Trwa ładowanie...
fragment
24-07-2012 12:13

Herezja Horusa - Warhammer 40000 1. Czas Horusa

Herezja Horusa - Warhammer 40000 1. Czas HorusaŹródło: "__wlasne
d2j3l8g
d2j3l8g

HEREZJA HORUSA

Nadszedł czas legend

Potężni bohaterowie walczą o władzę nad galaktyką. Podczas Wielkiej Krucjaty nieprzeliczone armie Imperatora Ziemi zgniotły napotkane rasy obcych, nie pozostawiając po nich nawet śladu na kartach historii.

Nadchodzi nowy wiek dominacji ludzkości. Lśniące cytadele z marmuru i złota upamiętniają zwycięstwa Imperatora. Na powierzchniach milionów planet wznoszone są tryumfalne pomniki, świadectwa heroicznych czynów największych z jego bohaterów.

Najważniejszymi z nich są Prymarchowie, nadludzkie istoty, którzy prowadzą armie Kosmicznych Marines Imperatora do kolejnych zwycięstw i stanowią szczytowe osiągnięcie jego inżynierii genetycznej. Kosmiczni Marines są najgroźniejszymi wojownikami, jakich kiedykolwiek znała galaktyka, a każdy z nich wart jest w walce stu zwykłych żołnierzy.

d2j3l8g

Kosmiczni Marines zorganizowani są w wielotysięczne armie zwane Legionami, które dowodzone przez Prymarchów, prowadzą w imieniu Imperatora podbój galaktyki. Największym spośród Prymarchów jest Horus, Horus Wspaniały, Najjaśniejsza Gwiazda, ulubieniec Imperatora, który traktuje go jak rodzonego syna.

Horus Mistrz Wojny, najwyższy wódz wszystkich armii Imperium, pogromca tysiąca światów i zdobywca galaktyki. Horus, wojownik bez skazy i niezrównany dyplomata. Nadszedł czas Horusa, a jego gwiazda wschodzi. Jak wysoko zdoła się jednak wznieść, zanim upadnie?

OSIEM
Jednostronna wojna
Sindermann na piasku i trawie

Jubal

Po śmierci „Imperatora” i upadku wiekowego, scentralizowanego rządu powstańcy znaleźli schronienie wśród gór na południowej półkuli. Zajęli pasmo wzniesień zwanych w lokalnym dialekcie Szeptunami.

d2j3l8g

Powietrze było na tej wysokości rozrzedzone i ubogie w tlen, a promienie wschodzącego słońca odbijały się w ścianach ponurych, zamglonych szczytów, nadając im wygląd iglic z zielonego lodu.
Stormbirdy spadły na łańcuch górski z granatowego bezmiaru nieba, ciągnąc za sobą złote smugi płomieni z osłon termicznych. Zamieszkujący prymitywne górskie wioski ludzie wyrastali w atmosferze przesądów i mitów, dlatego też uznali ogniste znaki na niebie za omen. Wielu poddało się rozpaczy, wielu poszukało schronienia w świątyniach.

Wierzenia religijne Sześćdziesiąt Trzy Dziewiętnaście, silne nawet w stolicy i większych miastach planety, były wśród górskich osiedli zakorzenione jeszcze głębiej. Bieda ledwo pozwalała ludziom przeżyć, a brak wykształcenia i ciemnota tylko wzmacniały ślepą wiarę. Armia Imperialna napotkała trudności przy wykorzenianiu owego prymitywnego fanatyzmu już na początku okupacji. Kiedy niebo przecięły ogniste smugi, niepokój mieszkańców wsi zaczął wymykać się
spod kontroli.

Z rykiem silników stormbirdy wylądowały na płaskowyżu białych skał wulkanicznych, pięć tysięcy metrów poniżej najwyższych szczytów, na których leżała twierdza buntowników. Lądowaniu towarzyszyły chmury sproszkowanego pumeksu, uniesione podmuchem dysz hamujących.

d2j3l8g

Niebo miało kolor bieli, podobnie jak ośnieżone szczyty i wiszące nad łańcuchem górskim miękkie, białe obłoki. Za płaskowyżem rozciągały się urwiska, przepaście i zasnute pylistą mgłą lodowe kaniony, dalej zaś widać było lśniące w świetle poranka szczyty niższych gór. Astartes Dziesiątej Kompanii opuścili przedziały desantowe statków i wyszli w mroźne, rozrzedzone powietrze. Zajęli płaskowyż szybko i sprawnie i Loken nie miał żadnych zastrzeżeń dotyczących ich wojennej dyscypliny.

