Ten dzień był jakiś dziwny.
Jakub obudził się jak zwykle na kacu.
Wstał, a następnie wylazł przed chałupę. Stanął, ziewnął, poskrobał się w głowę. Teraz dopiero przypomniał sobie, że przecież nie otworzył drzwi. Namacał w kieszeni klucz i obejrzał się. – A, pies z tym tańcował – burknął. – Przecież i tak jestem na zewnątrz.
Wyprowadził z obory konia, wskoczył na siodło i pogalopował do gospody. „Zaparkował” przed wejściem, zeskoczył na ziemię.
Wszedł do knajpy, przyoblekłszy twarz w swój najpiękniejszy uśmiech. Kilku miejscowych na jego widok szybko czmychnęło.
– Hy – burknął pod nosem egzorcysta.
Miło było się dowiedzieć, że budzi taki szacunek. Zaraz jednak się zachmurzył. Czemu uciekli? Czyżby mieli coś na sumieniu?
Zasiadł przy ulubionym stoliku. Kumpli jeszcze nie ma, ale pewnie zaraz się pojawią...
– Barman, dwa duże! – zadysponował.
Odpowiedziała mu głucha cisza. Za kontuarem nie było widać ajenta. Jakub wzruszył ramionami. Widać na zaplecze poszedł...
Po kwadransie rozeźlony egzorcysta wstał od stolika. Podszedł do lady, sięgnął po kufel, obsłużył się sam. Nawet położył należność na spodek. Spojrzał na stosik monet.
– O nie, porządek musi być! – mruknął, odliczając miedziaki, które potrącił sobie jako napiwek. Następnie usiadł na miejsce i pociągnął kilka łyków. Skrzywił się. Piwo było prawie bez smaku. – Kranówą rozcieńczył, czy co? – burknął.
Wrócił do lady i potrącił sobie jeszcze karę za jakość trunku. W knajpie nadal nikogo nie było. Gdy wysączył już połowę złocistego napoju, spojrzał w okno. Semen Korczaszko i posterunkowy Birski, widząc że na nich patrzy, pospiesznie schowali się za framugą.
– Z kumplem się nie napiją? – rozżalił się Wędrowycz. – Nie, to niemożliwe. A może... No jasne! Pojutrze są jego szóste imieninki w tym roku. Na pewno szykują jakąś niespodziankę! Zaraz wmaszerują do środka całą bandą, z tortem i flaszkami... Ale to „zaraz” jakoś dziwnie nie nadchodziło. Jakub skończył kufel i nalał sobie następny. Tym razem na krechę.
– Konikowi trza by dać... – mruknął pod nosem i zamarł.
– Jak to konikowi? – szepnął. – Przecież moja kobyłka zdechła pół roku temu?
Wyjrzał przez okno. Kilku miejscowych rozbiegło się jakby w popłochu. Przed knajpą nie było oczywiście żadnego zwierzęcia.
– U, niedobrze – zafrasował się Wędrowycz. Przypomniała mu się rozmowa z lekarzem. Doktor
– Od dziś, nie więcej niż sześć piw dziennie! – obiecał sobie solennie. – Z drugiej strony, żeby nie to delirium, to bym musiał osiem kilometrów na piechotę zasuwać – zadumał się. Drzwi wejściowe trzasnęły pod czyimś butem.
Jakub rozeźlił się. Kto śmiał wchodzić do jego knajpy z kopa!?
Uniósł głowę i ze zdziwienia aż pociągnął haust piwa.
Do lokalu wkroczył ksiądz proboszcz. Duchowny wystrojony był w najlepsze szaty liturgiczne, w jednej dłoni trzymał kadzielnicę, w drugiej otwarty brewiarz. Kropidło wsunął za wojskowy pas spinający sutannę. Stanął naprzeciw Jakuba i grzmiącym głosem zaczął odczytywać łacińskie formułki egzorcyzmu.
– No i wszystko jasne – uśmiechnął się Jakub. – To tylko durny sen.
– Nie powiedziałbym – rozległo się z boku.
Egzorcysta znał skądś ten głos.
– Tatko!? – Wytrzeszczył oczy. – Skąd żeś się tu wziął? Przecież ty nie żyjesz... No, będzie z osiemdziesiąt lat!
– No i co z tego wynika? – Duch ojca spojrzał surowo i pociągnął piwa z własnego kufla.
– Że tu, w knajpie zacząłeś straszyć i stąd nasz duszpasterz musi cię wyegzorcyzmować? – Jakub poskrobał się po łbie. – No, to chyba słusznie. Z drugiej strony patrząc, syn ojca powinien przed przykrościami obronić... Poza tym, czemu tu? Tę knajpę zbudowali już po tym, jak się przekręciłeś. To chyba niezgodne z przepisami. O ile są jakieś, co to regulują.
– Bałwan – podsumował Pawło, ale bez szczególnej złości.