W oczach Boga
Oko nie widziało i ucho nie słyszało, i w serce człowiecze nie wstąpiło, co nagotował Bóg tym, którzy mu się przeciwią
św. Paweł, list do Koryntian
Ława była wąska i niewygodna. Siedziałem na niej już kilka godzin, a przechodzący słudzy i dworzanie biskupa uśmiechali się drwiąco na mój widok. Oni mogli sobie na to pozwolić. Opieka Gersarda, biskupa Hez-hezronu, była najlepszą gwarancją bezkarności i bezpieczeństwa. Ale ja, Mordimer Madderdin, inkwizytor Jego Ekscelencji, nie przywykłem do takiego traktowania. Dlatego siedziałem ponury, jak chmura gradowa. Chciało mi się jeść i pić. Chciało mi się spać. Z pewnością nie chciałem czekać tu na audiencję, nie chciałem też widzieć biskupa, bo nic miłego nie mogło mnie u niego czekać. Gersard miał ponoć wczoraj atak podagry, a kiedy chwytały go bóle był zdolny do wszystkiego. Na przykład do tego, aby odebrać mi koncesję, która i tak wisiała na włosku od czasu, gdy przesłuchałem nie tego człowieka co trzeba. W końcu to nie moja wina, że na świecie istnieją sobowtóry. A przynajmmniej ludzie bardzo podobni do siebie. Tyle że kuzyn hrabiego Werfena, niestety, nie przeżył przesłuchania. Zresztą nie z mojej winy, bo
nie zdążyliśmy nawet użyć narzędzi. Przy pierwszej prezentacji, kiedy serdecznym tonem wyjaśniałem mu zasady działania piły do cięcia kości, nagle zatchnął się, wytrzeczył oczy, policzki mu poczerwieniały i taki właśnie - czerwony i z wytrzeszczonymi oczami - zmarł na moim stole. A ja teraz mogłem mieć kłopoty.
Jeżeli odbiorą mi koncesję świat nagle stanie się bardzo niebezpiecznym miejscem. Tak to już jest, że inkwizytorzy mają zwykle więcej wrogów niż przyjaciół. Oczywiście odszedłby ode mnie również Anioł Stróż, a życie bez Anioła trudno sobie wyobrazić. Choć, między nami mówiąc, trudno też sobie wyobrazić życie pod opieką Anioła. Ale ja sobie nie tylko je wyobrażałem, lecz zdołałem przez te wszystkie lata się do niego przyzwyczaić. Choć wierzcie mi, mili moi, że nie było to łatwe.
W końcu podszedł jakiś wymuskany klecha, roztaczający wokół woń drogich perfum i spojrzał na mnie z góry.
- Madderdin? - zapytał - inkwizytor?
- Tak - odparłem.
- Jego Ekscelencja czeka. Ruszże się, człowieku!
Przełknąłem obelgę i tylko starałem się zapamiętać tę bezczelną twarz. Da Bóg, spotkamy się w bardziej sprzyjających okolicznościach. Nawet słudzy biskupa mogą z czasem trafić do naszych mrocznych cel. A wierzcie mi, że tam tracą już wszelką pogardę dla siedzącego naprzeciw nich inkwizytora.
Wstałem i wszedłem do komnaty biskupa. Gersard siedział pochylony nad dokumentami. Prawą dłoń miał całą w bandażach, co znaczyło, że atak podagry nie był, niestety, plotką.
- Madderdin - rzekł takim tonem, jakby to było przekleństwo - dlaczego ty właściwie jeszcze żyjesz, łajdaku.