Na kanałach komunikacyjnych voxu nadal co jakiś czas odzywał się Samus. Jego głos brzmiał niczym szept wśród górskiego wichru.

Zaraz po opuszczeniu statków Loken wezwał dowódców drużyn. Stanęli przed nim Vipus z Locasty, Jubal z Hellebore, Rassek, dowódca Terminatorów, Talonus z Pithraes, Kairus z Walkure i ośmiu innych. Wszyscy zebrali się wokół, ustępując pierwszeństwa zasłużonemu Xavyerowi Jubalowi. Loken nigdy nie miał trudności z odczytywaniem nastrojów podwładnych. Od razu wiedział, że Jubal źle przyjął awans Vipusa. Loken poszedł bowiem za radą Kwadry i podążył za głosem serca, mianując Nerona Vipusa swym zastępcą. Miał on dowodzić DziesiątąKompanią, kiedy obowiązki Kwadry wymagały obecności Lokena. Vipus cieszył się popularnością wśród swych współbraci, ale Jubal jako sierżant pierwszej drużyny poczuł się urażony decyzją Lokena.
Nie istniała żadna reguła mówiąca, że sierżant pierwszej drużyny Kompanii jest automatycznie zastępcą kapitana. Numery drużyn były tylko oznaczeniami. Ale wiązała się z nimi tradycja. Jubal czuł się znieważony.

d2j3l8g

Kilkukrotnie mówił o tym Lokenowi. Loken wspomniał słowa Małego Horusa: „Jeśli ufasz Vipusowi, uczyń go swym zastępcą. Nie decyduj się na kompromisy. Jubal jest dorosły, jakoś to przeżyje”.

– Nie traćmy czasu – Loken zwrócił się do swych podofi cerów. – Terminatorzy prowadzą. Rassek?
– Moja drużyna jest gotowa, kapitanie – odparł lakonicznie zagadnięty. Jak wszyscy ludzie z jego drużyny specjalnej, Rassek nosił potężny pancerz Terminatora, dopiero niedawno wprowadzony do uzbrojenia Astartes. Dzięki swojej pozycji oraz godności Mistrza Wojny, jaką nosił ich Prymarcha, Wilki Luny stały się jednym z pierwszych Legionów, który otrzymał nowe pancerze. Niektóre Legiony nadal ich nie posiadały.

Pancerz Terminatora stworzono do frontalnego szturmu, wyposażając go w dodatkowe warstwy
ochronnego ceramitu, co jednocześnie znacznie powiększało rozmiary użytkownika. Noszący go Astartes stawał się powolnym i niezdarnym, lecz niemożliwym do zatrzymania czołgiem na dwóch nogach. Poświęcał całą swą szybkość, zręczność i swobodę ruchów, w zamian otrzymując odporność na najsilniejszy nawet ostrzał.

d2j3l8g

Rassek górował nad zebranymi niczym Prymarcha nad Astartes lub Astartes nad śmiertelnikami. W osłony ramion i rękawice jego pancerza wbudowano ciężkie uzbrojenie.

– Otworzycie i oczyścicie nam drogę przez mosty – powiedział Loken i urwał. Nadszedł moment,
by zastosować szczyptę dyplomacji. – Jubal, Hellebore będzie towarzyszyć Terminatorom w pierwszej fali ataku.

