Robert M. Wegner
Jeszcze jeden bohater
(fragment)
Bunkier odznaczał się brzydotą wszystkich betonowych schronów wszechświata. Najpewniej pochodził z czasów pierwszej wojny, gdy stawiano jeszcze takie konstrukcje, wierząc, że pół metra żelbetonu wzmocnionego kryształowymi przerostami alluwalu dadzą żołnierzom większe szanse. Po pojawieniu się pierwszych maghostów szybko z tego zrezygnowano, bo wystarczyło, że u jednego z załogi schronu zawiodły ogłupiacze, a po bitwie można było wyciągać wszystkich wiaderkami. Ale umocnienia linii Howarda pozostały: niskie, paskudne w swojej praktyczności budynki z otworami strzelniczymi wyglądającymi jak wściekle zmrużone oczy maniakalnego zabójcy. Pełniły teraz głównie funkcję magazynów amunicji i tymczasowych lazaretów.
Szli obok siebie – on, posępny zakuty w zbroję olbrzym stukający buciorami po ażurowej kracie leżącej na dnie okopu, i ona, drobna, ledwo metr pięćdziesiąt osiem, w ciemnym habicie przewiązanym białym sznurem. Kilku żołnierzy uśmiechnęło się na ten widok, jeden czy dwóch skinęło jej lekko głową, ale mina dowódcy powstrzymała ich od zagadywania. Sierżant nie odzywał się, wyraźnie zły, a ona nie pytała o powód tej złości, bo było to aż nazbyt oczywiste. Prosił o grawa, żeby odesłać rannego kaprala na tyły, a przysłali mu zakonnicę. Jak następnym razem zażąda wsparcia ogniowego, to dostanie książeczkę z psalmami!
Nie wierzył w takie rzeczy, nie wierzył w modlitwę i siłę wiary. Zbyt wiele już widział, zbyt wielu kumpli wyciągał z pancerzy po tym, jak kalehowie przerobili im umysły na papkę.
Doszli do wejścia, żołnierz sięgnął do olbrzymiego stalowego koła i zakręcił. Grube na dziesięć centymetrów drzwi zaskrzypiały i zaczęły się powoli uchylać, ukazując zalany zimnym światłem przedsionek.
— To tu. — Wyglądało na to, że nie miał zamiaru jej towarzyszyć. — Wiedzą, że siostra przyjdzie.
— Dziękuję, sierżancie. Będę się modlić i za pana.
Wyraźnie wzruszył ramionami, choć pancerz ukrył ten gest. Przez chwilę wydawało się, że ma zamiar powiedzieć coś uszczypliwego, ale zrezygnował. Skinął tylko głową i postukał w pancerz. Oto, w co ja wierzę – zdawał się mówić tym gestem, choć nie wiadomo było, czy chodzi mu o trzy centymetry inteligentnej zbroi, czy o ukryty pod nią pojemnik z ogłupiaczami.
— Dwadzieścia trzy minuty do snu — rzucił z ręką na kole zasuwy.
Weszła do środka, drzwi zazgrzytały i zaczęły zamykać się z powrotem.
— I jeszcze jedno — podoficer zaszeptał, nie przerywając walki z mechanizmem — lepiej żebym po wszystkim nie znalazł w środku żywej zakonnicy owiniętej flakami mojego kaprala.