Współpracownik SB, duchowny posądzany o przestępstwa seksualne, człowiek kochający przepych i bogactwo. Obraz prałata Henryka Jankowskiego, który kreśli dziennikarz i pisarz Piotr Głuchowski, jest więcej niż wstrząsający.
Grudzień 2018. Reporterka Bożena Aksamit publikuje w "Gazecie Wyborczej" reportaż "Sekret Św. Brygidy".
Opisanie przypadku domniemanej pedofilii prałata Henryka Jankowskiego wywołuje burzę.
W Gdańsku dochodzi do masowych protestów, których szczytowym momentem jest obalenie pomnika ks. Henryka Jankowskiego.
Zwolennicy prałata twierdzą, że reportaż oparty jest na insynuacjach i wymysłach, a celem jest zniszczenie legendy "Solidarności".
Bożena Aksamit razem z Piotrem Głuchowskim zaczynają pisać biografię księdza. Dziennikarka nie zdąży jej dokończyć – umiera na nowotwór. Głuchowski sam domyka książkę.
Sebastian Łupak: "Uzurpator"? To zaskakujący tytuł jak na książkę o kapelanie "Solidarności".
Piotr Głuchowski: Kiedy ks. Henryk Jankowski był proboszczem, ubierał się jak prałat. Kiedy został prałatem – ubierał się jak infułat. Nie to jest oczywiście najważniejsze.
On zawsze uzurpował sobie prawo do władzy, która mu nie przynależała. Robił to skutecznie. Najlepiej widać to na przykładzie "Solidarności", której był zaledwie gdańskim kapelanem, bo przecież warszawskim był ks. Popiełuszko, a i Śląsk miał swoich.
On jednak aspirował do bycia twarzą i legendą związku co najmniej równą Wałęsie, Borusewiczowi, Walentynowicz, Gwiazdom.
Ks. Jankowski był jednak inspiracją dla wielu działaczy podziemia. Dodawał im otuchy, udzielał schronienia. Z tym trudno polemizować.
Był kapusiem SB. Donosił na Annę Walentynowicz, Bogdana Borusewicza i innych. Był esbecką wtyczką w związku.
To bardzo kategoryczne stwierdzenia. Są twarde dowody na to? Sam ks. Jankowski już się do tego nie odniesie.
Jest cała monografia na ten temat autorstwa Grzegorza Majchrzaka z IPN. To prawda, że teczki SB z Gdańska zostały na przełomie 1989 i 1990 roku wybrakowane, jak to określali sami esbecy.
Wszystkie poszły z dymem, oprócz oczywiście teczki "Bolka", którą gen. Czesław Kiszczak sobie schował. Teczka pracy TW "Delegat", a potem TW "Libella" też znikła.
Czyli nie ma fizycznych dowodów na współpracę prałata z SB.
Ale zachowały się meldunki, które gdańska bezpieka wysyłała do Warszawy. I w tych meldunkach pojawia się kontakt operacyjny i tajny współpracownik "Delegat" - "Libella". W świetle moich ustaleń nie ulega wątpliwości, że to ks. Henryk Jankowski.
Przecież SB go rozpracowywała, były donosy na niego. Był pokrzywdzonym.
Jedno nie przeszkadza drugiemu. To prawda, że był rozpracowywany i szykanowany. SB rozpracowywała i swoich, i nie swoich. To się nie kłóci.
Co wynika z tych meldunków TW "Delegata"?
Dokumenty, które się na "Delegata" zachowały, obejmują lata 1980-1981. Opowiem, jak to wypłynęło. Bożena Rybicka-Grzywaczewska – działaczka "Solidarności" z Gdańska - poszła w 2006 roku oglądać swoją teczkę, jako osoba poszkodowana. Zobaczyła meldunek TW "Delegata" ze spotkania w Rzymie u Jana Pawła II.
Tam było tylko kilka osób. Agent donosił, że Rybicka, będąc w Watykanie w 1981 roku, chciała wpiąć w habit Jana Pawła II znaczek Ruchu Młodej Polski. Papież się na to nie zgodził i polecił odłożyć go na miseczkę stojącą na serwantce w pokoju audiencyjnym.
Donosiciel musiał to widzieć. Później dziennikarze "Rzeczpospolitej", w tym Piotr Adamowicz, brat zamordowanego prezydenta Gdańska, przeanalizowali inne meldunki.
