Imigranci za czasów PRL-u. Z Polski nie tylko uciekano
Bohaterowie książki "Wybrałem Polskę" rezygnowali z "łatwego” życia w kapitalizmie, wyjeżdżając za żelazną kurtynę – głównie z przyczyn osobistych. Niektórzy zostali na zawsze.
Przemysław Semczuk zebrał wzruszające historie imigrantow, którzy przybyli do Polski, żeby kochać i pracować. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Naukowego PWN publikujemy fragment, który pochodzi z rozdziału "Polak na wygnaniu".
"Wybrałem Polskę", Przemysław Semczuk
Poznali się przypadkiem, na prywatce, gdzieś w Warszawie wiosną 1963 roku. Ona: elegancka, skromna, dowcipna, wesoła. On: przystojny, wysoki, o orientalnych rysach twarzy. Ona: studentka trzeciego roku arabistyki na Uniwersytecie Warszawskim. On: absolwent Oksfordu, od roku zbierający w Warszawie materiały do doktoratu z historii. Ona: z dobrej szlacheckiej rodziny herbu Korczak. On: z jednego z najstarszych rodów bramińskich w Kaszmirze.
Peter Raina studiował historię najnowszą w St. Catherine College na Uniwersytecie w Oksfordzie. Specjalizował się w przyczynach wybuchu drugiej wojny światowej. Zdobywał wiedzę pod kierunkiem najznamienitszych profesorów zajmujących się tym okresem. Gdy kończył studia, ukazała się książka profesora Alana Johna Taylora, krytykująca politykę ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. Zdaniem znanego historyka to Beck miał doprowadzić do podpisania paktu Ribbentrop–Mołotow. A Wielka Brytania mogła temu zapobiec, gdyby zawarła sojusz ze Stalinem.
Ceną miało być zajęcie przez Rosjan państw nadbałtyckich, w tym także Polski. Raina, młody, ambitny naukowiec, odważnie ocenił pracę doświadczonego badacza. Zarzucił pominięcie materiałów zgromadzonych w archiwach polskiego MSZ i tendencyjne dobranie dokumentów źródłowych. Postanowił też znaleźć dowody na obalenie tez postawionych przez Taylora. Opiekunowie Rainy przychylili się do tego pomysłu i skierowali pismo do Instytutu Kultury Polskiej w Londynie. Poparcie wyraziło także Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego PRL.
Raina otrzymał stypendium naukowe w Katedrze Historii Powszechnej Nowoczesnej na Uniwersytecie Warszawskim. Do Warszawy przyjechał w kwietniu 1962 roku. Mówił już nawet po polsku, bo przed wyjazdem uczył się u polskiej rodziny, która po wojnie pozostała w Anglii. Jednak jego pierwsze spotkanie z Polską nastąpiło wiele lat wcześniej. W liczącej ponad dziesięć tysięcy woluminów bibliotece ojca przez przypadek trafił na książkę nieznanej autorki. Były to wspomnienia Marii Skłodowskiej-Curie. Ojciec, z wykształcenia ekonomista i prawnik, jako człowiek wykształcony doskonale znał historię. Opowiedział synowi o drugiej wojnie światowej i o Polakach, którzy w niej ucierpieli. Wtedy Peter postanowił studiować historię.
Warszawa z początku lat 60. była rajem dla młodego naukowca. Peter prowadził bogate życie towarzyskie. Przyjaźnił się z intelektualistami, pisarzami, muzykami i aktorami. Na jednej z prywatek poznał Basię. Zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Zaczął się z nią umawiać, chodzić do kina, do filharmonii, do teatru. Basia pomagała mu też w pracy naukowej, tłumaczyła notatki z angielskiego na polski. Znajomość dość prędko przerodziła się w coś więcej.
