Podobno nawet Szekspir tworzył dla zysku. Czy autor powinien się wstydzić tego, że zarabia na swoich książkach?
Trzysta lat temu Samuel Johnson oświadczył: „Tylko dureń nie pisze dla pieniędzy”. Irlandzki powieściopisarz Colm Toíbín dziś przyznaje się do takich samych odczuć, choć jest laureatem wielu nagród i cieszy się wielkim poważaniem w środowisku literatów. W wywiadzie, jakiego udzielił swojej koleżance po piórze M.J. Hyland , powiedział, że nie sprawia mu żadnej przyjemności pisanie książek lub czytanie ich pochlebnych recenzji, a za najlepszą rzecz w zawodzie pisarza uważa sukces finansowy.
– Pisanie to żadna frajda. Jeśli nie liczyć faktu, że nie mam szefa, który się nade mną znęca. Gdy piszę, jakaś głęboka determinacja popycha mnie do rozważania zjawisk ukrytych i trudnych, a to wyklucza wszelką przyjemność. Jej odczuwanie kojarzyłbym raczej z postawą narcystyczną, której nie pochwalam – mówi Toíbín pytany o swoje odczucia związane z pisaniem.
* Toíbín nie cieszył się pisaniem żadnej ze swych książek*, począwszy od debiutu, jakim była powieść Południe, po dwie powieści nominowane do nagrody Bookera: Blackwater Lightship (o młodym człowieku umierającym na AIDS, który powraca do swego domu w Irlandii) oraz Mistrz (portret Henry'ego Jamesa ).
– Po pewnym czasie pisanie nie sprawia już większych trudności, ale nigdy nie jest zabawne ani przyjemne. Przy pisaniu niektórych moich książek – mam na myśli zwłaszcza The Heather Blazing i Mistrza oraz najnowszą powieść Brooklyn – prawdziwy problem polegał na tym, by nie załamać się podczas pracy nad pewnymi ich fragmentami – wyznał.
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.