Jubal skinął głową, wyraźnie zadowolony z rozkazu. Grymas niezadowolenia, jaki od wielu tygodni nie schodził z jego twarzy, zniknął. Żaden z zebranych nie nosił hełmu, mimo że człowiek tak wysoko nie mógłby oddychać ubogim w tlen powietrzem. Ulepszone płuca Astartes pracowały jednak bez wysiłku. Loken dojrzał uśmiech na twarzy Nerona Vipusa i wiedział, że ten domyśla się znaczenia jego rozkazu. Loken pozwalał Jubalowi zdobyć nieco chwały, by nie czuł się pominięty i odstawiony na boczny tor.
– Do dzieła. Luperkal! – zakrzyknął Loken.
– Luperkal! – odpowiedzieli podofi cerowie i rozeszli się do drużyn, zakładając hełmy.
Kolejne oddziały Kompanii rozpoczęły marsz w stronę naturalnych grobli i mostów skalnych łączących płaskowyż z wysokimi szczytami. Z położonego poniżej płaskowyżu miasteczka Kasheri
dotarli tymczasem żołnierze pułków Armii Imperialnej, dla ochrony przed chłodem i rozrzedzonym
powietrzem odziani w ciężkie płaszcze i wyposażeni w aparaty tlenowe.
– Kasheri wcielone, panie kapitanie – zameldował
Lokenowi ich dowódca. Jego głos rwał się i dochodził zza maski aparatu tlenowego wraz z ciężkim oddechem.
– Wróg wycofał się do górskiej fortecy.

d2j3l8g

Loken skinął głową, wpatrując się w strome, zalane białym światłem turnie.
– Zajmiemy się nimi – powiedział.
– Są dobrze uzbrojeni, panie kapitanie – ostrzegł ofi cer. – Próbowaliśmy zdobyć skalne mosty, ale za każdym razem odpychali nas nawałą ognia artyleryjskiego. Nie sądzę, by było ich tam wielu, ale mają przewagę wysokości. Podejście do fortecy trzymają w krzyżowym ogniu i urządzają tam jatki. Mamy podstawy przypuszczać, że dowodzi nimi jeden z Niewidzialnych,
jakiś Rykus albo Ryker. My...
– Zajmiemy się nimi – powtórzył Loken. – Nie muszę znać imienia wroga, którego zabiję.
Odwrócił się.
– Jubal. Vipus. Formować szyk i naprzód.
– Tak po prostu? – spytał cierpko ofi cer. – Od sześciu tygodni tu tkwimy, wykrwawiając się powoli, ponosząc niewyobrażalne straty, a wy...
– My jesteśmy Astartes – przerwał mu Loken. –
Możecie odejść.
Oficer pokręcił głową i zaśmiał się smutno, a potem mruknął coś pod nosem.

Loken odwrócił się gwałtownie i postąpił krok w jego kierunku. Żołnierz cofnął się niespokojnie.
Nikt nie lubił, by spoglądały na niego pozbawione emocji soczewki hełmu Wilka Luny.
– Co powiedziałeś? – zapytał Loken.
– Ja... nic, panie kapitanie.
– Co powiedziałeś?
– Powiedziałem: „To miejsce jest nawiedzone”.
– Jeśli wierzysz, że to miejsce jest nawiedzone, przyjacielu, przyznajesz się tym samym do wiary
w duchy i demony.
– Nie, panie! Nic podobnego!
– Mam nadzieję – powiedział Loken. – Nie jesteśmy jakimiś barbarzyńcami.
– Chciałem tylko powiedzieć, że w tych górach jest coś dziwnego – powiedział żołnierz, z trudem łapiąc oddech. Jego twarz pod maską aparatu tlenowego poczerwieniała i spotniała. – Miejscowi nazywają je Szeptunami. Rozmawiałem z kilkoma z nich w Kasheri. To stara nazwa, panie kapitanie. Bardzo stara. Miejscowi wierzą, że niektórzy słyszą tu głosy i wołania,
kiedy wokół nie ma żywej duszy. To stara legenda.
– Przesądy. Wiemy, że mają tu liczne świątynie i religię, że tkwią w ciemnocie i zabobonach. Dlatego przynosimy im oświecenie i wyprowadzamy z mroków ignorancji.
– Więc czym są te głosy?
– To znaczy?
– Wszyscy je słyszeliśmy. Sam je słyszałem. Odezwały się, kiedy tylko wkroczyliśmy w te góry. Szepty w nocy, a kiedy człowiek jest sam, to nawet i w biały dzień. Szepty na kanałach voxu. Samus do nas mówi. Loken zmierzył ofi cera spojrzeniem. Przytwierdzony do jego naramiennika pergamin ślubów bitewnych trzepotał na wietrze.
– Kim jest Samus?
– Niech mnie kule biją, nie wiem, kapitanie. – Żołnierz wzruszył ramionami. – Wiem jednak na pewno, że w ciągu ostatnich paru dni na kanałach voxu słychać głosy. Wszystkie powtarzają to samo. Grożą.
– Chcą nas przestraszyć – stwierdził Loken.
– Cóż, chyba im się udało.