Okazało się, że opowiadają one o sytuacjach, gdzie były zaledwie dwie, trzy osoby. Ale jedyną osobą, która była w tych wszystkich miejscach, był ks. Jankowski. W końcu major SB Ryszard Berdys powiedział wprost, że ksiądz był jego agentem. To zostało opublikowane w 2006 roku w "Rzeczpospolitej".
Czyli ta współpraca mogła trwać w latach 1980-81. Może potem ks. Jankowski się wywinął bezpiece?
Bogdan Borusewicz twierdzi, że ksiądz donosił dalej, także w stanie wojennym, na ukrywających się działaczy podziemia. Piszę w książce, że przez jego donos Borusewicz musiał uciekać z konspiracyjnego mieszkania, bo ks. Jankowski go wsypał.
Wchodzi pan w buty Sławomira Cenckiewicza – on oskarża o współpracę ks. Józefa Tischnera, pan – prałata Henryka Jankowskiego.
Ja nie mam problemu z lustracją. Zawsze uważałem, że lustracja jest potrzebna, bo działalność SB to kawał historii PRL. Nie można napisać dziejów III Rzeszy, nie wspominając o gestapo.
Bez zrozumienia motywów postaci historycznych nie zrozumiemy ich działań. Fenomenu Jankowskiego nie da się zrozumieć, bez ukrytej części jego historii.
Jednym z tych, którzy stawiali mu pomnik w Gdańsku, był Jerzy Borowczak. To słynny działacz "S" z Gdańska. Chyba on wie, z kim współpracował przez tyle lat?
Jest mnóstwo ludzi, którzy nie przyjmują do wiadomości, że ks. Jankowski był pedofilem, jak i tego, że był agentem SB.
Przecież gdyby nie św. Brygida, nie byłoby słynnych spotkań całej opozycji, na których byli choćby Wałęsa, Michnik, Mazowiecki, Geremek.
Także Kuroń, Walentynowicz, Gwiazdowie, Kaczyńscy, Kurscy. Nie przesadzałbym jednak z tymi zasługami. Jakby się nie spotykali u ks. Jankowskiego, to by się spotykali gdzieś indziej. Agent jest cenny, gdy jest tam, gdzie się dużo dzieje.
Agent "Delegat" - "Libella" był zadaniowany przez swojego oficera prowadzącego do podsycania konfliktu między umiarkowaną grupą Wałęsy a grupą radykałów – Anną Walentynowicz, małżeństwem Gwiazdów, Janem Rulewskim, Janem Koziatkiem, który tropił w "S" spiski żydowskie.
Przytoczę cytat z meldunku gdańskiej SB do Warszawy:
"Koziatek demonstruje swoje uprzedzenie do KOR-owców i Żydów. Wałęsa, korzystając ze wskazówek, jakich udzielił mu KO "Delegat", polecił swoim ludziom, aby przekazywali mu wszelkie informacje o podejrzanym zachowaniu się Kuronia, Lisa, Pienkowskiej, oraz nakazał im, aby dostarczali mu wszelkie ulotki i publikacje".
Te ulotki dostawała potem bezpieka. Konflikt Wałęsa-ekstremiści i KOR-owcy udało się wtedy esbecji wywołać tak skutecznie, że trwał latami po 1989 roku, a częściowo trwa do dzisiaj.
Jak niby miałby to robić ks. Jankowski?
Na przykład w rozmowach z Wałęsą przedstawiał Walentynowicz jako wariatkę. Działał na rozbicie. To jest tzw. zadaniowanie do czynności dezintegracyjnych.
Jeszcze jeden cytat:
"Podejmowano działania ofensywne polegające na wzmocnieniu pozycji Lecha Wałęsy i ograniczeniu wpływów ekstremistów na przebieg zjazdu [związku]. Między innymi poprzez wytypowanego do tego KO "Delegat" informowano Wałęsę o zamiarach działaczy ekstremistycznych wobec jego osoby…"
A jaka jest gwarancja, że te meldunki, które szły z Gdańska do Warszawy to nie fałszywki?
Żeby to były fałszywki, ktoś musiałby mieć niesamowitą wiedzę o ówczesnym życiu ks. Jankowskiego, musiałby powkładać mu w usta te meldunki tak, żeby po czterdziestu latach wydawały się autentyczne.
Musiałby zakładać w 1980 roku, że komuna upadnie, powstanie IPN, Jankowski stanie się sławą, ktoś odgrzebie akurat te kwity… no, proszę darować.
Ta wiedza powinna więc była zatopić ks. Jankowskiego w 2006 roku, gdy to wszystko zostało opisane. Jednak jego legenda była silniejsza?
