczelnia nie będą zadowolone z porażki.
– Proszę się nie przejmować, jeśli nie uda się panu prawidłowo nazwać wszystkich barw – mówi doktor Lane przez interkom. – Nie oczekujemy tego od pana.
– Zielony, czerwony, niebieski, czerwony, niebieski, zielony. – Pewny głos Basila wypełnia cały pokój. Pracownik naukowy nanosi wyniki na arkusz badań, podczas gdy technik MRI sprawdza obrazy na swoim monitorze.
Doktor Lane ponownie wciska guzik na interkomie.
– Panie Jenrette? Doskonale pan sobie radzi. Widzi pan wszystko dobrze?
– Dziesięć-cztery.
– Doskonale. Kiedy ekran robi się czarny, proszę leżeć nieruchomo. Proszę nic nie mówić i patrzeć na białą kropkę pośrodku ekranu.
– Dziesięć-cztery.
Doktor Lane zwalnia guzik, przerywając łączność z badanym, i zwraca się do Bentona.
– Dlaczego on używa tego policyjnego żargonu?
– Był gliniarzem. Prawdopodobnie dzięki temu udawało mu się zwabiać ofiary do samochodu.
– Doktorze Wesley? – mówi pracownik naukowy, odwracając się w swoim krześle. – Telefon do pana. Detektyw Thrush.
Benton bierze słuchawkę do ręki.
– O co chodzi? – pyta Thrusha, detektywa z wydziału zabójstw policji stanowej Massachusetts.
– Mam nadzieję, że nie planowałeś położyć się wcześniej do łóżka – odpowiada Thrush. – Słyszałeś o ciele znalezionym dziś rano przy Walden Pond?
– Nie. Siedziałem tu przez cały dzień.
– Biała kobieta, tożsamość nieznana, trudno określić wiek, prawdopodobnie w okolicach czterdziestki. Postrzelona w głowę, morderca wepchnął łuskę po naboju do odbytu.
– Nic o tym nie słyszałem.
– Zrobili jej już sekcję, ale pomyślałem, że może sam chciałbyś ją obejrzeć. To nie jest zwykłe morderstwo.
– Skończę za niecałą godzinę – mówi Benton.
– Spotkamy się w kostnicy.
W domu jest cicho. Kay Scarpetta przechodzi z pokoju do pokoju i zapala wszystkie światła. Nasłuchuje warkotu silnika, czeka na Marina. Jest już późno, a on nie odpowiedział na jej telefony.
Niespokojna i podenerwowana sprawdza, czy alarm jest włączony i czy świecą się reflektory. Zatrzymuje się przy monitorze, by zobaczyć, czy kamery kontrolujące otoczenie jej domu działają prawidłowo. Na zewnątrz zapadł już mrok, na ekranie widać ciemne kształty drzew cytrusowych, palm i hibiskusów kołyszących się na wietrze. Przystań za jej basenem i ciągnące się za nią morze to ciemna płaszczyzna poznaczona świetlistymi plamami latarni ustawionych wzdłuż brzegu. Scarpetta miesza sos pomidorowy i grzyby w miedzianych garnkach na kuchni. Sprawdza, jak rośnie ciasto, zagląda do miski, w której moczy się świeża mozzarella.
Dochodzi dziewiąta, Marino miał tu być prawie dwie godziny temu. Nazajutrz czeka ją mnóstwo pracy, nie ma czasu na jego fochy. Czuje się wystrychnięta na dudka. Ma go już dość. Pracowała przez bite trzy godziny nad rzekomym samobójstwem Johnny’ego Swifta, a teraz Marino nawet nie raczy się pojawić. Czuje się dotknięta, potem ogarnia ją złość. Łatwiej radzić sobie ze złością.
Jest bardzo zła, kiedy wchodzi do salonu, wciąż nasłuchując warkotu silnika, wciąż czekając. Podnosi z sofy remingtona marine magnum kaliber dwanaście i siada. Kładzie sobie niklowaną strzelbę na kolanach i wkłada mały kluczyk do zamka. Przekręca kluczyk w prawo i wyciąga zamek z osłony spustu, a potem się upewnia, czy w magazynku nie ma naboi.