— Herbata jest zimna. — Sheila Malone odstawiła filiżankę i czekała, dopóki dwaj mężczyźni naprzeciwko niej nie zrobią tego samego. Obaj siedzieli za stołem, ubrani jedynie w bieliznę koloru khaki.
Młodszy, szeregowiec Harding, odchrząknął nerwowo.
— Chcielibyśmy włożyć nasze mundury.
Sheila potrząsnęła głową.
— Nie ma potrzeby.
Drugi mężczyzna, sierżant Shelby, odstawił swoją filiżankę.
— Skończmy już z tym. — Głos miał spokojny, lecz dłoń mu się trzęsła, a w oczach czaił strach. Nie ruszył się, by powstać.
— Może byśmy się trochę przeszli? – odezwała się ostro Sheila.
Sierżant się podniósł, ale Harding patrzył jedynie na porozrzucane na stole karty do brydża, nad którym spędzili całe przedpołudnie, i pokręcił głową. Shelby ujął młodszego mężczyznę za ramię i je ścisnął, lecz włożył w to za mało siły.
— Chodź już. Przyda nam się trochę świeżego powietrza.
Sheila dała znak dwóm ludziom przy kominku, a ci podeszli i stanęli za brytyjskimi żołnierzami. Jeden z nich, Liam Coogan, odezwał się opryskliwie:
— Idziemy. Nie możemy stracić na to całego dnia.
Sheila spojrzała na żołnierzy.
— Dajcie chłopakowi kilka sekund — powiedział sierżant, pociągając Hardinga za rękę. — Dalej, wstawaj — rozkazał. — To najtrudniejsza chwila.
Młody szeregowiec podniósł się powoli, potem zaczął z powrotem osuwać się na krzesło, trzęsąc się ze strachu. Coogan chwycił go pod pachy i popchnął w stronę drzwi. Drugi mężczyzna, George Sullivan, otworzył je i wypchnął Hardinga na zewnątrz.
Wszyscy wiedzieli, że pośpiech odgrywa teraz kluczową rolę, że należy zrobić to szybko, zanim komuś zabraknie odwagi. Trawa pod stopami więźniów była mokra i zimna, styczniowy wiatr strząsał krople wody z gałęzi jarzębin. Przeszli obok wygódki, której używali każdego ranka i wieczora przez te dwa tygodnie, i ruszyli w kierunku wąwozu ciągnącego się niedaleko chatki.
Sheila wsunęła dłoń pod sweter i zza pasa wyciągnęła mały pistolet. W ciągu tygodni, które spędziła z tymi ludźmi, zaczęła ich lubić i z czystej przyzwoitości ktoś inny powinien to zrobić. Cholerne, zimne dranie.
Dwaj żołnierze byli już na krawędzi wąwozu. Coogan szturchnął ją mocno.
— Teraz, niech cię cholera! Teraz!
Spojrzała na więźniów.
— Zatrzymajcie się! — zawołała.
Mężczyźni stanęli zwróceni plecami do swoich katów. Sheila zawahała się, potem uniosła trzymany oburącz pistolet. Nie mogła się zmusić, by podejść bliżej i zabić ich strzałem w głowę. Wzięła głęboki oddech i dwukrotnie pociągnęła za spust.
Shelby i Harding polecieli do przodu i stoczyli się w głąb wąwozu, zanim jeszcze przebrzmiało echo wystrzałów. Upadli na ziemię, jęcząc. Coogan zaklął. Zbiegł na dół, wycelował swój rewolwer w tył głowy Shelby’ego i strzelił. Harding leżał na boku, krwawa piana sączyła się z jego ust, pierś wznosiła się i opadała w urywanym oddechu. Coogan pochylił się i wpakował mu kulkę między szeroko otwarte oczy. Następnie schował rewolwer do kieszeni i spojrzał w górę, ku krawędzi wąwozu.
— Ty cholerna, dumna babo! Dać takiej robotę do wykonania, a... Sheila wycelowała w niego. Cofając się, Coogan potknął się o ciało Shelby’ego. Przewrócił się i leżał teraz pomiędzy dwoma trupami, podnosząc ręce.
— Nie! Proszę! Nie miałem na myśli nic złego. Nie strzelaj!
Sheila opuściła broń.
— Jeżeli kiedykolwiek mnie jeszcze dotkniesz albo powiesz coś na mój temat... rozwalę ci ten pieprzony łeb!
Sullivan podszedł do niej ostrożnie.
— Już w porządku. Chodź, Sheila. Musimy się stąd wynosić.
— On sam trafi do swojego cholernego domu. Nie pojadę razem z nim.
Sullivan odwrócił się i spojrzał na Coogana.
— Idź przez las, Liam. Na głównej drodze złapiesz jakiś autobus. Do zobaczenia w Belfaście. Sheila i Sullivan przeszli szybkim krokiem do zaparkowanego przy ścieżce samochodu i wsiedli do środka. Kierowca, Rory Devane, i kurier, Tommy Fitzgerald, czekali na nich.
— Ruszamy — powiedział Sullivan.
— Gdzie Liam? — zapytał nerwowo Devane.
— Wynośmy się stąd — ucięła Sheila.
Samochód wjechał na dróżkę i skierował się na południe, w stronę Belfastu.