Nie wszytsko zostało opisane. Tekst w "Rzeczpospolitej" był enigmatyczny, łagodny. Książka Majchrzaka to właściwie biuletyn wewnętrzny IPN. W księgarni tego się nie kupi. Jankowski podjął w 2006 roku kontrakcję.
Poszedł jako poszkodowany po swoją teczkę, wypisał sobie ludzi, którzy na niego donosili i ogłosił listę kilkudziesięciu agentów, w tym księży. Dziennikarze łykali to jak pelikany.
Mało tego, ksiądz usiłował namówić dziennikarza z Poznania, aby ten opublikował tekst, że TW "Delegatem" jest tak naprawdę umierający weteran AK Romulad Kukułowicz, współpracownik prymasa Wyszyńskiego.
Dziennikarz się zorientował w intencjach ks. Jankowskiego i to nie poszło na łamy. Ale i tak kontrofensywa księdza zakończyła się sukcesem.
Powstały wtedy różne komitety wsparcia. Jankowski tłumaczył: kiedyś atakowano mnie za antykomunizm, potem za antysemityzm, potem sprawą pedofilii, a teraz teczkami bezpieki. Atakują mnie ci sami ludzie: wrogowie Polski i Kościoła.
Przyzna pan jednak, że ks. Jankowski miał wielkie zasługi.
On ma zasługi – bo dystrybuował zachodnią pomoc, tzw. dary. Henryka Krzywonos do końca życia będzie mu za to wdzięczna. Mój szef, naczelny "Gazety Wyborczej", Jarosław Kurski, mówi, że nie pojechaliby z matką i bratem na wakacje, gdyby ks. Jankowski nie dał im pieniędzy, gdy byli pod kreską.
Tak: pomagał, dawał, wysyłał przekazy, wspierał ludzi wyrzuconych z pracy. Ale zasługi dla "Solidarności"? On był bardziej takim szefem służby hotelowej. U niego było jedzenie, było elegancko, był alkohol, można było dostać pieniądze na grzywnę za udział w manifestacji.
Czyli był odważny. Poszedł w sierpniu 1980 do stoczni, odprawić mszę dla strajkujących. To było przecież wielkie ryzyko.
To jest mit, że Duch Św. go skierował do stoczni, jak sam mówił. Skierowała go tam SB. Są na to kwity, które przywołuję w książce. Pierwsze kazanie napisała mu SB w Gdańsku, a redakcję przeprowadził departament IV MSW w Warszawie. Tę jego delegację do stoczni poparła partia. Był układ.
Nie przesadza pan?
Strajkujący domagali się mszy na terenie zakładu pracy, co w socjalizmie było niedopuszczalne. Zaczęły się uzgodnienia – biskup gdański Kaczmarek, I sekretarz Fiszbach, MSW. Telefony, spotkania.
Biskup Kaczmarek nie chciał tam wysyłać nikogo z dominikanów czy franciszkanów, bo groziło, że powiedzą coś za ostro, że będą podburzać robotników.
A ks. Jankowski, poinstruowany przez majora Ryszarda Berdysa, gwarantował, że to będzie kazanie spokojne, wzywające do umiarkowania. Berdys ostrzegał, że Jankowski ma się trzymać tekstu. Borusewicz określa kazanie jako fatalne.
Tak więc opowieści, że Jankowski wcześniej spisał testament przed pójściem do stoczni, że się bał – to trzeba między bajki włożyć.
Lech Wałęsa nie wiedział, z kim ma do czynienia?
Twierdzimy w książce, że Wałęsa się szybko zorientował, że ma do czynienia z agentem. Kiedyś w złości powiedział: Ja mam na księdza cztery teczki akt bezpieki.
Nie miał oczywiście tych teczek. Borusewicz, Walentynowicz, Gwiazda – też wiedzieli, że prałat donosił. Jak tylko Wałęsa został prezydentem, odmówił księdzu funkcji swojego kapelana. Jankowski poszedł w odstawkę. Funkcję w Belwederze dostał wtedy ks. Cybula – inny pomorski agent SB i pedofil.
Temat oskarżeń o pedofilię jest szczególnie poruszający i trudny do weryfikacji. W Brygidzie bywali wszyscy ważni. Nikt nic nie widział?
To jest niesamowite. Nie dostrzegali, że dzieci, ministranci, się tam pętają i nalewają alkohol biesiadnikom. Przyjechali Szwedzi i Norwegowie ustalać szczegóły przekazania nagrody Nobla Danucie Wałęsowej, bo Wałęsy nie chcieli wtedy wypuścić.
