Milczenie było dobre. Bezpieczne.
Zapomniała jednak na chwilę o tym przy Totalnym. Rok po fatalnym przyjęciu weselnym, po oficjalnym ślepej kiszki wycięciu, której od dawna nie miała, i po nieoficjalnej dziecka utracie, Aniela rozmawiała z Totalnym. Pewnego piątkowego wieczoru mówiła trochę o sobie, niedużo o śmierci Marty, niewiele o ojcu. Po raz pierwszy od dawna mówiła. On emocjonował się Anielinymi (sam o Tadeuszu półbracie nie wspomniał) opowieściami, nie przestając głaskać jędrnych wówczas, choć zawsze za małych piersi Anieli. Może nie jest taki zły, myślała Aniela. Może nawet mnie kocha, kto wie?
— Czujesz złość na Boga?
— Już nie. Od dawna nie.
— Ani trochę?
— Czasem, kiedy tęsknię za Martą.
— Więc może coś się jednak wydarzyło na rekolekcjach, w których uczestniczyłaś?
— Nie wiem. Może.
— Pójdziemy razem na spotkanie. Jutro — powiedział.
— Nie chcę nigdzie iść.
— Dlaczego?
— Nie lubię.
— Nic ci się nie stanie.
— Pamiętam, jakie proroctwa padają na takich zgromadzeniach.
— Nie będzie proroctw. Jutro jest zwykły dzień skupienia. Zwykły wspólnotowy dzień skupienia. Świadectwa będą. Ludzie mówić będą.
— Nie licz na to. Nic nie powiem.
— Liczę głównie na to, że wreszcie jednak pokażesz się ze mną. Od dnia ślubu nikt w kościele nie widział nas razem.
Poszła.
Spotkała obcych mężczyzn, którzy ściskali dłoń jej męża. Spotkała kobiety ze ślinotokiem waginalnym, które Totalnego policzki obcałowywały. A on szur, szur, na nieduże podium w sali kościoła wszedł, gitary barabaniły, ludzie śpiewali, falować zaczynali. Jezu, znowu, powiedziała Aniela. A Totalny po wstępach, po powitaniach, przedstawił ogółowi charyzmatycznemu swoją żonę (rozległo się klaskanie) i skupionych poinformował, że po części śpiewogrającej ku chwale Baranka nastąpi teraz czas opowieści z życia duchowego wziętych, i żeby innych zachęcić do złożenia świadectwa, on, Totalny, żonę swoją poprosił o opowiedzenie jej traumatycznej historii o śmierci siostry, o zdradach jej ojca, bo, kochani, Pan nawet tak głębokie rany serca może uleczyć!
Pchnął Anielę na środek, a ta z mikrofonem stanęła przed masą ludzi, przed zgromadzeniem większym niż wspólnota Totalnego, bo nie powiedział jej, bo zapomniał dodać, że to jakieś międzyparafialne dni skupienia są, a wszyscy międzyparafianie łakną budujących wiarę świadectw. I na środku kościoła Aniela, panna niewierna i nieroztropna, panna nieostrożna i niełaskawa, z językiem jak połamane wiosło przed ludźmi utkwiła.
Aniela wyłączyła mikrofon. Odwróciła się tyłem do zgromadzenia, przodem do Totalnego.
— Chcę stąd wyjść — szepnęła.
— Nie teraz. Opowiedz im to, co powiedziałaś wczoraj mnie.
— Na jaki chuj?
— Żeby widzieli, że zmieniasz się przy mnie. I dzięki łasce Ducha, z którym obcujesz dzięki mnie.
— Duchowe porno?
— Nazwij to jak chcesz. No już!
Włączył mikrofon. Pchnął Anielę w stronę ludzi. Potknęła się o jakieś kable, jakieś sznury. Spojrzała przed siebie. Tłum stawał się coraz bardziej milczący, ten i ów jeszcze prychnął czy kichnął, ale uspokajał się. Wszyscy patrzyli na Anielę. Byli spragnieni jej słów.
— Idę rzygać — powiedziała głośno. Tłum zaśmiał się. Czy śmiech jest darem Ducha Świętego?
