Spotkałam Johannesa przed jednym ze sklepów jubilerskich w Duxsseldorfie. Zagadnął mnie, bo poszukiwał prezentu gwiazdkowego dla superklienta.
- Wie pani, chodzi o mężczyznę, który ma wszystko i przed świętami staje się dla mnie zmorą. Kobiety łatwiej jest obdarować - dodał, śledząc moje spojrzenie skierowane ku platynowym kolczykom. Doradziłam mu srebrną skrobaczkę do trufli, podczas gdy szacowałam jego wartość: buty, zegarek, ubranie.
Rozpoznaje się ją po butach, prawie bezbłędnie. Kaszmirowy płaszcz czy ubranie od znanego projektanta mody mogą pochodzić z wyprzedaży, a zegarek być podróbką z warsztatu w Hongkongu. Buty przeciwnie, są niezawodnym świadectwem prawdziwej elegancji bądź hochsztaplerstwa, dlatego w przypadku mężczyzn zawsze patrzę tam, gdzie obunóż stoją mocno na ziemi.
Nie mam nic przeciw brązowym skórzanym sandałom. Są z pewnością kobiety, które ów twór na stopie uważają za praktyczny, przewiewny i naturalny, a należących do niego mężczyzn za godnych pożądania, mimo że taki sandał jest znakiem dyskredytującego ich braku pieniędzy lub gustu. Mężczyźni nawet w czerwonych, zielonych czy białych półbutach z gumowymi podeszwami, w domowych pantoflach czy w butach kowbojskich mają prawo do tego, by być kochani. Ale nie przeze mnie.
Buty Johannesa były czarne, błyszczące, wykonane ręcznie, na zamówienie. Powiedział, że jestem jego gwiazdkowym aniołem, kupił skrobaczkę do trufli, a mnie maleńkiego złotego aniołka, taki breloczek do kluczy. Żadne tam platynowe kolczyki. Nie był idiotą. Zaproponował espresso u "Tina" i tam opowiedział mi o swoich pieniądzach. O pieniądzach z zabawek. Niemieckich zabawek made in Czech Republic i Poland, Laos i Vietnam. Niskie koszty produkcji, chociaż ktoś taki jak on płaci uczciwie. Cokolwiek to znaczyło. Johannes Brenner był przemysłowcem w drugim pokoleniu i zdawał sobie sprawę ze swej odpowiedzialności za powiększanie majątku rodziny. Pięćdziesięciodwuletni bezdzietny wdowiec. Poszukujący kobiety do współżycia, jak to śmiało sformułował. To że jeszcze jej nie znalazł, było oczywiście winą kobiet. Zaczęło się wszystko od Ewy i właśnie matki ukształtowały u mężczyzn obraz kobiety. Nie było zatem żadnego początku ani końca, tylko odwieczny łańcuch nieporozumień. Mężczyzn to jakby mniej poruszało niż
kobiety.
Bogatych mężczyzn spotyka się podczas przelotu biznesklasą, w barach pięciogwiazdkowych hoteli, na wernisażach, polach golfowych, w salonach sprzedaży samochodów ekskluzywnych marek, a także wśród Włochów z wyższych sfer. I przed sklepami jubilerskimi. Przedstawiłam się jako Fiona Lenzen, z zawodu złotnik - zacne, aczkolwiek nie tak lukratywne zajęcie jak produkcja zabawek. Złotnictwo ma w sobie coś z artyzmu, a mężczyźni lubią to u kobiet. Johannes Brenner ucałował moją rzemieślniczą dłoń i napomknął, mrużąc oczy, że mógłby być moim ojcem.
