Myślałam, że to nigdy nie nastąpi. Myślałam, że nigdy nie uda mi się oderwać własnych myśli od wnętrzności, które obezwładnione miłością nieraz próbowały krzyczeć i podrywać się do lotu. Myślałam, że nigdy nie ujrzą światła, że nie poskładam ich w całość i roztrzaskają się jak szklana kula, raz na zawsze.
Przeczuwałam, że najmniejsze cząstki pogubią się i nigdy ich nie odnajdę. Ale one wciąż wracają, uzupełniając podartą księgę wspomnień, czytaną setki razy. Wracają jak najgorszy sen.
Te, które rozsypały się najdrobniej wyparłam z pamięci. Większe kawałki odnajduję do dziś i mimo, że szklana kula przypomina już tylko jej znikomy zarys, znów udało mi się odnaleźć to, co przez lata ukrywałam, tłumacząc sobie, że świat nie kręci się wokół drobiazgów. Dziś wiem, że właśnie wokół nich się kręci.
Wspomnienia i pamięć jak widać nie chcą mnie opuścić. Wyrzucam je z siebie i staram się żyć od nowa, wyzbywając się tego, co było. Wyzbywając, na siłę. Podobno czas goi rany. Sądzę, że jeszcze wiele rzeczy „podobno”… Owszem, może to i prawda, ale nie goi pamięci. Ona z czasem słabnie, wypierając daty i okoliczności, wypierając fakty i wspomnienia… ale nie znika bezpowrotnie.
Zastanawiam się tylko, dlaczego nie wracam do żadnych cudownych chwil, potęgując w sobie obawę o przyszłość i wciąż dręczę sama siebie emocjonalnymi porażkami. Gdyby wyprzeć wszystkie traumatyczne myśli i wydarzenia, złość i gniew, nawet stary, zaśniedziały już dawno ból… można by stale uczyć się żyć od nowa. Stale wybaczać i zapominać.
A ja… mogłabym przecież nadać temu, co czuję odmienny sens. Zamienić jakiś wyraz na inny. Na przykład „ból” zastąpić „euforią” nie zwracając uwagi na ich znaczenie. Wiem jednak, że pisząc cokolwiek, czułabym coś, co kiedyś ktoś nazwał cierpieniem.
Nie chcę więc siebie oszukiwać. Ani Ciebie nie chcę. Pozwól zatem, że ból pozostanie „bólem”, złość „złością” a nieprzenikniona rezygnacja „nieprzeniknioną rezygnacją”.
Zdaję sobie sprawę, że kolejny raz nie zrozumiesz. Prawdę mówiąc, jest mi to już obojętne i w gruncie rzeczy do niczego niepotrzebne.
Dziś jestem pewna, że to, czego doświadczamy w życiu czyni nas mądrzejszymi. Smutek i beznadzieja, która wpycha niektórych w wąską szczelinę odosobnienia musi ich przekonać, że faktyczne piękno tkwi w każdym człowieku, trzeba tylko chcieć je odnaleźć. Ale do tego potrzebny jest ktoś, właściwie coś – uczucie, które nie używając słów będzie potrafiło opisać to, czego słowami opisać się nie da.
Z pewnością kojarzysz zapach wypalanych traw, przypalonego mleka czy włosów? Z pewnością nosisz w pamięci przynajmniej jedno wspomnienie, jakąś piosenkę, która ci coś lub kogoś przypomina? Warto mieć w pamięci coś takiego…warto mieć jakąś przeszłość.
Dziś wiem, że bez tych wszystkich przykrości nie byłabym w stanie wyrwać z siebie tego, czego nigdy nie chciałam wyrywać. Już chyba większość chwastów we mnie dojrzała i prosi się o porządek. Po prostu nadszedł czas. Nie raz próbowałam je zdeptać i zakopać. Zdeptać i zapomnieć. A one wciąż odrastały. Nie wiem jednak na czyje nieszczęście bardziej? Moje czy Twoje?
A ja wierzyłam, jak marionetka rzucona w kąt, że mnie odnajdziesz w tej stercie rupieci i zechcesz się bawić tyko ze mną. Nie mną. A Ty zwyczajnie chciałeś się bawić, bez refleksji, bez analizowania, bez wczytywania się w moje myśli.
Przykro mi, że tego nie rozumiałam. Może akurat byłam pod ręką? Niby nie aż tak bardzo głupia…
Po kolei zaczynam wyrywać z siebie poszczególne organy. Najpierw ręce i nogi, potem włosy a na końcu pozwolę abyś wyrwał mi serce. Bo przecież nie dam rady tego zrobić sama. Niby jak? Bez rąk?
Rwałeś je dotąd po kawałku. Jak się odrywa kawałki chleba w trakcie jedzenia zupy. Być może tylko w taki sposób potrafię wyzwolić w sobie przekonanie, że ludzie rzadko się zmieniają. Dziś już wiem, że prawie nigdy.