I z trudem powstrzymując odruch wymiotny, powstrzymując odlot kurewskich gołąbków, których nażarła się u teściowej, zeszła z podium. Prosto do kibla. Kiedy wyszła z niego, słyszała jak Totalny usprawiedliwiał jej niedyspozycję bólem głowy i być może, chwała Panu, stanem błogosławionym, kochani, sami wiecie, jak to jest. I zamiast Anieli powiedział wszystko. O ojcu. O Marcie. O z religii ucieczkach i o tym, że chyba wreszcie Bóg ją dotknął, bo wreszcie odważyła się przyjść ze mną tutaj. Już wkrótce zobaczycie Anielę odmienioną. Śpiewajmy teraz, kochani, Panu: to idzie Armia Pana, to idzie Armia Pana, uwielbiajmy Go...
Kiedy Aniela zupełnie przemoczona dotarła pod blok, już z dołu usłyszała wrzask Marysi. Wbiegła na piętro, co trzeci schodek skacząc, cholera, muszę znowu pójść do lekarza, biodro, biodro, biodro, i za drzwiami mieszkania ujrzała dziecko uwięzione w powieszonej między kuchnią a przedpokojem huśtawce. A dziecko uwięzione darło się, a Totalny i jacyś ludzie, których Aniela nie znała, wszyscy stali w największym pokoju i głośno w języku aniołów coś wykrzykiwali, niezrozumiałe słowa wydalali, gardłowe frazy wypluwali. Nikt nie zauważył Anielinego przyjścia. Liderzy w ekstazie pogrążeni, w spazmach zatopieni pozostali. A kiedy Aniela ratowała Marysię z niewoli, usłyszała głos Totalnego, gromki głos proszący o to, aby Bóg wyzwolił jego żonę z nieczystości cielesnej, bo on, Totalny, mocą Imienia Pana Jezusa, ducha nieczystego, a może dwa duchy, a może legion cały, z Anieli wypędza, i każe nieznośnej czeredzie odejść pod krzyż, na miejsce osądu, i o Anielę czystą, wierną, poddaną i jemu posłuszną modli się, bo
wszystko, o cokolwiek poproszę, dasz mi, bo jesteś wierny w swoich obietnicach, Abba-Ojcze, grzmiał Totalny.
Aniela stanęła w progu. Jej pantofle zostawiały mokry ślad na podłodze. Była zmarznięta, zmęczona, marzyła o gorącej kąpieli, o nowych butach, o ciszy. Przypomniała sobie jeszcze, że miała wczoraj do matki zadzwonić, i że nie zrobiła tego. Przytuliła Marysię. A potem zagrzmiała w języku ludzi, nie aniołów, w języku przyziemnym krzyknęła:
— A teraz won! Wypierdalać! Najlepiej pod krzyż na miejsce osądu!
Ekstaza opuściła przyjaciół Totalnego. Po chwili towarzystwo opuszczało Totalnego szybciej niż duch nieczysty Anielę. A może legion duchów. Totalny prosił, żeby koledzy zostali, wszyscy koledzy i jedna koleżanka, żeby mu wybaczyli, no sami widzą, jak jest naprawdę, jak wygląda jego codzienność, jego udręka, jego krzyż bezpański. Ale Aniela szeroko otworzyła drzwi wyjściowe i dowidzeniapanahenia, nie chcę was tu więcej widzieć.
Tej nocy spała w pokoju Marysi. I następnej. I jeszcze następnej. Przez czterdzieści nocy tak spała i przez czterdzieści dni nie rozmawiała z Totalnym. To właśnie wtedy Marysia przestała spokojnie spać, krzyczała, przerażona budziła się wciąż z płaczem. I zaczęła jąkać się. I dukała układając pajacyki z figur geometrycznych kla, kla, kla-dwacik ma, ma, ma-muja daj.
Totalny przyszedł do niej wtedy, w czasie między Śmiercią a Pogrzebem Papy. Rozejrzał się po domu, przysiadł na skraju sofy, pogłaskał po włosach dziecko, które uciekło spod jego ręki do sąsiedniego pokoju w świat stu jeden dalmatyńczyków w sześciuset częściach.
