Skręcił w stronę mostu Rialto i ruszył znaną mu od lat trasą do komendy. Zazwyczaj cieszył go jakiś drobny element wychwycony po drodze: wyjątkowo absurdalny nagłówek w gazecie, błąd ortograficzny w nadruku na tanich podkoszulkach, którymi obwieszone były stragany na rynku, widok długo wyczekiwanego owocu czy warzywa. Dziś jednak, idąc przez targ na nic nie patrzył i niczego nie dostrzegał. Zszedł z mostu i skręcił w jedną z wąskich uliczek prowadzących do komendy.
Cały czas myślał o Rubertim i Bellinim, zastanawiając się, czy lojalność wobec przełożonego, który traktował ich przyzwoicie, będzie na tyle silna, by wziąć górę nad przysięgą lojalności złożoną państwu. Przypuszczał, że tak, kiedy jednak uświadomił sobie, jak podejrzanie bliskie było to zasadom wartości wyznawanym przez Paolę, odsunął od siebie te myśli. Skupił się na czekającym go zebraniu, dziewiątym z cyklu convocations du personnel, które wprowadził jego bezpośredni przełożony, zastępca komendanta, Giuseppe Patta, po powrocie ze szkolenia organizowanego przez Interpol w Lyonie.
Patta miał tam okazję zapoznać się z produktami różnych narodów tworzących zjednoczoną Europę: z francuskim szampanem i truflami, duńską szynką, angielskim piwem i jakąś bardzo starą hiszpańską brandy, a także z rozmaitymi formami zarządzania, przedstawionymi przez urzędników poszczególnych krajów. Wrócił do Włoch z walizkami pełnymi wędzonego łososia i irlandzkiego piwa oraz głową naszpikowaną nowymi pomysłami. Pierwszym z nich – i jak dotąd jedynym ujawnionym pracownikom komendy – były cotygodniowe ciągnące się w nieskończoność odprawy pod nazwą convocations du personnel, na których przedstawiano sprawy wyjątkowo błahe i mało ważne celem ich przedyskutowania i zanalizowania, co spotykało się z powszechną obojętnością i lekceważeniem.
Brunetti początkowo podzielał opinię większości, że te zebrania przetrwają najwyżej tydzień lub dwa, lecz minęły już dwa miesiące i nic nie wskazywało na to, by miały się skończyć. Po drugim Brunetti zaczął przynosić ze sobą gazetę, lecz musiał z niej zrezygnować, gdyż porucznik Scarpa, osobisty asystent Patty, pytał za każdym razem, czy tak mało interesują go sprawy miasta, że czyta w trakcie zebrania. Szkoda, że nie dało się znaleźć książki tak małej, by ukryć ją w dłoniach.
Z pomocą, jak często się ostatnio zdarzało, przyszła signorina Elettra.. Rano, na dziesięć minut przed piątą odprawą, zjawiła się w jego pokoju i bez żadnych wyjaśnień poprosiła o dziesięć tysięcy lirów . Wręczył żądaną sumę, a wówczas otrzymał dwadzieścia pięćsetlirowych monet. Kiedy spojrzał na nią pytająco, podała mu kartę, trochę większą od pudełka na płyty kompaktowe. Karta była podzielona na dwadzieścia pięć równych kwadratów z wydrukowanym w środku słowem lub zwrotem. Litery były tak małe, że musiał przybliżyć kartonik do oczu, żeby cokolwiek odczytać. Zobaczył takie słowa jak „maksymalizować”, „priorytet”, „źródła zewnętrzne”, „powiązania”, „interaktywny”, „emisja” i mnóstwo innych modnych sformułowań, które trafiły ostatnio do języka.
- Co to jest? – spytał.
- Bingo – wyjaśniła signorina Elettra, po czym dodała: - Moja matka kiedyś w to grała. Wystarczy zaczekać, aż ktoś wypowie jedno ze słów z pańskiej karty, a wówczas przykrywa je pan monetą. Wygrywa ten, kto zakryje pięć słów w jednej linii.
- Co wygrywa?
- Pieniądze innych graczy.
- Jakich graczy?
- Zobaczy pan – zdążyła jedynie powiedzieć, bo wezwano ich na odprawę.
Od tego dnia zebrania stały się znośne, przynajmniej dla tych, którzy mieli karty. Początkowo w grze uczestniczyły tylko trzy osoby – Brunetti, signorina Elettra i pani komisarz, która niedawno wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim. Potem karty pojawiały się na kolanach czy w notesach coraz większej liczby osób i Brunettiego w równym stopniu interesowało to, kto ma kartę, jak i wygranie partii. Słowa na kartach co tydzień się zmieniały, zwykle zgodnie z wzorem lub tematyką przemówień Patty. Niekiedy uwzględniały chęć zabłyśnięcia dobrymi manierami i wielokulturowością – to słowo również się pojawiło - jak również sporadyczne próby wykorzystywania słów zaczerpniętych z języków, których nie znał, jak „ekonomia wudu”, „system piramidy” i „Wirtschaftlicher Aufschwung”.