Spotkali się na plebanii w św. Brygidzie. Były szczupaki, węgorze itd. Oni wstali i powiedzieli, że nie będą w tym uczestniczyć, bo to jest obrzydliwe: 15-letni chłopcy w garniturach roznoszący półmiski. A Polacy nie rozumieli, o co chodzi. Taki wspaniały kapłan!
Ktoś w ogóle jeszcze protestował?
Ksiądz Czaja, wieloletni mieszkaniec św. Brygidy. Mieszkał pod jednym dachem z Jankowskim w Brygidzie i widział wszystko. Powiedział matce jednego z chłopców, żeby jak najprędzej zabierała syna z plebanii, bo wszyscy tzw. podopieczni prałata się staczają i dzieją się straszne rzeczy.
Ale teraz mówił mi, że o zmarłych tylko dobrze i nic więcej nie powie.
12 lat temu był pan wicenaczelnym "Gazety Wyborczej" w Gdańsku. Dlaczego wtedy nie powstał tekst oskarżający ks. Jankowskiego?
W 2007 roku, razem z Bożeną Aksamit, poszliśmy do księdza na wywiad. Daliśmy tytuł: "Podwójne życie księdza prałata" i można go przeczytać w archiwum.
Pisaliśmy i o jego esbeckich kontaktach, i o molestowaniu ministrantów. Ale wtedy prokuratura sprawę umorzyła – taki wtedy był stan badań. Uznany za niewinnego.
Widzieliśmy, że Jankowski ma podwójne życie, ale nie wiedzieliśmy, że to jest aż tak grube. Myśmy opisywali jedno, a pod spodem działo się drugie.
To głębsze dno Bożena Aksamit opisała dopiero w 2018 roku, rozmawiając z Barbarą Borowiecką z Australii. Borowiecka, która powiedziała, że była molestowana w latach 60. przez wikarego Jankowskiego, natknęła się w czasie spaceru po Gdańsku na pomnik księdza.
Wtedy coś w niej pękło i postanowiła swoją historię opowiedzieć.
Jak wyglądała wizyta u ks. Jankowskiego w 2007 roku?
Zaczął mnie od razu podrywać, choć miałem ponad 40 lat. Macał mnie, pokazywał, jakie miękkie ma łóżeczko, skłonił mnie, żebym usiadł z nim w tej sypialni.
Chwalił się materacem wodnym. Huśtał się na nim. Starał się być ujmujący i czarujący. A jednocześnie był strasznie prostym człowiekiem.
Nie znał polskiego do 9. roku życia, a i potem słabo, bo w jego domu rodzinnym w Starogardzie Gdańskim rozmawiano po niemiecku.
Dlatego sam nie pisał kazań. Robił to m.in. jeden z jego kochanków. Ale też naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego. Traktowali to jako działalność antykomunistyczną. Prosił, żeby to było dużymi literami, a akapity ładnie zaznaczone.
Jak agent SB mógł mieć pozwolenie na takie płomienne kazania?
Nie miał żadnego pozwolenia. Całe życie improwizował. Esbecja to tolerowała do czasu. Jak esbek zauważył w św. Brygidzie napis o zdradzieckiej WRON-ie, bezpieka uznała, że to jednak przegięcie. Zostało wszczęte dochodzenie z paragrafu o działalności antysocjalistycznej. Ale umorzono je. Tak jak wszystkie późniejsze śledztwa.
Pisze pan o ks. Jankowskim jednoznacznie: pedofil. Dlaczego? Nie został skazany żadnym sądowym wyrokiem, a Barbara Borowiecka powiedziała o sprawie dopiero po 50 latach.
Jednoznacznie jako pedofila określa ks. Jankowskiego także seksuolog prof. Lew-Starowicz, tak samo historyk prof. Andrzej Friszke. Jednoznacznie określa go tak Bogdan Borusewicz, który twierdzi, że jego dewiacja była podstawą werbunku.
Zdaniem Borusewicza bezpieka wiedziała, że ks. Jankowski ma z dziećmi do czynienia i dlatego go zwerbowano. Mogę jednak wymienić drugie tyle nazwisk, które twierdzą, że to bzdury: Henryka Krzywonos, prof. Joanna Penson z Gdańska, Jerzy Borowczak.
Myślę, że po lekturze "Uzurpatora" czytelnik nie będzie miał żadnych wątpliwości. Wystarczy przeczytać korespondencję między nim a śp. arcybiskupem Tadeuszem Gocłowskim.