Odparłam, że to mało prawdopodobne, lecz niewykluczone, ponieważ nigdy nie znałam ojca. Nazwał mnie poważną osobą. Podziwiałam jego buty, które kazał zrobić w Budapeszcie. Zapytał, jak wyglądają moje zarobki. Odpowiedziałam, że pracuję jako wolny strzelec dla kilku jubilerów w Niemczech. Że dopiero niedawno sprowadziłam się do Duxsseldorfu i znam tutaj bardzo niewiele osób. Musiał odnieść wrażenie, że źle mi się powodzi, i zaprosił mnie na obiad. Odmówiłam, przyjęłam jednak jego wizytówkę, na której nagryzmolił numer swojej komórki, tajny kod zastrzeżony dla wybranych. Gdy na pożegnanie podałam mu rękę, czytałam w jego myślach: kobiety takie jak ja są łatwą zdobyczą, to gazele, które pozwalają się oślepić reflektorami porsche i drżą przy wystrzałach korków od szampana. Powiedział:
- Dwudziestego ósmego wracam z Zermattu. Proszę się odezwać jeszcze w tym roku. Znam tutaj paru dobrych jubilerów, być może mógłbym dla pani coś zrobić.
Wabiący zew dla Fiony Lenzen, złotnika. Uśmiechnęłam się niepewnie i przed rozstaniem położyłam na stole złotego aniołka. Drobnych upominków nie przyjmuję nigdy. Potem, nie oglądając się, wyszłam na chłód zimowego przedpołudnia. Całkowicie z siebie zadowolona, drżąc jednak z zimna, gdyż marznę niezwykle łatwo. Pracujące na własną rękę kobiety z branży złotniczej nie noszą futer. Koenigsallee, najbogatsza ulica tego miasta, była oblamowana otulonymi w nurki blondynkami, co poszukiwały skrobaczek do trufli. Brudny śnieg chlupał pod moimi skórzanymi podeszwami, które nie sprostały wilgoci. W oknach wystawowych migotały lampkami choinki otoczone pięknymi, bezużytecznymi rzeczami, ale ja uważałam je zawsze za urzekające. Do hotelu miałam niedaleko. W hotelu zaś było ciepło, recepcjonistka dała mi klucz do pokoju, obdarzając mnie owym pięciogwiazdkowym uśmiechem, który tak lubiłam. Upewniłam się, że Johannes Brenner nie poszedł za mną.
Zadzwoniłam do niego trzydziestego grudnia, po okresie oczekiwania wystarczającym dla zwątpienia i nadziei. Z komórki na komórkę, słowo do słowa: wywrócił swoje plany sylwestrowe i zaprosił mnie do lokalu wedle własnego wyboru. Uznał za oryginalne wejście w nowy rok z nieznajomą, więc ja też zmieniłam plany, bo wydałam dużo pieniędzy na zabawki i potrzebny mi był przemysłowiec.
W lokalu wybranym przez Brennera nastrój eskalował ku rozpaczy, czego nie zauważano. Jakaś baba zaproponowała kobziarzowi pięćset marek za podniesienie spódniczki. Gdy chłopak się ociągał, mąż czy kochanek tej damy podwyższył stawkę do tysiąca marek, a towarzystwo wrzeszczało: "Rozbierać się˙ Rozbierać się˙", ponieważ teraz, skoro już nic się nie działo, pijacki nastrój domagał się nowych podniet. Więcej seksu dla oziębłych, więcej pieniędzy dla biednych. Nosiciel szkockiej spódniczki uśmiechał się zażenowany. Wszyscy wiedzieliśmy, że zrobi to za tę bądź wyższą cenę. Również on to wiedział i znał upokorzenie, które było prawdziwą erotyką. Johannes obserwował mnie.
- Chciałabyś podnieść stawkę? - spytał.