Brunetti przyszedł do komendy pół godziny przed zebraniem. Ani Rubertiego, ani Belliniego nie było na służbie, toteż księgę raportów z ostatniej nocy wręczył mu inny funkcjonariusz. Komisarz przejrzał ją z pozornym brakiem zainteresowania. Włamanie do domu na Dorsoduro, którego właściciele wyjechali na urlop. Bójka w barze na Santa Marta między dwoma marynarzami z tureckiego frachtowca i dwoma członkami załogi greckiego statku wycieczkowego; trzech zabrano na pronto soccorso do szpitala Giustiniana, a czwarty miał złamaną rękę. Nie wniesiono jednak żadnych skarg, chociaż oba statki miały wypłynąć jeszcze tego popołudnia. Rozbito szybę w biurze podróży na Campo Manin, lecz nikogo nie aresztowano i nie było żadnych świadków zdarzenia. Otwarto, prawdopodobnie śrubokrętem, automat ze środkami przeciwbólowymi przy aptece na Cannaregio i według obliczeń właściciela zabrano siedemnaście tysięcy lirów i szesnaście paczek z lekami.
Odprawa nie przyniosła żadnych niespodzianek. Na początku drugiej godziny Patta ogłosił, że należy sprawdzić, czy organizacje niekomercyjne działające w mieście nie piorą brudnych pieniędzy. W związku z tym policja zwróci się o zgodę na dostęp do ich programów celem weryfikacji przez policyjne komputery. W tym momencie signorina Elettra zrobiła nieznaczny ruch ręką, spojrzała na Vianella, uśmiechnęła się i powiedziała cicho: „Bingo”.
- Słucham, signorina?
Patta zdawał sobie sprawę, że coś się dzieje, ale nie miał pojęcia co.
- Dingo, panie komendancie – odpowiedziała signorina Elettra z uśmiechem.
- Dingo? – powtórzył, patrząc na nią znad okularów, które wkładał na te zebrania.
- Obrońcy zwierząt, ci, którzy ustawiają puszki w sklepach, żeby zbierać pieniądze na schroniska dla bezpańskich zwierzaków. To też jest organizacja niekomercyjna, więc powinniśmy się z nią skontaktować.
- Naprawdę? – Patta nie wyglądał na przekonanego.
- Chciałam o niej tylko przypomnieć – wyjaśniła.
Patta wrócił do leżących przed nim kartek i zebranie potoczyło się dalej. Brunetti z ręką pod broda obserwował, jak sześć innych osób układa przed sobą stosiki monet. Porucznik Scarpa przyglądał się im z uwagą, lecz karty ukryte za zasłoną z rąk, notesów i kubków z kawą zdążyły już zniknąć. Pozostały jedynie pieniądze. Zebranie ciągnęło się przez następne pół godziny.
W chwili gdy już miało wybuchnąć powstanie – większość uczestników odprawy nosiła bowiem broń – Patta zdjął okulary i zmęczonym gestem odłożył je na stół.
- Czy ktoś chciałby zabrać głos? – spytał.
Ktoś, kto zamierzał to zrobić, powstrzymał się, zapewne w obawie przed tą bronią, i zebranie dobiegło końca. Patta, a za nim Scarpa opuścili salę. Małe stosy monet zostały przesunięte z obu stron ku signorinie Elettrze. Zebrała je ze zwinności krupiera, po czym wstała, dając znak, że zebranie rzeczywiście się skończyło.
Brunetti towarzyszył jej w drodze na górę, dziwnie rozbawiony dźwiękiem monet, brzęczących w kieszeni z szarego jedwabiu.
- Dostęp? –zapytał.
- To jest komputerowe określenie, panie komisarzu p wyjaśniła. – Po angielsku accessed.
- To teraz zrobiono z tego czasownik to access?
- Chyba tak.
- Ale kiedyś nie było takiego czasownika, jedynie rzeczownik.
- Zdaje się, że Amerykanie mogą robić takie rzeczy ze słowami.
- Tworzyć nowe czasowniki lub rzeczowniki, jak im się podoba?
- Tak, panie komisarzu.
- Aha – mruknął.
Na pierwszym piętrze pożegnał ją kiwnięciem głowy. Ona skręciła do swojego małego biura przy gabinecie Patty, Brunetti zaś poszedł wyżej, rozmyślając o tym, jak to niektórzy swobodnie traktują język, niczym Paola prawo.
Zamknął za sobą drzwi i zaczął przeglądać leżące na biurku papiery. Wciąż jednak myślał o Paoli i nocnych wypadkach. Nie uwolni się od nich i nie rozwiążą problemu, dopóki o nim nie porozmawiają. Jednak już sama myśl o czynie, jakiego się dopuściła, wywoływała w nim taki gniew, że wątpił, czy będzie w stanie spokojnie z nią rozmawiać.
Spojrzał w okno zastanawiając się nad prawdziwym powodem jej gniewu. Postępek Paoli, którym zadręczał sobie umysł, mógł zagrozić jego pracy i karierze. Gdyby nie pomoc Rubertiego i Belliniego, gazety wkrótce rozpisywałyby się o tym zdarzeniu. Wielu dziennikarzy – Brunetti zrobił w myślach ich listę – z rozkoszą opisałoby historię występnej żony komisarza policji. Wyobraził sobie to zdanie jako nagłówek wypisany wielkimi literami.
Przynajmniej na razie zdołał powstrzymać Paolę. Przypomniał sobie, jak drżała ze strachu, gdy ją obejmował. Może ten akt agresji, który właściwie była atakiem na czyjąś własność, zadowoli jej poczucie sprawiedliwości. Może gdy Paola się zastanowi, zrozumie, że swoim postępowaniem zagraża jego karierze zawodowej. Spojrzał na zegarek. Pozostało mu akurat tyle czasu, by zdążyć na pociąg do Treviso. Na myśl o tym, że ma się zająć czymś tak nieskomplikowanym jak napad na bank, poczuł prawdziwą ulgę.