Zimno mi było. Środek lata, a mnie dreszcze dopadły. Choroba jakaś mnie brała, a ty mleko z miodem mi zrobiłeś, bo prosiłam. Taki byłeś kochany. A kiedy w nocy Cię obudziłam, że mi źle jakoś, że niedobrze, to spytałeś rozwścieczony czy ja nie mam kiedy rzygać? Akurat w środku nocy mnie zebrało? A potem czułam się źle i jeszcze gorzej. A kiedy zaczęłam krwawić to stwierdziłeś, że nawet nie jestem w stanie dziecka w brzuchu nosić, taka ze mnie niezdara.
Nigdy nie widziałam, żebyś uronił łzę. Choćby jedną. Jak chcesz więc zrozumieć kogoś, kto pragnął wyć ze wszystkich sił? I nie mógł. Bo ty przecież nie czujesz się z nikim i z niczym związany; a ja chciałabym doczekać chwili, w której byś się prawdziwie wzruszył.
Patrzę na zegar, który nieubłaganie pogania czas. Ale nie czuję nic. Żadnego pośpiechu, żadnego przymusu, żadnego strachu. W końcu po tylu latach przestaję czuć cokolwiek.
Pamiętasz ślub Kasi? Paznokcie schły, a ja dmuchałam jak głupia, żeby zdążyć. Koszula i krawat wisiały na drzwiach, garnitur w szafie, już dawno odprasowany. Wiedziałam, że byłbyś zły, gdyby tak wszystko szykować na ostatnią chwilę. Koszulę - prawdę mówiąc nie wiedziałam jaką, więc przygotowałam wszystkie, sam lubiłeś decydować i podałeś tę błękitną, co to niby do oczu tak Ci pasowała. I pasowała faktycznie. Nie ona jedna. Wszystko Ci pasowało.
Wałki ściągałam w pośpiechu, choć czasu mieliśmy jeszcze całkiem sporo, ale jak by to wyglądało, spóźnić się na ślub kuzynki, prawda? Co by sobie wszyscy pomyśleli? Co Ty byś pomyślał? Gotowy do wyjścia, nawoływałeś mnie kilka razy, w końcu stwierdziłeś, że będziesz czekał na dole. Jeszcze tylko usta pomalować, szal zarzucić i pantofle zapiąć. Wybiegłam, w ostatniej chwili łapiąc za torebkę. Spojrzałam na zegarek. Wcale aż tak bardzo potrzebny nie był ten pośpiech.
Stałam przed domem i rozglądałam się dookoła. Uśmiechałam się, bo takiego żartu chyba nikt by nie wymyślił. Wróciłam do garażu i choć chwilę wcześniej słyszałam odgłos silnika, pomyślałam, że to taki dowcip, bo za długo trwały te moje przygotowania.
Ale w garażu nikogo nie było. Ani też dwie ulice dalej. Nigdzie.
Fakt, mogłam się pospieszyć, skoro mnie wołałeś…
Pamiętasz ten ciemny kąt w pokoju przy szafie? Stał tam przez kilka lat mój ulubiony fotel, który zachował się jako jedna z nielicznych pamiątek po moim ojcu? On zawsze słyszał moje myśli, moje wołanie o pomoc.
Przez lata przychodziłam do niego jak do konfesjonału, siadałam wygodnie, podkulając nogi, a on pił moje łzy. Dziś z pewnością jest już bardzo słony. I stary.
Kolejny raz czuję jak pęka we mnie nadzieja. Moja świadomość istnienia nie jest w stanie wmówić mi, że umarłam. Choć, tak właściwie, umierałam co jakiś czas. Chciałam bynajmniej.
Nie pamiętam, żebyś nie miał żadnego „ale”, kiedy próbowałam mówić o uczuciach. Chciałam być kochana, jednak nie dane mi było tego doświadczyć.
Czasem próbowałeś okazywać mi coś, co według ciebie było miłością? Być może. Stare dzieje. Tak stare, że już nie pamiętam. Od lat tkwię w czymś, czego nazwać nie umiem. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, co mi serwowałeś, mimo wszystko bałam się tak po prostu odejść. Byłeś jak wyniszczający narkotyk, do którego miałam stały dostęp. Przeczuwałam, że kiedyś nadejdzie koniec, ale ogromne uzależnienie spowodowało, że mimo, iż wiedziałam, co się ze mną mogło stać - poddawałam się temu uzależnieniu.
Masz rację. Brakowało mi silnej woli. Niejeden ptak wyrwałby kraty, żeby wydostać się na zewnątrz, a ja się bałam. Czułam, że wolność bez Ciebie nie będzie tą wolnością, której pragnęłam. Wybrałam więc długotrwałą agonię, wierząc w to, że mimo wszystko będziesz przy mnie, kiedy odejdę.
Nie po drodze nam dzisiaj było, jednak nie chciałam się kłócić. Ani Cię zdenerwować. Samo wyszło. Ale tak zostałam wychowana, żeby czasem mówić, kiedy mi źle.
Mieli przyjechać Kinga z Przemkiem na weekend. Pamiętasz? Zgodziłeś się. Taka przyjaźń - mówiłeś - nie może się skończyć. Nie mogłeś pomóc mi w kuchni, bo trzeba było zrobić coś przy samochodzie. Pamiętam jak myślałam, … znów ten „cholerny” samochód.