Dziewczyna zaczęła być zazdrosna i stało się jasne, że zależy jej na Peterze. A on nie ukrywał, że się zakochał. W 1964 roku Basia obroniła egzamin magisterski. Niestety, mimo bardzo dobrego wyniku nie mogła otrzymać pracy w Warszawie. W tamtym czasie w stolicy mogli pracować tylko ci, którzy byli tam zameldowani. A żeby móc się zameldować, należało mieć pracę… System socjalistyczny stworzył wiele podobnych absurdalnych przepisów. Basia pochodziła z Sosnowca, a podczas studiów mieszkała w akademiku. Teraz musiała wrócić do rodzinnego miasta. Peter pomógł jej przez przypadek. Podczas przyjęcia w ambasadzie amerykańskiej usłyszał, że potrzebują do biblioteki kogoś biegle mówiącego po angielsku. Dla Amerykanów zameldowanie nie miało znaczenia i Basia dostała pracę. Akurat w tym czasie tematem politycznym stało się opublikowanie "Listu 34".
Jego sygnatariusze, osobowości życia naukowego i literackiego, wśród których znaleźli się: Tadeusz Kotarbiński, Leopold Infeld, Władysław Tatarkiewicz, Kazimierz Wyka, Aleksander Gieysztor czy Maria Dąbrowska, napisali do premiera Józefa Cyrankiewicza, sprzeciwiając się zaostrzeniu cenzury i ograniczeniu przydziałów papieru na druk książek. Peter przez przypadek natknął się na uniwersytecie na studentów rozdających kopie listu. Wtedy jeszcze nie przypuszczał, że ulotka, którą wziął do ręki, zmieni jego życie.
Trochę już o Polsce wiedział. Przez dwa lata pobytu poczynił cenne obserwacje. Zauważył, że w socjalistycznym kraju istnieje coś na wzór systemu kastowego przypominającego ten funkcjonujący w jego ojczyźnie. Z tą jednak różnicą, że w PRL istniały tylko dwie kasty. Ludzi władzy, nietykalnych członków partii, oraz zwykłych obywateli. Kilka miesięcy później dwóch doktorantów Uniwersytetu Warszawskiego, Karol Modzelewski i Jacek Kuroń, zostało skreślonych z listy członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej po opracowaniu krytycznego tekstu na jej temat. Krótko potem napisali List otwarty do partii. Jego skutkiem było zwolnienie z pracy na uniwersytecie, aresztowanie, a potem wyrok skazujący obu autorów na trzy i pół roku więzienia.
W 1965 roku Kościół katolicki ogłosił przygotowania do obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Polscy biskupi skierowali też list do biskupów niemieckich, w którym padły słynne słowa: "Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Wywołało to oburzenie ze strony władz, które uznały apel za prowokację polityczną. W społeczeństwie wciąż żywe było wspomnienie ostatniej wojny. Zaczęto organizować wiece, manifestacje i protesty. A pierwszy sekretarz PZPR Władysław Gomułka, by umniejszyć rangę kościelnych uroczystości, ogłosił Obchody Tysiąclecia Państwa.
Peter był pod ogromnym wrażeniem tego, co działo się wokół niego. Uczestniczył w kościelnych uroczystościach na Jasnej Górze, a 24 czerwca 1966 roku w archikatedrze warszawskiej wysłuchał homilii prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego. Kilka dni później poprosił sekretarza prymasa, księdza Hieronima Goździewicza, o osobiste spotkanie z kardynałem Wyszyńskim. Otrzymał zgodę na piętnastominutową rozmowę. Skończyło się na trzech godzinach i wspólnej kolacji.
W tym samym czasie Raina zainteresował się zajadłym wrogiem kardynała Wyszyńskiego, Władysławem Gomułką. Ten był przeciwieństwem kościelnego dostojnika. W prymitywny sposób wystąpił przeciw Kościołowi w przemówieniu inaugurującym państwowe uroczystości. Mimo to dla historyka okazał się postacią ciekawą. Dlatego Raina zwrócił się do Stanisława Trepczyńskiego, kierownika sekretariatu pierwszego sekretarza KC PZPR, z prośbą o rozmowę i udostępnienie materiałów archiwalnych. Po trzech tygodniach otrzymał odpowiedź. Gomułka nie miał czasu na spotkanie, ale przychylnie wyraził się w kwestii udostępnienia archiwaliów.
