Przesłanie Ribbentropa było aż nadto wyraźne: proponował Polsce sojusz z Niemcami, Włochami i Japonią przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Ta rozmowa miała oczywiście charakter sondażowy i ambasador Lipski, oprócz stwierdzenia, że przekaże (ustnie) polskiemu ministrowi spostrzeżenia jego niemieckiego kolegi, nie musiał wypowiadać się na temat tego, co usłyszał, ani też Ribbentrop nie spodziewał się tego. Kolejny ruch należał do polskiego ministra spraw zagranicznych, Józefa Becka. Znalazł się on w bardzo kłopotliwej sytuacji.
Przyjęcie niemieckiej propozycji nie wchodziło w grę, gdyż naruszałoby podstawę jego polityki zagranicznej, jaką było utrzymanie równowagi w stosunkach z dwoma potężnymi sąsiadami. W istocie robił to z sukcesem od 1934 roku, gdy 27 stycznia podpisał układ o nieagresji z Niemcami, zyskując przy tym sympatię Hitlera, gdyż ten, choć zmuszony do tego kroku przez Piłsudskiego, mógł być zadowolony. Nie zamierzał honorować przyjętych zobowiązań, a pakt stanowił potwierdzenie międzynarodowej pozycji nowego rządu nazistowskiego.
Wkrótce Beck doprowadził do przedłużenia wcześniej zawartego układu o nieagresji ze Związkiem Radzieckim o dziesięć lat. Była to więc polityka pełnej równowagi. Bez wątpienia był to sukces w pierwszej połowie lat trzydziestych, ale Beck nie zauważył, że sytuacja międzynarodowa szybko się zmieniała i kontynuowanie tej polityki w końcu dekady mogło być ogromnie niebezpieczne dla Polski.
Nie mógł odrzucić oferty, jaką Ribbentrop przedstawił Lipskiemu, gdyż w istocie stawiała Polskę wśród światowych potęg – sygnatariuszy paktu antykominternowskiego. Odmowa mogłaby dotknąć Hitlera. Dlatego Beck postanowił grać na zwłokę, starając się utrzymać dobre stosunki z Niemcami i jednocześnie robić wszystko, aby poprawić stosunki ze Związkiem Radzieckim, które bardzo ucierpiały po wkroczeniu wojsk polskich na Śląsk Cieszyński. Już wcześniej Stalin groził, że w takim przypadku zerwie układ o nieagresji z Polską, jednakże nie zdecydował się na to. Zdawał sobie sprawę, że jakakolwiek akcja nieprzyjazna wobec Polski, doprowadziłaby do zbliżenia polsko-niemieckiego i uznał, że skoro zajmowanie Zaolzia odbyło się bez walk, tym samym nie zaistniały warunki uzasadniające realizacje jego groźby.
Obiad w hotelu „Grand” dobiegł końca i Ribbentrop zaprosił Lipskiego na lampkę koniaku i cygara do saloniku, widocznego za szeroko otwartymi przeszklonymi drzwiami sali restauracyjnej. Zasiedli w głębokich fotelach przy wielkim kominku, nad którym wisiał obraz przedstawiający rozstanie kochanków wśród ośnieżonych pól. Ribbentrop nie powrócił już do tematu, który tak zajmował go podczas obiadu. Teraz ruch należał do Polaków.
Józef Beck wykonał go 5 stycznia 1939 roku, gdy udał się do Hitlera. Zadbał o to, aby spotkanie nie miało formalnego charakteru i dlatego w połowie grudnia 1938 roku powiadomił niemieckiego ministra, że planuje spędzić święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok w Monte Carlo, a w drodze powrotnej mógłby zatrzymać się na pogawędkę w Berlinie. Bardzo był zadowolony z tego pomysłu, który pasował wręcz idealnie do polityki, jaką miał zamiar prowadzić wobec Niemiec: utrzymywać dobrą atmosferę i nade wszystko unikać jakichkolwiek rozstrzygnięć. Tymczasem odpowiedź jaka nadeszła z Berlina zaskoczyła go: Hitler zapraszał do Obersalzbergu.
Przybył wraz z żoną oraz szefem gabinetu księciem Michałem Łubieńskim i ambasadorem Józefem Lipskim, którym towarzyszyły żony w drodze na dworzec do Berchtesgaden skąd wyruszyli do Obersalzbergu.
Hitler, obok którego stali minister Ribbentrop i ambasador Hans Adolf von Moltke, który specjalnie przybył z Warszawy, stali na schodach prowadzących do willi Berghof na Obersalzbergu. Było zwyczajem tego domu, że Hitler tak witał gości, co miało podkreślać serdeczność i pewną nieoficjalność rozmów.