- Jego fiut mnie nie interesuje. - Musiałam to powiedzieć. Trochę rubaszności dla Johannesa, gdyż ktoś taki jak on ceni w nas nie dające się pogodzić przeciwieństwa: święta matka, bezecna kobieta, niewinne dziecko. Stawka była warta gry, toteż kobziarz spełnił swą rolę i podniósł spódniczkę, pod którą miał białe kalesony, odpowiadające w swej estetycznej wymowie brązowym sandałom, siatkowym podkoszulkom i skórzanym kapeluszom. Kilka kobiet zaczęło histerycznie chichotać, mężczyźni zaś w swych markowych slipach zawtórowali śmiechem. "Oszust˙", krzyknął ktoś. Inicjatorka spektaklu podniosła spódnicę i zawołała: "Moje są piękniejsze˙" Odsłoniła czarną koronkę na ciele z fitness clubu, a mąż czy kochanek wsunął jej do majtek banknot tysiącmarkowy. Przez dobrą chwilę spoglądała na niego jakby z nienawiścią - możliwe, że ten gest o czymś jej przypomniał, o czymś, co próbowała wymazać z pamięci. Potem roześmiała się, wyciągnęła banknot i rzuciła kobziarzowi. Pieniądze wylądowały na podłodze, a ja zapragnęłam, żeby
ich nie podnosił choćby przez sekundę, i nim to zrobił, rozumiałam go i kochałam jak siebie samą. Byliśmy siostrami i braćmi, dumnymi rycerzami rozbójnikami i nędznymi złodziejaszkami, na szarym końcu łańcucha pokarmowego, zawsze gotowi jeść ostrygi tamtych i w zamian znosić ich śmiech.
Kobziarz był ładny i młody, może właśnie za to go nienawidzili. Szydercze wycie towarzyszyło pospiesznemu odejściu chłopaka. Johannes powiedział, że ten nadprogramowy show jest już doprawdy trzeciej kategorii. Włoski zespół, który teraz wystąpił, również nie znalazł uznania Brennera. Wyglądał na znudzonego. Zaproponowałam, żebyśmy wyszli, ponieważ muzyka jest za głośna, a taniec to śmieszne ćwiczenie ciała. Wiele obiecujący uśmiech. Spojrzenie. Moja ręka na jego ręce, ledwie muśnięcie. Zerknął na moje piersi. Sto razy grane. Obcy na mojej obcej skórze. Dziwne słowa, które do mnie w ogóle nie dotarły. Czy pani wie, co to znaczy być samotnym, bez jajek na miękko w srebrnych kubkach?
Johannes odesłał kierowcę do domu, był dobrym człowiekiem. Pojechaliśmy taksówką do jego apartamentu w centrum miasta. W czasie krótkiej drogi kilku przechodniów, porykując, wchodziło chwiejnym krokiem w nowy rok. Mój oddech zaparował szybę. Johannes milczał podczas jazdy, oceniłam stan jego nietrzeźwości jako nieznaczny. Ktoś taki jak on nie może tracić nad sobą kontroli. Dał taksówkarzowi markę napiwku i otworzył drzwi domu za pomocą kodu. Apartament odpowiadał moim oczekiwaniom: obszerny, nowoczesny, prawdziwe dzieło sztuki jakiegoś architekta wnętrz. Wydawało mi się, że wyłowiłam wzrokiem Kokoschkę, i pogratulowałam Johannesowi smaku. Jeden z dowodów bogactwa Brennera znajdował się też na wielkiej ponad miarę sofie: stare lalki, usadzone szeregami porcelanowe istoty z wytrzeszczonymi oczyma, starannie ułożonymi lokami, w drapowanych koronkowych sukniach. Osobliwa kolekcja, o której powiedział, że jest bezcenna. Lalkowe kobiety dla Johannesa; nieprzemijającej urody, bo podlegającej naprawie. Nieme,
sterylne, wartościowe. Wolałam misie, nigdy nie bawiłam się chętnie lalkami.
"Nie dotykaj", krzyknął, gdy chciałam sięgnąć po którąś z porcelanowych istot. To była świętość i zrozumiałam, że ten stary dzieciak nie jest tak nieskomplikowany, jak się wydawało. Dłonią musnęłam tylko białą koronkę. Dokuczało mi zimno, marznę niezwykle łatwo, a w tym pomieszczeniu nie było się przy czym ogrzać.