W czerwcu 1966 roku Peter Raina obronił pracę doktorską. Nie wyjechał jednak z Polski. Stypendium przedłużono mu jeszcze o rok, by opracowywał anglojęzyczną bibliografię wydawnictw o drugiej wojnie światowej. W październiku grupa studentów Wydziału Historycznego postanowiła uczcić dziesiątą rocznicę Października 1956 roku. Dramatyczne wydarzenia i krwawo stłumiony czerwcowy protest robotników w poznańskich zakładach Cegielskiego doprowadziły do zmiany na kierowniczych stanowiskach w partii. Władysław Gomułka najpierw został zrehabilitowany, potem ponownie przyjęty do partii i Biura Politycznego, a wreszcie objął stanowisko pierwszego sekretarza. Zapobiegł interwencji wojsk sowieckich i stał się wielką nadzieją.
Obejmując urząd, zwrócił się do narodu słowami: "Towarzysze! Obywatele! Ludu pracujący Warszawy!”. Z okazji rocznicy w budynku instytutu zorganizowano prelekcję dla pracowników naukowych. Głównym mówcą był Leszek Kołakowski. Ale wbrew pozorom nastroje były złe. Nie zamierzano świętować. Wprost przeciwnie. Kołakowski zaczął przemowę słowami: "Nie mamy nic do uczczenia”. Bo Gomułka okazał się nie lepszy od poprzedników i zawiódł nadzieje, które obywatele pokładali w nim przed dziesięciu laty. Politykę państwa skrytykował także docent filozofii Krzysztof Pomian.
W dyskusji jako pierwszy głos zabrał Peter Raina, który powiedział: "Jeśli kiedykolwiek czułem sympatię do socjalizmu, to moje doświadczenia w Polsce całkowicie pozbawiły mnie tych iluzji”. Po tych słowach obcokrajowca, absolwenta Oksfordu i świeżo upieczonego doktora historii najnowszej sala eksplodowała oklaskami. Rainie gratulowano odwagi. Wśród bijących brawo był jego kolega, student matematyki Jan Pawłowski. Od tej pory Petera zapraszano na wszystkie spotkania zamknięte, które odbywały się na Uniwersytecie Warszawskim.
Dwudziestego siódmego grudnia Raina wybrał się do pałacu Mostowskich, siedziby MSW, bo kończyła mu się wiza pobytowa. Dokumenty nie były jeszcze przygotowane i urzędnik poprosił, aby przyszedł za dwa dni. Przy kolejnej wizycie skierowano go do kierownika biura dla cudzoziemców. Zamiast wizy otrzymał nakaz opuszczenia kraju w ciągu 48 godzin. Był zaskoczony. Zapytał dlaczego. Usłyszał, że jest wrogo nastawiony do Polski Ludowej, wyraża publicznie antysocjalistyczne poglądy, agituje studentów na spotkaniach, popiera wrogie idee Leszka Kołakowskiego, a efekty jego wystapień zagrażają funkcjonowaniu uniwersytetu.
Nie było o czym dyskutować, więc Peter po powrocie do domu usiadł i napisał list do ministra oświaty i szkolnictwa wyższego, profesora Henryka Jabłońskiego. Podziękował za umożliwienie mu pracy naukowej na Uniwersytecie Warszawskim i cieszył się z życzliwego przyjęcia. Ale nie tylko.
"Spędziwszy kilka lat w Polsce, czuję się z nią ściśle związany, a zwłaszcza z Uniwersytetem, z którym łączą się najmilsze dla mnie wspomnienia i który stał się moją ulubioną Alma Mater. Można też zrozumieć, że nie mogę pozostać obojętny wobec wydarzeń na Uniwersytecie. Kiedy krytykuję pewne rzeczy, to tylko dlatego, aby uniknąć sytuacji, które mogłyby zaszkodzić reputacji UW i Polski. Z tego też powodu występowałem kilkakrotnie na zebraniach uniwersyteckich organizowanych przez ZMS czy ASP. […] Po raz pierwszy w życiu spotkałem się z wypadkiem, gdzie nadzór nad życiem uniwersyteckim sprawują tajni funkcjonariusze MSW. […]
Nigdy nie miałem zdradliwych intencji przeciwko Polsce. Zawsze broniłem interesów Polski. Publikowałem swoje listy za granicą krytykując brak zrozumienia zagranicznych korespondentów dla Polski. Starałem się w miarę moich możliwości rozszerzyć kulturę Polski przez liczne tłumaczenia literatury pięknej. Dlatego też czuję się bardzo skrzywdzony przez kłamliwe oskarżenie wystosowane przeciwko mnie przez MSW. Piszę do Pana, Panie Ministrze, gdyż z powodu działania agentów MSW na UW rządzi wszystkim strach i nie można spokojnie i normalnie zachowywać się na seminariach i zebraniach. Wstydzę się za Uniwersytet i jego kierownictwo, że doszło do tego, iż w stosunku do studentów stosuje się tak niskie i brudne metody, które przypominają czasy faszyzmu i terroru. A metody stosowane w ciągu ostatnich dni w stosunku do mnie w Komendzie MO (tzn. brak możliwości wyjaśnienia) przypominają mi metody stalinowskie.