Kiedy się długo nie odzywałeś, postanowiłam wejść do garażu i zaproponować, żebyś poprosił Tadka, który mieszka naprzeciwko, na pewno nie odmówi, szybciej skończysz… Wściekłeś się, bo żadne „Tadki” nie były Ci potrzebne, ale skoro mam cię za takiego nieudacznika?**Przyszedłeś wreszcie, wszystko było przygotowane, tylko kosza ze śmieciami nie zdążyłam wynieść, więc poprosiłam, tak tylko… Wiem, miałeś dość. W końcu spędzenie całego dnia w garażu nie mogło należeć do przyjemności.
A potem Kinga kilka razy pytała, kiedy wrócisz? Oboje dawno Cię nie widzieli. Chciałam ich odprowadzić na autobus, ale pewnie kluczy od domu nie wziąłeś? Martwiłam się. W oknie machałam im na pożegnanie i rozglądałam się, wierząc że może zdążysz, zanim wyjadą…
Kiedy zdałam sobie sprawę, że coś było nie tak, wnętrzności krzyczały we mnie coraz głośniej. Ale Tobie było szkoda czasu, aby móc zatrzymać się na chwilę i poczuć razem ze mną ten obezwładniający strach.
Wiele razy zastanawiałam się czy już TU nie doświadczyłam piekła i czy TAM będzie mogło być jeszcze gorzej?
Mówiłeś, że powinnam się do tego przyzwyczaić? Do twojej bezduszności, emocjonalnej klatki, jaką mi zafundowałeś. Nawet nie wiesz, ile razy próbowałam godzić się z codziennością. Tłumaczyłam sobie, że jestem dzielna, i że „muszę”, w gruncie rzeczy „nie mogąc”. Wyrwanie się ze szponów rzeczywistości wcale nie było czymś banalnym.
Dziś znów próbuję się podnieść. Łatwiej mi będzie, bo znam scenariusz. Odczekam, przemilczę i od nowa zacznę uczyć się żyć. Setny raz. A w środku znów się wszystko będzie rwało. Zbłąkane myśli zaczną krążyć nad moją głową niczym sępy, pragnące wydziobać mi zmysły.
I znów powracające obrazy, przez lata trenowanej manipulacji, zaczną potęgować we mnie bezowocne przemyślenia. Jak nie potrafiące latać ptaki, zaczną balansować nad przepaścią, trzymając się mnie jak świeżej padliny, z jednoczesnym zamiarem rozdziobania wszystkiego, co we mnie najcenniejsze.
- Ooo, jakie piękne kwiaty. Jest pan pewien, że dla mnie?
- Proszę sprawdzić, tu są dane i adres.
Pochyliłam się, wszystko było jak należy.
- Jeszcze tylko podpis i będę uciekał.
Zamknęłam drzwi, obejmując rękami prześliczną wiązankę z pąsowoczerwonych róż. Ten Wiktor to wariat – myślałam, nie posiadając się ze szczęścia - wariuje z miłości. Cieszyłam się jak dziecko, bo niewielu z miłości wariuje i przysyła kwiaty bez okazji. Dom pachniał różami, a ja nie mogłam oderwać od nich wzroku, co chwilę spoglądając przez ramię na ich niezwykłą, krwistą czerwień.
- Skąd masz te kwiaty?!
- Lubię jak się czasem wygłupiasz – uśmiechnęłam się. - Są piękne. Dziękuję. Dzwoniłam, żeby Ci podziękować, ale nie mogłeś rozmawiać.
- Czy ty masz mnie za idiotę?! – zdrętwiałam. - Kto przysłał ci te kwiaty suko?
Za jakiś czas podobny bukiet wylądował w koszu. W tym na dworze, bo w domu byś zauważył. Serce cały dzień kołatało jak głupie. Co ja gadam, cały tydzień prawie. Robiłeś jakieś porządki w garażu, część rzeczy trzeba było wyrzucić…
- Znów twój kochanek przysłał ci kwiaty?!
Posłaniec znów przyszedł za jakiś czas; po raz ostatni na moje życzenie. Poprosiłam, żeby zabrał wiązankę i więcej nie przychodził. Podpisałam, zabrał. Nazwę kwiaciarni zapisałam, już nie taka głupia; goniec miał logo na kurtce. Zadzwoniłam tam, że niby chciałam podziękować… Że tajemniczy wielbiciel… Niezbyt chętnie, ale powiedziano mi, kto płaci za bukiety. Za te krwistoczerwone róże.
Mój Boże! Powiedz mi. Po co Ci było to wszystko?
Po latach, mimo starań, straciłam poczucie tego, że coś mogę „sama”. Nie umiem „sama” i jest mi z tym okropnie. Czuję do siebie obrzydzenie, zwłaszcza kiedy pomyślę, jak wielkiemu uzależnieniu się poddałam.
Znów patrzę za horyzont, próbuję objąć go wzrokiem, ale tam daleko nie ma nic. Żadnej nadziei. Żadnej odpowiedzi. Żadnego przystanku.