Ucałowawszy dłonie Polek i potrząsnąwszy dłońmi polskich dyplomatów poprowadził ich przez ciężkie dębowe drzwi do wielkiego salonu, zasłanego ciemnoczerwonym dywanem. Polacy usiedli przy okrągłym stole tak, aby mogli podziwiać widok gór za wielkim oknem. Przy Hitlerze usiadł tłumacz Paul Schmidt, do Becka zaś przysunął się ambasador Lipski.
Beck, najwyraźniej stremowany, przeszedł natychmiast do sedna mówiąc o potrzebie zachowania dobrych stosunków. Wspomniał o Czechosłowacji, ale Hitler nie miał zamiaru tracić czasu na rozmowy o niczym. Od razu nawiązał do tematu rozmowy, jaką Ribbentrop odbył z Lipskim w październiku 1938 roku, wyjaśniając, że najważniejszym celem jest sojusz Polski z Niemcami przeciwko Związkowi Radzieckiemu.
– Bez względu na to, czy Rosja jest bolszewicka czy carska – mówił – niemieckie podejście wobec niej musi być nacechowane największą ostrożnością. Z czysto militarnego punktu widzenia istnienie silnej polskiej armii oznacza istotne ułatwienie niemieckiej pozycji. Dywizje, które Polska stacjonuje na swojej wschodniej granicy zaoszczędzają Niemcom wielu wydatków wojskowych.
Nagle Hitler zmienił temat, jakby wyczuwając, co może niepokoić Becka.
– Niemców nie interesuje Ukraina – powiedział stanowczo – mimo całego hałasu, jaki czyni światowa prasa, utrzymując, że Niemcy zmierzają w tę stronę. W tym regionie nikt nie ma podstaw do jakichkolwiek obaw. Nie interesuje mnie, jakie państwa są zainteresowane tym [tj. Ukrainą –BW].
Kłamał. Wychodził z założenia, że przy takim zastrzeżeniu jego oferta sojuszu wyda się bardziej interesująca dla Polski.
Bez względu, jak wielkie miało być to kłamstwo nie miałoby pozorów wiarygodności, gdyby nie wspomniał o warunkach. W polityce niczego się nie daje. Hitler musiał więc przedstawić swój warunek: powrót Gdańska do Rzeszy. Ale i w tej dziedzinie wydawał się nastawiony na ugodę. Mówił, że choć Gdańsk zostałby oddany niemieckiej społeczności, to pozostałby w sferze ekonomicznego wpływu Polski, co w praktyce mogłoby oznaczać ustanowienie kondominium.
– Sprawa Korytarza jest trudnym problemem psychologicznym dla Niemców – mówił dalej Führer, – ale kompletnym absurdem byłoby pozbawianie Polski dostępu do morza. Gdyby bowiem, Polska została „zakorkowana” w ten sposób, to przy wzroście napięcia z tego powodu, stałoby się to naładowanym rewolwerem, którego spust może być pociągnięty w każdej chwili.
Sprawiał wrażenie, że musi uzyskać od Polski ustępstwa w kwestii Gdańska i Korytarza, gdyż tego oczekiwał od niego naród niemiecki, ale gotów był szukać kompromisowych rozwiązań. Powoli przechodził do głównego tematu, choć zaczął bardzo okrężnie. Mówił o problemie żydowskim, który w jego ocenie narastał równie niebezpiecznie w Polsce, jak i Niemczech. Proponował wysłanie Żydów niemieckich i polskich gdzieś do kolonii afrykańskiej.
– Ale alianci nie rozumieją, że Niemcy bardzo potrzebują kolonii, aby wyżywić szybko wzrastającą populację – zakończył długi wywód.
To było wyraźne wskazanie: Niemcy muszą mieć „Lebensraum” – przestrzeń życiową! Żyzne ziemie, zasobne w naturalne bogactwa. A takie były na wschodzie!
Beck zdawał się doskonale rozumieć do czego zmierza Hitler, ale nie miał zamiaru podejmować tematu zdobywania przestrzeni życiowej dla narodu niemieckiego. Nie chciał mówić o Ukrainie, choć ze słów Hitlera, sposobu w jaki przedstawiał te plany wyraźnie wynikało, że to interesuje go najbardziej. Zaczął rozważać problem Ruthenii, części Czechosłowacji, której oddanie Polsce proponował minister Ribbentrop. Beck był zdania, że ten region, biedny i zacofany, powinien przypaść Węgrom, aby uzyskały wspólną granicę z Polską. Tak, Beck zmierzał do stworzenia warunków do połączenia sojuszem Litwy, Węgier, Rumunii, Bułgarii i Jugosławii. Oczywiście w tym sojuszu dominująca rola przypadłaby Polsce, dając jej siłę wystarczającą do odparcia jakichkolwiek agresywnych zamiarów ze strony zarówno Niemiec, jak i Związku Radzieckiego. Propozycje w sprawie Gdańska Beck obiecał, że to przemyśli. Rozmowa przy herbacie dobiegła końca.
