Kenyon poleciła kreślarzowi, żeby wykonał szkic szybu i komory w jednym z megagrobów. Spuszczono kreślarza na linie do szybu. Kreślarz zabrał się do roboty. Reszta towarzystwa, to znaczy ekipy naukowo-technicznej, poszła, nie tracąc czasu, do innych zajęć. Megaobiekt wymagał megaczasu. Kreślarz kreślił. Dzień się chylił ku wieczorowi. Pogoda się załamała. Nadchodziła burza z piorunami. Personel naukowo-techniczny poszukał sobie bezpiecznego schronienia. Kreślarz skończył robotę. Stanął na dnie szybu. Sześć metrów głębokości. Trzy metry szerokości. Linę! Dajcie linę! Kto go mógł usłyszeć ? Aniołowie w niebie. Krety w ziemi. Ale nikt na powierzchni ziemi. Proste prawo rozchodzenia się głosu. Kreślarz zaczął się niepokoić. Rozglądał się po otaczających go ścianach. Gdzie by tu się zaczepić i… zobaczył. Na gładkiej powierzchni ściany seria małych rysunków wyrytych na skale, których dotychczas nie dostrzegał. Większość tych bardzo schematycznych, zdawkowych graffiti przedstawia zwierzęta z długimi rogami, które
mogą być kozami. Są tam również drzewa w symbiozie ze zwierzętami. Ten motyw pojawia się na naczyniach palestyńskich z późnego brązu. Oryginalny jest natomiast centralnie umiejscowiony rysunek dwóch ludzików stojących obok siebie, każdy z nich w lewej ręce trzyma kwadratową tarczę, w prawej zaś długie drzewce, reprezentujące chyba oszczep. Trzeba przyznać, że nie jest to wielka sztuka. Ale jest to jedyny ślad jakiegoś przynajmniej rudymentarnego poczucia sztuki w tym bezbarwnym, nijakim, utylitarnym świecie okresu przejściowego od wczesnego do środkowego brązu.
Aha. Kreślarz. Co z nim? Chyba już się stamtąd wydostał. I zażywa zasłużonej sławy odkrywcy pierwszych graffiti końca okresu wczesnego brązu.