Smutne wieści. Irit Amiel nie żyje
We wtorek 16 lutego zmarła urodzone w Polsce tłumaczka, poetka i pisarka Irit Amiel. Za swoje opowiadania była dwukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej "Nike".
Irit Amiel - pierwotnie Irena Librowicz - urodziła się w 1931 roku w Częstochowie, w spolonizowanej rodzinie żydowskiej. Podczas II wojny światowej trafiła do getta, skąd udało jej się uciec. Jednak rodziców i najbliższą rodzinę straciła w Treblince.
Po wojnie przyłączyła się do międzynarodowej organizacji syjonistycznej Bricha. W roku 1947 wraz z grupą młodzieży udało się jej nielegalnie przedostać do Palestyny. Tu wyszła za mąż i urodziła dwójkę dzieci: Liona Mosze i Yechuditę (Ditę). Doczekała się sześciorga wnucząt.
Ponoć jeszcze jako dziewczynka mieszkająca w Częstochowie, marzyła by zostać pisarką. Pierwszy tom wierszy wydała w roku 1994. "Egzamin z Zagłady” napisała w języku hebrajskim. "Cały czas czytałam, aż opanowałam możliwość pisania w moim nowym języku. Trwało to długie lata, podczas których nosiłam to wszystko w sobie" - wyznała w rozmowie z Martą Tomczok.
Zobacz: Oni odeszli w 2020 roku
Pięć lat później w Polsce ukazał się jej prozatorski debiut - zbiór opowiadań "Osmaleni". Dziewięć lat później doczekała się kolejnego wydania opowiadań, zebranych w zbiorze "Podwójny krajobraz". Za te dwie książki Amiel otrzymała nominację do Nagrody Literackiej „Nike”.
Była łączniczką miedzy kulturami: tłumaczyła wiersze współczesnych izraelskich poetów na język polski, jak i polskie utwory na język hebrajski. W 2014 roku ukazała się w Polsce jej autobiografia "Życie. Tytuł tymczasowy”. Pisała tam o sobie w drugiej osobie liczy pojedynczej:
"Rodzisz się dwukrotnie. Po raz pierwszy przychodzisz na świat wiosną 1931 roku, kiedy kwitną bzy. Poród jest pośladkowy. No więc czego już może się spodziewać od życia ktoś, kto wysuwa na świat tyłek, a nie głowę?
Masz się nazywać po dziadku Josefie Józefa, ale mama mówi, że ponieważ wszystkie służące w Starym Kraju mają na imię Józka, to jej jedynaczka nie będzie się tak nazywać.
Czterdzieści lat po wojnie, podczas wizyty w Częstochowie, otworzysz katolicki kalendarz i ku swemu wielkiemu zdumieniu zobaczysz, że piąty maja, dzień twoich urodzin, to dzień świętej Ireny. Histerycznie się wtedy rozpłaczesz, zdając sobie sprawę, jak bardzo polscy chcieli być ci polscy Żydzi, którzy zginą za swoje żydostwo".