Co z niej wynika?
Ksiądz Jankowski miał zakaz kontaktu z klerykami już dekadę przed aferą seksualną z roku 2004. Jak to określili księża w pismach – Jankowski i alumni "świadczą sobie nawzajem miłość".
Kariera ks. Jankowskiego w pewnym momencie utknęła.
Bardzo chciał zostać biskupem pomocniczym. Udowadniamy, że sfałszował w tym celu pismo od kapłanów z diecezji. Sam napisał, że to on byłby lepszy niż obecny wiceordynariusz i rozesłał list po parafiach oraz pchnął do kurii. Wydało się.
Opisujemy, jak podrabiał też dokumentację lekarską dotyczącą swojego ministranta Sławka, którego molestował. On chciał go wysłać na indywidualny tok nauczania w szkole. Bo Sławek, jak był z nim w relacji łóżkowej, brał narkotyki i przestał chodzić do szkoły. A Jankowski, zakochany w nim, próbował mu pomóc.
W czasie przeszukania plebanii w 2004, oprócz pornografii, znaleziono sfałszowane podpisy gdańskich urzędników, samorządowców, kurialistów.
Jankowski potrafił się też podać za policjanta, gdy gonił po Kaszubach jednego ze swoich kochanków. Zresztą jako pasażer – bo miał kierowcę, który też musiał na to wszystko patrzeć. To są opowieści płaszcza i szpady.
Gdy coś mu groziło, spotykał się na terenie parafii ze znajomymi policjantami, sędziami i prokuratorami. Pokazujemy, jak ukręcali sprawy. Albo próbowali. Powiedzenie "Nie ma bata na prałata" obrazuje, jak był w Gdańsku traktowany. Także przez tzw. organy ścigania.
Czy świadkowie, do których pan dotarł, byli rzekomi kochankowie kapelana "S", są wiarygodni?
Większość wyszła na ludzi, Jankowski wielu z nich ustawił finansowo. Ale np. jeden z nich został męską prostytutką w Warszawie. Stał na ul. Żurawiej.
Jankowski w zeznaniach prokuratorskich przyznawał, że on z chłopcami śpi, bo ma cukrzycę. Potrzebuje, żeby mu chłopak w nocy podał lekarstwo, a nie może być tak, żeby dzieciak dyżurował w drugim pokoju, bo go nie usłyszy.
Jak jeździł z chłopcami do Niemiec na balety, to też się w hotelach meldowali i spali w jednym łóżku. To, że z nimi sypiał, jest bezdyskusyjne. Co się działo pod kołdrą – tego nikt nigdy nie nagrał.
Jedni kochankowie mówią, że to było wszystko platoniczne… jak ojciec z synem.
Większość nie zgodziła się na rozmowy.
Ks. Jankowski był w pewnym okresie niezwykle bogaty. Auta, stroje, wystawne kolacje były wielokrotnie dokumentowane…
Był najbogatszym człowiekiem w Gdańsku. Dostawał setki tysięcy marek zachodnich na remont Brygidy w czasie gdy pensja w Polsce wynosiła siedem-dziesięć marek, był w stanie kupić sobie Długi Targ. Ale szanował kasę.
Piszemy, że swoich kochanków wsadzał na etaty w firmach ludzi z pierwszej setki "Wprost", którzy ich fikcyjnie zatrudniali. Sam im nie płacił, tylko dawał prezenty. A oni go jeszcze okradali. Opisuję też mniejsze i większe granty związane z Instytutem ks. Jankowskiego, podmiotem gospodarczym, który miał produkować wino Monsignore, wodę Jankowski, wódkę Prałacką i otwierać kawiarnie. To się skończyło wielką klapą.
"To atak na człowieka, który nie może się bronić". Zdaje pan sobie sprawę, że w ten sposób zostanie oceniony "Uzurpator". Co pan odpowie obrońcom prałata?
Jeśli prawda o mało świetlanej postaci jest atakiem, to autorzy książek nieustannie atakują różnych ludzi, którzy nie mogą się bronić.
A poza tym proces Agora-siostry Jankowskie już się zaczyna, więc umowna tamta strona będzie mogła wyłożyć wszystkie swoje argumenty i Polska się o tym dowie, bo to będzie głośna sprawa sądowa.
Możliwe, że będą zeznawać arcybiskup Głódź, politycy itd. To będzie sąd nad Jankowskim, a nasza książka będzie aktem oskarżenia. W przenośni, bo to spór cywilny.