W mieszkaniu Johannesa panowały biele i żółcie. Usiadłam na białym krześle, gdy on tymczasem poszedł do kuchni po szampana. Sto razy grane. Rok miał dwie godziny, ja byłam trzeźwa i zastanawiałam się, które ze swych cennych rzeczy właściciel przebolałby najłatwiej. Przypuszczalnie pieniądze, to zrozumiałe, ale Kokoschka pociągał mnie tak samo jak nefrytowy Budda, który lubieżnie szczerzył do mnie zęby. Próbowałam oszacować jego wartość, nie byłam jednak ekspertem w dziedzinie figurek nefrytowych. I wciąż się jeszcze nie zdecydowałam, jaką metodę powinnam zastosować. Brennera wyszukałam niestarannie, prawie niedbale. Co częściowo wzięło się stąd, że początkowo miałam na celowniku innego mężczyznę. Również pora roku była winna pewnemu lenistwu, które mi nie pozwoliło przestudiować wnikliwie osoby przeznaczonej do ustrzelenia. Około Bożego Narodzenia włóczyłam się po ulicach ogarnięta żądzą oglądania, posiadania, kupowania. Na święta chciałam mieć wszystko, co wabi sroki, iskrzy się i migocze oraz wydziela
ciepło. We mnie, bo marznę niezwykle łatwo.
Johannes Brenner wrócił z kuchni z tacą. Swoich pracowników traktował przyzwoicie, jak dobry pan. Nie lubił sprzeciwów i nieporządku. Jego sprzątaczka, kiedy ją zapytałam, nazwała go pedantem, a ja tę opinię mogłam potwierdzić. Mężczyzna z uregulowanym czasem pracy i zmiennymi sprawami. Po rozwodzie nie związany na dłużej z żadną przyjaciółką; rozwód kosztował go wiele pieniędzy i musiało go to mocno zaboleć. Brenner inwestował w piękne przedmioty, w jedzenie i picie, w swoją kolekcję lalek, lecz nie był marnotrawcą w wielkim stylu. I w drobiazgach, na przykład w napiwkach, był nawet skąpy. Nie mogłam żądać zbyt mało.
Mój nowy znajomy okazał się człowiekiem próżnym, ale to nie stanowiło niezwykłej cechy u mężczyzny w jego wieku i o jego dochodach. Potrzebował publiczności i traktował kobiety uprzejmie, lecz zarazem nieco protekcjonalnie. Nie wydawały mu się równorzędnymi przeciwnikami. Johannesowi świat jawił się jako arena, na której mężczyźni w najprzeróżniejszy sposób, choć z podobnych pobudek, występują przeciwko sobie. Kobiety rzucają koronkowe chusteczki i oddają się zwycięzcy. Są niedoskonałymi dziełami sztuki w jego zbiorze. Pozostawało pytanie, czy Johannes umie przegrywać. Tchórzostwo lub odwaga u kogoś takiego jak on tak blisko sąsiadują ze sobą, że tego oszacowania, niezwykle ważnego dla wyboru odpowiedniej metody, nie chciałam jeszcze czynić. Na to lub inne podprowadzające pytanie odpowiadał wymijająco. Jego wizerunek miał wiele luk, musiałam więc improwizować, co było pociągające, ale nie całkiem bezpieczne.
Brenner siedział obok mnie na białej sofie, kryjąc coś za plecami. Jakiś klejnot dla kobiety złotnika?
- Fiona to przepiękne imię - odezwał się.
Dlatego je wybrałam. Wyboru imion i nazwisk starałam się zawsze dokonywać skrupulatnie. Chciałam dać dowcipną odpowiedź, lecz gdy spojrzałam na niego, przeraziłam się. Jego oczy! Oczy lalki, zbyt małe, zbyt niebieskie, zbyt nieruchome. Wytrzymały moje spojrzenie, uśmiechnął się, ja zaś poczułam na rękach zimny metal i usłyszałam trzask sekundę po tym, jak złączył moje dłonie niczym w modlitewnym geście. Mając przed sobą wyraźny cel, zrobił to tak szybko i przebiegle, że na moment odwrócił moją uwagę. Trik magika, aby założyć kobiecie kajdanki. Byłam pewna, że stosował go nie po raz pierwszy.