Loken szedł pomiędzy smaganymi wichrem stormbirdami. Samus znów mamrotał swe groźby suchym jak martwy liść głosem.
– Samus. Innego imienia nie poznasz. Jam jest Samus.

Samus jest wszędzie. Samus to człowiek, który stoi za tobą. Samus ogryzie twe kości. Kapitan musiał przed sobą przyznać, że propaganda wroga była skuteczna. Tajemnicze szepty niepokoiły
i pewnie w przeszłości odstraszały najeźdźców z innych stron Sześćdziesiąt Trzy Dziewiętnaście. Zapewne „Imperator” osiągnął władzę nad całą planetą właśnie dzięki złowróżbnym szeptom i niewidzialnym wojownikom.

Jednak Astartes prawdziwego Imperatora nie dadzą się nabrać na tak prymitywne sztuczki.
Kilku Wilków Luny, do których podszedł, stało w bezruchu, wsłuchując się w mamrotanie.
– Nie zwracajcie na to uwagi – powiedział im Loken.
– To tylko sztuczki. Ruszajmy.

Powolni Terminatorzy Rasseka zbliżyli się do skalnych mostów, łukowatych formacji granitu i zaschniętej lawy, które łączyły płaskowyż i niebotyczne szczyty gór. Były naturalnym tworem pozostawionym przez dawno stopniałe lodowce.

Płaskowyż i mosty skalne znaczyły zwłoki, zmumifi kowane przez górskie powietrze. Ofi cer nie kłamał. Setki żołnierzy oddały życie, próbując zdobyć szturmem górską fortecę. Ostrzał był tak silny, że ich towarzysze nie byli w stanie nawet zabrać ciał poległych.
– Naprzód! – rozkazał Loken.
Terminatorzy unieśli boltery szturmowe i ru szyli w stronę mostów, roztrącając i miażdżąc kości oraz przegniłe tuniki olbrzymimi pancernymi butami. Natychmiast powitał ich ogień z niewidocznych wśród turni kryjówek. Pociski z jękiem odbijały się rykoszetem od specjalnie wzmocnionych pancerzy. Terminatorzy weszli prosto w zmasowany ostrzał, poświęcając
mu tyle samo uwagi, co człowiek idący pod wiatr.

Zapora ogniowa, która na długie tygodnie zatrzymała napór armii i kosztowała tyle ofi ar, nie zmusiła wojowników Legionu nawet do zwolnienia kroku. Loken z żalem zdał sobie sprawę, że krew wiernych żołnierzy Imperium rozlano niepotrzebnie. Szturm od początku należało powierzyć Astartes.

W połowie mostu pierwsze szeregi drużyny Terminatorów otworzyły ogień. Boltery i uzbrojenie wbudowane w pancerze wojowników zasypały skały nawałą pocisków wybuchowych i wiązkami laserów. Ukryte dotąd pozycje ogniowe wroga eksplodowały i wypadły z nich połamane, splątane szczątki ludzkie. Runęły w ziejącą niżej przepaść wraz deszczem kamieni i lodu.
Samus znów się odezwał:
– Samus. Innego imienia nie poznasz. Samus. Samus jest końcem i śmiercią. Samus. Jam jest Samus. Samus jest wszędzie. Samus to człowiek, który stoi za tobą. Samus ogryzie twe kości. Strzeż się! Samus jest blisko!
– Naprzód! – krzyczał Loken. – I niech ktoś uciszy tego bękarta!

d2j3l8g
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2j3l8g