Hitler odprowadził gości do schodów, pomachał im kiedy wsiedli do samochodów. Stał jeszcze przez chwilę patrząc, jak samochody znikają za zakrętem. Wreszcie odwrócił się na pięcie i nie mówiąc nic do Ribbentropa, który rozumiał, że Führerowi nie udało się osiągnąć tego, co założył przed spotkaniem z Józefem Beckiem.
Nie miał jednak zamiaru łatwo zrezygnować. Następnego dnia do hotelu „Vier Jahreszeiten” przy Maximilianstrasse w centrum Monachium, gdzie zatrzymali się polscy goście, przybył minister Ribbentrop. Wiele wskazywało na to, że Hitler nakazał mu przeprowadzenie otwartej rozmowy z Beckiem i skłonienie Polaka do zaakceptowania propozycji, które tak otwarcie przedstawił przy herbacie w Berghofie.
Przez półtorej godziny w rokokowym wnętrzu hotelowego apartamentu Niemiec powtarzał propozycje złożone poprzedniego dnia przez Hitlera, czyniąc ich sens jeszcze bardziej jawnym. Beck nie mógł mieć już żadnych wątpliwości. To już nie była gra o utrzymanie przyjaznej atmosfery. Hitler stawiał warunek: sojusz przeciwko Związkowi Radzieckiemu, duże korzyści polityczne i ekonomiczne dla Polski, w zamian za Gdańsk i Korytarz.
– Dzisiaj, po raz pierwszy, jestem pesymistą – odpowiedział Beck. Czuł, że możliwości jego manewru już się wyczerpały. Zwłaszcza w sprawie problemu Gdańska, jak podjął to kanclerz, nie widzę możliwości jakiegokolwiek porozumienia.
Wiedział, ż naród polski nie zgodziłby się na takie ustępstwa wobec Niemców.
Ribbentrop przełknął tę odpowiedź i podjął sprawę przystąpienia Polski do paktu antykominternowskiego.
Czyżby oznaczało to, że Hitler gotów był zrezygnować z żądań wobec Gdańska? Nie można było wykluczyć takiej ewentualności. Jemu zależało przede wszystkim na przeciągnięciu Polski na swoją stronę. Co zyskiwał nawiązując taki sojusz? Obecność Polski przy boku Niemiec dawała temu państwu poczucie bezpieczeństwa. Gdyby zdecydował się uderzyć na Zachód, a taki był jego zamiar, miałby pewność, że czterdzieści polskich dywizji, może słabo uzbrojonych, ale bitnych, nie uderzy od wschodu. Gdyby zaś ruszył na Związek Radziecki dywizje Wehrmachtu przejechałyby w spokoju przez Polskę, korzystając z pomocy materiałowej i baz wzdłuż granic.
Beck znalazł się w trudnej sytuacji. Nie chciał odrzucać łaskawej propozycji, jaką było uczestniczenie w sojuszu mocarstw, ale nie miał też zamiaru przyjmować jej.
– Polska polityka może rozwijać się w stronę niemieckich poszukiwań, w przyszłości – powiedział zdecydowanie, acz mgliście. I natychmiast, jakby chcąc zatrzeć złe wrażenie, jakie na Niemcu zrobiły jego słowa, zaprosił go do złożenia wizyty w Warszawie. Tworzył więc szansę uzyskania porozumienia. Ustalono, że wizyta nastąpi szybko, jeszcze tego samego miesiąca.
Ribbentrop jeszcze tego samego dnia pojechał do Berchtesgaden.
– Beck nie ma zamiaru zaakceptować niemieckiego zaproszenia do przyłączenia się do niemieckiej wyprawy na Wschód – zrelacjonował są rozmowę z polskim ministrem.
Polska stałą się pierwszym państwem, które twardo powiedziało Hitlerowi „nie”! Przy miękkich i cofających się trwożnie rządach Francji i Wielkiej Brytanii, kapitulujących rządach Austrii i Czechosłowacji – Polska stanęła na drodze wielkiej ofensywy hitleryzmu.