Myśl, że wpadłam w ręce tajnego funkcjonariusza policji kryminalnej, odrzuciłam natychmiast. Oni nie zadawaliby sobie trudu z zastawianiem tak skomplikowanej pułapki. Uniosłam wzrok z moich skutych rąk na pełną, księżycową twarz Johannesa. Przyjazny księżyc czy nie nadająca się do zamieszkania planeta?
- Czy mam rozumieć, że jestem aresztowana?
Jego śmiech zabrzmiał zbyt przeraźliwie, aby mnie pocieszyć. Dotąd nie odczuwałam strachu wobec mężczyzn, ale w tym momencie zdałam sobie sprawę, że gra wymknęła mi się z rąk, nie tylko w przenośni. Że popełniłam fatalny błąd, spotykając się z Brennerem bez należytego przygotowania. Wciąż jeszcze zaśmiewał się, miał poczucie humoru nie znające litości. I skłonność do grubiańskich niespodzianek. Nie chciałam zastanawiać się nad tym, co zamierza. Teraz należało opanować strach i jasno myśleć. To wszystko było zupełnie normalne. Siedziałam z nieznajomym w jego mieszkaniu na dwunastym piętrze. Lalki wlepiały we mnie oczy. Na stole stała butelka szampana i dwa napełnione kieliszki.
- Chciałabyś się napić?
Skinęłam głową, wręczył mi zatem kieliszek, który ujęłam oburącz, ponieważ nie mogłam inaczej, i oburącz podniosłam do ust, podczas gdy kajdanki wrzynały mi się w skórę. Mój przyjaciel F. zwykł mawiać na swój frywolny sposób: Musimy się uczyć, jak ładnie utrzymywać się na powierzchni. Musimy się uczyć, jak kochać zewnętrzne zjawiska. F. zmarł w wyłożonej gumą celi, jego mózg zgnił z nadmiaru brudnego seksu.
- Jak myślisz, co zamierzam z tobą zrobić w ten pierwszy przepiękny dzień nowego roku?
Czy chciałam wiedzieć? Wypowiadać swoje domysły? Nie, pragnęłam być nieustraszona, frywolna i ładnie utrzymywać się na powierzchni. I żyć na jakiejś greckiej wyspie z kimś, kto jest zwariowany, lecz na swój sposób bardzo łagodny i poetycki. Poeci torturują się słowami, ale one są nieszkodliwe. Johannes Brenner wyglądał teraz inaczej i mówił inaczej niż w restauracji. Większość mężczyzn nigdy nie zdejmuje swych masek, za co należy być im wdzięcznym. Mój sukces zawsze opierał się na tym, że panowałam nad sytuacją i zachowywałam zimną krew. Ale teraz naprawdę ciarki przeszły mi po plecach.
- Nie mówiliśmy jeszcze o tym, czy jestem masochistką. Sądząc po sytuacji, powinnam się określić, toteż informuję: nie jestem, to wiem na pewno.
Johannes uśmiechnął się, jakby był kompletnie obłąkany. Może przez cały wieczór tak się uśmiechał, a ja tego nie dostrzegałam na skutek zbytniej arogancji wobec swej potencjalnej ofiary. Kajdanki nie były tak straszliwe jak te porcelanowe oczy, które powiedziały mi, że do Brennera nie przemówię ani ja, ani nikt inny. Że nie mają do niego dostępu takie uczucia, jak sympatia, dobroć, współczucie. Przekroczyłam w swoim życiu wiele granic, ale tej nigdy. Do diabła, to było czyste szaleństwo. Zawsze dotąd działałam racjonalnie. Jeśli raniłam swe ofiary, to w ich dumie, próżności, przywiązaniu do pieniędzy. Nigdy nie targnęłam się na kobietę i rzadko myliłam się w wyborze mężczyzn. Do dziś...
Spoglądając na kajdanki, które nie wyglądały jak zabawka, powiedział:
- Jesteśmy małą grzeczną dziewczynką, co? I taką ładną... Uczciwie mówiąc, mnie to bawi o wiele bardziej, jeśli ciebie nie bawi. Jeśli będziesz skamlać ze strachu i krzyczeć z bólu. To mnie podnieca, Fiono, nie wspomniałem ci o tym w starym roku?