Nigdy przedtem nie wierzyłem tym, a przeciwnie, zwalczałem i krytykowałem tych, którzy publikowali za granicą książki i artykuły demaskujące szantaż i metody, jakimi posługuje się MSW. Niestety, wydarzenia ostatnich dni przekonały mnie, że wszystkie Ministerstwa, Uniwersytety, całe życie kulturalne, partie polityczne, Sejm podlegają zarządzeniom MSW, od których nie ma odwołania i nikt nie ma odwagi zdobyć się nawet na słuszny protest przeciwko niesprawiedliwemu traktowaniu. Wyrządzono mi nie tylko wielką przykrość, ale w dodatku takie zarzuty są dla mnie zniewagą i zniesławieniem. Z szacunkiem Dr P.K. Raina".
List wysłał także do rektora UW, ministra kultury i sztuki, ambasady Indii, profesora Kotarbińskiego, prezesa Naczelnego Komitetu ZSL, sekretarza generalnego Stronnictwa Demokratycznego, prezesa Koła Posłów "Znak”, prezesa Koła Poselskiego "PAX” i ministra MSW, towarzysza Mieczysława Moczara. Do ambasady Indii zwrócił się o pomoc bezpośrednio. Dzięki interwencji ambasadora czas na opuszczenie granic PRL przedłużono do 7 stycznia 1967 roku. Tego dnia, wieczorem, na peronie warszawskiego dworca kolejowego zebrała się spora grupa przyjaciół Petera. Była także Basia. Płakała. Śpiewano Sto lat i skandowano: "Good luck, jeszcze tu wrócisz”.
Podróż jednak nie przebiegła spokojnie. Raina spędził dwanaście godzin na granicy w Kunowicach. Żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza w towarzystwie dwóch oficerów Służby Bezpieczeństwa dokładnie sprawdzili jego bagaż. Czytali każdą kartkę z notatkami, wertowali książki. W końcu skonfiskowali mnóstwo materiałów, w tym także niemal gotowy rękopis książki o Gomułce i kopie materiałów, które za zgodą samego pierwszego sekretarza udostępnił Zakład Historii Partii.
Na szczęście uratowała się część notatek ukrytych w ubraniach. Gdy tylko Peter Raina pojawił się w Berlinie Zachodnim, natychmiast odszukał go Jan Nowak Jeziorański, dyrektor polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Zaproponował mu pracę w RWE. Raina odmówił, ale przyjął zaproszenie do Monachium i przez kilka dni opowiadał w audycjach o tym, co dzieje się w Polsce. W Berlinie udzielił wywiadu brytyjskiej stacji telewizyjnej BBC, a spory artykuł o nim ukazał się w zachodnioniemieckim tygodniku "Die Zeit”.
Skontaktował się z także paryską "Kulturą” i Jerzym Giedroyciem. Było o nim głośno. Od ręki otrzymał stypendium w Instytucie ds. Europy Wschodniej na Freie Universitad w Berlinie. Zajął się badaniem opozycji demokratycznej w Polsce i stosunkami pomiędzy władzami a Kościołem. Niestety, poza szefem instytutu Richardem Loewenthalem kadra naukowa uniwersytetu była nieprzychylnie nastawiona do Rainy. Powodem były jego antylewicowe poglądy. W tym czasie większość inteligencji niemieckiej zaczęła sympatyzować z lewicą i otwarcie krytykowała rząd podporządkowany całkowicie polityce amerykańskiej.