STANISŁAW BEREŚ: Stanisław Lem twierdzi, iż wraz z postępem cywilizacyjnym zmniejsza się okrucieństwo człowieka. Pana książki każą wątpić w taką tezę. Czyżby rozwój kultury nie zmieniał natury ludzkiej na lepsze?
ANDRZEJ SAPKOWSKI: Uważam, że związek pomiędzy cywilizacją a okrucieństwem jest dokładnie odwrotny, niż zakłada Lem. Brutalność ludzi zwiększa się coraz bardziej. Proszę zwrócić uwagę, że wszystkie starożytne czy średniowieczne kaźnie i tortury, które nam wydają się nieprawdopodobnie okrutne, wcale nie miały takiego wymiaru dla ówcześnie żyjących ludzi. Przekonanie o ich wyjątkowej brutalności jest po prostu wynikiem projekcji w przeszłość naszych współczesnych norm i wyobrażeń. Powszechna w dawnych czasach pogarda dla życia - celowo używam tutaj tego słowa - powodowała, że okrucieństwo było właściwie na porządku dziennym. A jeśli było na porządku dziennym, to traciło walor wyjątkowości, przestawało być okrucieństwem. Wbicie na pal, ucięcie ręki czy wyłupienie oczu odbywało się bez najmniejszej dawki sadyzmu. To była po prostu sprawiedliwa kara za przestępstwo, którą kat wykonywał pogwizdując. Co więcej, sam skazany był przekonany, że na karę zasłużył, a co to za kara, która mało boli? Natomiast w
dzisiejszych czasach, gdy słyszę o bombardowaniach, napalmie i bestialstwie służb specjalnych w różnych krajach, nie mogę opędzić się od myśli, że w tym wszystkim tkwi wyłącznie sadyzm i absolutne zbydlęcenie. W tym sensie okrucieństwo zadawane przez ludzi cywilizowanych wydaje się mi znacznie gorsze od brutalności naszych przodków.
Jeśli popatrzymy jednak na sposób prowadzenia wojen, to trudno nie zauważyć, że kiedyś normą była totalna zagłada obleganego miasta - wyrzynanie w pień wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci. Współcześnie obowiązują jednak inne zasady, mieszkańcy mają szansę przetrwać zajęcie miasta przez obce wojska.
Nie mówię o samej strategii wojennej czy technice zabijania, ponieważ jest oczywistym, że w tej kwestii fakty przemawiają na naszą korzyść. Jasne, że pocisk z M-16 ma tak wielką prędkość początkową, że ofiara na pewno nie czuje tego samego, co ktoś trafiony topiącą się jeszcze w locie ołowianą kulą z rusznicy. Śmiercionośny zastrzyk również może wydawać się bardziej humanitarnym sposobem pozbawienia życia niż wbicie na pal. Już przecież gilotyna miała być, według swojego konstruktora, całkowicie bezbolesnym narzędziem do zadawania śmierci. Według mnie jednak cywilizowany żołnierz, strzelający z doskonałej technicznie broni do cywila, jest stokroć okrutniejszy od dawnego kusznika. Osobna kwestia to bezosobowość współczesnego zabijania - kiedyś trzeba było chociaż podejść do ofiary, żeby zdzielić ją maczugą w ciemię, a dzisiaj pilot – wyprawiając setki ludzi na tamten świat - żuje gumę, czyta komiksy o Kaczorze Donaldzie i naciska przycisk. Kompletnie nie interesuje go, co się dzieje na dole.
A jakiej właściwie reakcji oczekiwałby pan od tego szeregowego żołnierza? Moralnego heroizmu? Aktu dezercji?
(po namyśle) Trudno powiedzieć. Na pewno argumentacja stosowana nagminnie przez oskarżonych w Norymberdze (“Strzelałem na rozkaz”; “Zabijałem, bo mi kazano”) jest nie do obrony i wyroki, które tam zapadły, były słuszne. (z naciskiem) Gdzieś musi istnieć granica, przed którą żołnierz zatrzyma się i stwierdzi, że pewne działania, takie jak mordowanie ludności cywilnej czy rozstrzeliwanie jeńców, wykraczają poza jego służbowe obowiązki i posłuszeństwo.
Czy uważa pan, że wolno w wojennych realiach wymagać od człowieka tego typu heroicznych decyzji?