Lech Kaczyński w Gruzji
Grzegorz Wysocki: Czy pisząc Gaumardżos! zamierzaliście osiągnąć założony z góry cel, chcieliście dotrzeć do konkretnej grupy czytelników? Chodziło Wam przede wszystkim o popularyzację Gruzji, zaszczepienie Polakom czegoś w rodzaju mody, wręcz snobizmu, na Gruzję?
Anna Dziewit-Meller: Nie, pisząc książkę, w ogóle nie myśleliśmy w ten sposób. Ta książka nie miała żadnego celu oprócz tego, że chcieliśmy ją napisać. Nie przypuszczaliśmy też, że ten temat tak zainteresuje ludzi, że książka znajdzie aż tylu czytelników i, co najfajniejsze, że tak wielu z nich ruszy naszym śladem, by na własną rękę odkrywać ten kraj.
Polacy w Gruzji są bardzo lubiani, można powiedzieć, że za samo bycie Polakiem dostaje się u nich kredyt zaufania. To wynika z historii – tej bardzo odległej, czyli czasów carskich, zaborów i nieustannych kłopotów z wielkim sąsiadem, czyli Rosją, z tej nowszej, czyli wspólnoty doświadczeń komunizmu, no i wreszcie z tego, co wydarzyło się w 2008 roku, czyli z przylotu prezydenta Kaczyńskiego do Tbilisi podczas wojny z Rosją. To, niezależnie od ocen politycznych tego gestu i od tego, jak odebrane zostało to w Polsce, uczyniło z Kaczyńskiego bohatera Gruzji.
Gruzinów niespecjalnie interesuje nasza polsko–polska wojenka, nie wnikają w relacje między PIS a PO, doceniają po prostu gest. Imieniem Kaczyńskiego nazwali ulicę w Tbilisi a w Batumi piękny bulwar nadmorski nazwano imieniem Lecha i Marii Kaczyńskich.