— Powinniśmy się pojednać — powiedział. Wąskie usta zacisnął jeszcze mocniej. Jak mogłam całować mosiądz i wierzyć, że miłość jest jak śmierć potężna, a wody wielkie nie zdołają jej ugasić. .
— Nie jesteśmy skłóceni — odrzekła Aniela. .
— Nie przyjmujesz moich argumentów. .
— Nie muszę. Mam własne. .
— Proszę, abyś przemyślała to, co się teraz dzieje. Te rekolekcje. Ten nastrój. Ten święty czas. .
— Myślę o tym. .
— Pomyśl też o dobru Marysi. .
— Myślę o nim bardziej niż kiedykolwiek. .
— Moja droga... Chciałem ci powiedzieć, żebyś nie była zaskoczona, skoro nie chcesz się pojednać, skoro upierasz się, to...
— Spierdalaj. .
I pognała Totalnego. I nie dowiedziała się, że on właśnie stosowne papiery do sądu biskupiego złożył, wysoki sądzie, co pod natchnieniem Ducha Świętego działasz i sprawy rozważasz, informuję cię, sądzie wysoki jak wieża Babel i mocny jak góra Synaj, że pojąłem za żonę rozstrojoną emocjonalnie niewiastę, której nie można nastroić już od wielu lat, której nerwy jak popękane struny lutni w życiu moim nieporządek wprowadzają; która unisono śpiewać nie chce z innymi katolickimi niewiastami i krzyża swego małżeńskiego unika, ba! nawet nie krzyża, sądzie niezłomny jak prawda, co ją tu przedstawiam, krzyżyka powiedziałbym, krzyżyczka; która niewierna była; która wprawdzie dziecko urodziła, ale szacunku dla ojca dziecka, czyli mnie, sądzie mądry jak Trzy w Jednym, nie nauczyła, a o wszystkim świadczą czyny jej niecne i bezecne przedstawione w załączniku do pisma niniejszego, pisma prawie świętego, zamieszczone, sądzie sprawiedliwy jak ja, uwolnij mnie od wariatki! .
Tego jednak Aniela od Totalnego nie dowiedziała się. .
Kiedy wyszedł, wyłączyła telewizor. Włączyła go dopiero tydzień po Pogrzebie. Żeby uciec od szumu, hałasu, płaczu, słuchała muzyki, słuchała na okrągło Tous les matins du monde, ostatniego zwłaszcza utworu w zapamiętaniu słuchała, szesnastego, siedem minut i pięćdziesiąt trzy sekundy,_ Sonnerie de Ste Geneviève du Mont-de-Paris_, siedem minut i pięćdziesiąt trzy sekundy żałoby zamkniętej w neurastenii skrzypiec i w depresji violi da gamba. Tam był ból i żal Anieli, ale nie nad tym, Który Odszedł, lecz nad nią, która została. I nad smrodem pozostawianym w życiu Anieli przez Totalnego. .
Śmierdział bardziej niż zafajdana Kryśka. Śmierdział fetorem takim, jaki wydzielał się z Krysinego wiaderka, spod blaszanej pokrywki. Śmierdział hipokryzją, pod której — twardszą niż blacha wiaderka — świętą pokrywką jednakowo mieściły się modły pod ołtarzem, zawodzenia pod świętymi obrazami, całowanie uszminkowanych stóp Ukrzyżowanego, z myślami biegającymi wokół wspólnego z panną prysznica, z panną, co przez Anielę pojawiła się w życiu Totalnego (choć nie ma pewności kiedy, czy jeszcze w czasie małżeństwa świętego, czy już po rozwodzie nieświętym, który rozpętał Anielę cywilnie, pęt kościelnych jednak nie rozerwał, na wieki wieków, amen, bo Bóg złączył, a człowiekowi wara od rozłączania). Były to myśli nieodgadnione dla katolickiej ferajny Totalnego, dla wszystkich, którzy przeniknąć go nie mogli, bo gdyby mogli, rzygaliby tak, jak Aniela po każdym posiłku.