Nie, ty sukinsynie. Znajdę sposób, aby wszystko przetrzymać. Dostanę cię, chociaż teraz jest to twoja zabawa. I nie będę krzyczeć. I nie pokażę ci, że umieram ze strachu.
- Czy matka cię molestowała, a ojciec był oprawcą? Czy też jesteś po prostu zwyczajnym sadystą, który żyje w niewłaściwym czasie i w niewłaściwym miejscu? - Boże, jak mi było zimno. Koncentrowałam się z całej siły na tym, żeby nie drżeć.
Brenner ani na sekundę nie spuszczał mnie z oczu, obserwując efekt swoich słów:
- Przywiążę cię do łóżka, Fiono, i potem będę łaskotał nożem, trochę tu, trochę tam... Urozmaicam tę grę od czasu do czasu. Ale ponieważ ona mnie podnieca, rozumiesz, nie mogę się powstrzymać, żeby trochę nie pociąć. Krew jest taka piękna, ma niebiański kolor... Doprowadza mnie do takiego szaleństwa, że pragnę czegoś więcej. I bardzo lubię krzyk. Mam tylko nadzieję, że nie wypiłem zbyt dużo, bo wtedy dłużej dochodzę do szczytu. Niektóre tego nie wytrzymują.
Cóż za dystyngowany opis torturowania˙ Wydawało się, że już samo opowiadanie sprawia mu nieskończoną przyjemność. A ostatnie zdanie malowało na ścianie śmierć, na białej ścianie z delikatnymi żółtymi prążkami, które wyglądały jak stylizowana krata. Łatwiej mi było zachować kontrolę, gdy na niego nie patrzyłam. Niech mi ktoś namaluje na ścianie znak, jak zatrzymać tego obłąkańca. Nie chcę umierać, nie tak szybko, nie w ten sposób. Bez krwawych nagłówków. Jestem mistrzynią przeżycia, Johannesie Brenner, ale boję się bólu, który można mi zadać. Jestem winowajczynią, Johannesie, ale to wszystko jest straszliwą pomyłką. I nie zaniecham walki.
- Nie boisz się AIDS? Zapomniałam ci powiedzieć, że złapałam HIV.
Cios wierzchem dłoni w twarz sprawił mi ból, a głowa od impetu uderzenia poleciała do tyłu. Brenner stanął przede mną i przywarł do moich kolan, tak że nie mogłam się ruszyć. Wściekłość wzięła górę nad strachem, co było komiczne. Nie była jednak komiczna krew w ustach, którą przełknęłam, moja krew, gdy on tymczasem przyglądał się swojej dłoni, dłoni oprawcy. Ujął nią mój podbródek i zmusił mnie, bym spojrzała w jego straszliwe oczy.
- Kłamiesz. Wy, pizdy, zawsze kłamiecie. A nawet gdyby tak było, moja droga Fiono, nie ma to żadnego znaczenia. Noszę rękawiczki. I nie zamierzam ci wtykać. Ja tego nie potrzebuję. Ale mój nóż... Czasem robi, co chce, rozumiesz, wtedy tracę nad wszystkim kontrolę...
Puścił mnie. Wcale się nie uspokoiłam. Bolał mnie policzek. Byłam jednym wielkim bólem i walczyłam słowami przeciwko obcej mi formie przemocy, którą jak mi się zdawało, zostawiłam już za sobą. Zawsze walczyłam o zwycięstwo słowami, no, prawie zawsze, i ufałam, że są bardzo skuteczną bronią.
- Czy już kiedyś kogoś zabiłeś? - zapytałam.
Uśmiechnął się i powiedział, że to przecież tylko gra. Wytwórca zabawek wyprodukował władzę w jej najczystszej formie: władzę nad życiem. Jego gra, moje życie. Jego reguły, mój strach. Brenner patrzył na mnie, wcale mnie nie widząc. I gdy myślałam o tym, że może jednak powinnam przeraźliwie krzyczeć, aby go szybko zadowolić, skoro już się zdradziłam przed swoim katem, nagle oświadczyłam mu, że się w nim zakochałam. Opowiedziałam historie, które opowiadałam wielu mężczyznom, rzucałam swoje słowa na pożarcie, zdania zmyślone dla jego niepokojów, arogancji, samotności, żądz i niezdolności, by żyć uczuciami. Te słowa nie miały naturalnie nic wspólnego z prawdą, lecz raz wypowiedziane, nie dały się już wymazać. Nie oszczędziłam mu niczego: moja młodość w domu dziecka, siostra z chorobą nowotworową, moja heroiczna walka przeciw złemu światu, w którym niczego nie dawano za darmo i nic się nie udawało, jeśli człowiek nie wierzył w siebie. I w cud. Cud nawrócenia się Johannesa. Byłam dobra, naprawdę dobra, i przez
chwilę wierzyłam, że mi się przysłuchuje. Wtedy powiedział:
- Właściwie jesteś bardzo miła.
"Właściwie" jest słowem, które nigdy nie sprowadza cudu. Jednakże wyciągnęłam do Johannesa swoje skute ręce. Możliwe, że drżały. A może był to wyraz mojego poddania się, który go podniecił i zgasił jego wątpliwości.
- Nie zmienia to jednak niczego w naszej małej wyprawie dla przyjemności, Fiono. Powlokłem łóżko gumowym prześcieradłem. Krew by mi potem przeszkadzała. Wszystko przygotowane, moja droga. Powinniśmy zaczynać.
Podniósł mnie z tapczanu za skute ręce i rozsunął zamek błyskawiczny mojej białej sukni. Trzeba wierzyć, że świat jest zły i bez żalu nas pożegna. Tylko głupiec może sądzić, że suknia opadnie przez skute kajdankami ręce. Szarpnął ją i rozerwał. Ileż to lat temu kobieta w czarnej koronkowej bieliźnie stała na stole, a ja przez kilka sekund kochałam pewnego kobziarza? Johannes, rzeźnik mojego ciała, przypatrywał mu się z uznaniem. Ręce miał zimne, a mnie chłód przenikał na wskroś.
Skierował się w stronę oszklonej szafki - moja ofiara, mój oprawca. Mężczyzna, którego sama sobie wyszukałam. Przecięłam zuchwale drogę tak wielu mężczyzn, a nigdy nie pomyślałam o tym, że spotkam zło niezwyciężone. Psychopatę. Kogoś, kto z rozkoszą zadaje męczarnie. Ile obcej rozkoszy da się wytrzymać? Gdzie leży punkt, w którym strach przed śmiercią zmienia się w tęsknotę za nią?
Brenner podszedł do mnie z nożem w ręce. Zabytkowy egzemplarz, bardzo piękny, długi i wąski, z ostrym spiczastym końcem skierowanym ku mnie. Dosięgło mnie to, czego się zawsze obawiałam: utrata kontroli nad własnym życiem. W osobie fabrykanta zabawek, genetycznego potwora, który grał rolę bogatego kulturalnego mężczyzny. Powinno się spalić jego lalki na stosie razem z nim. Ale teraz należało podjąć jeszcze jedną próbę, by zaniechał swych zamiarów. Nogi miałam swobodne, mogłam biec, mogłam kopać. Nie chciałam umierać. I przysięgałam Bogu, w którego nie wierzyłam, że nigdy więcej nie użyję żadnej ze swych metod oskubywania mężczyzn z pieniędzy. Jeśli ten koszmar przeżyję, zmienię swoje życie. Pomóż mi, Leonardzie. Zapłacę każdą cenę. Nawet cenę prawdy. I oto wtargnęłaś do matematycznego działu swojej duszy, a przecież twierdziłaś, że nie masz żadnej. Zakładam, że to, plus złamane serce, pozwoli ci uwierzyć, iż słusznie byś teraz uczyniła, wyruszając na poskromienie sadystów.