Gdyby nie dekret Bieruta, dziś w Warszawie nie dałoby się mieszkać
Autorkom i autorom powojennych koncepcji odbudowy Warszawy udało się zrealizować przynajmniej część planów. Dzięki nim w centrum nie ma zakładów przemysłowych, w blokowiskach jest sporo zieleni, a arterie komunikacyjne zostały poprowadzone znacznie lepiej niż przed wojną. O tym, ile dzisiejsza stolica zawdzięcza powojennym urbanistkom i urbanistom opowiada Krzysztof Mordyński, autor książki "Sny o Warszawie".
Przemek Gulda, WP: Skąd wziął się pomysł napisania książki o koncepcjach odbudowy Warszawy po wojnie?
Krzysztof Mordyński: Przez blisko 10 lat pracowałem nad doktoratem poświęconym bardziej szczegółowemu tematowi: idei urbanistycznej Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej. Musiałem oczywiście robić badania dotyczące szerszego zakresu tematów, związanych powojennym projektowaniem Warszawy, na tej podstawie pojawiła się myśl, aby napisać książkę, przedstawiającą czytelniczkom i czytelnikom wizje i koncepcje przebudowy stolicy.
W ostatnim czasie powstało kilka książek na ten temat. Czym wyróżnia się twoja?
Tak, ostatnio powstało kilka bardzo dobrych książek o podobnej tematyce, ale w mojej starałem się bardzo konsekwentnie unikać - co dziś niektórzy mi zarzucają - chronologicznego opisu kolejnych działań, oddawania do użytku kolejnych fragmentów miasta. Zależało mi raczej na analizie idei i pomysłów, które stały za tymi działaniami. Nie chciałem pisać o tym co i jak odbudowywano, ale raczej szukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego architektki i architekci podchodzili do projektowania w określony sposób, jakich wartości szukali, jakie mieli do zaproponowania. Swoją pracą chciałem współtworzyć nowoczesny nurt badań nad historią odbudowy, ich aktualne ujęcie.
Zobacz: Zniszczona Warszawa w kolorze (zdjęcia: Henry N. Cobb, 1947)
Na czym ono polega?
Każde pokolenie badaczy zwraca uwagę na coś innego. Dziś pojawiło się coś, co można nazywać trzecią falą. Pierwsza fala badań, prowadzonych jeszcze w czasach PRL-u, nastawiona była przede wszystkim na pokazywanie, jak skutecznie przełamywano wiążące się z odbudową trudności, jak realizowano kolejne skomplikowane wyzwania. Po 1989 r. zaczęła się fala krytycznych ocen odbudowy, które skupiały się bardzo mocno na jej politycznym aspekcie. Dziś odchodzi się już od tych politycznych ocen i przesuwa się punkt ciężkości w kierunku kwestii architektonicznych i urbanistycznych.
Do dziś bardzo drażliwym punktem jest tzw. dekret Bieruta, wywłaszczający przedwojennych właścicieli gruntów. Jak go oceniasz?
Jasne, on ma dziś bardzo "złą prasę". Już sama nazwa sprawia, że niezbyt dobrze się na niego patrzy. Ale tak naprawdę to nie był przecież wcale żaden prezent dla Bieruta, chodziło raczej o danie urbanistkom i urbanistom narzędzia do przeprowadzenia wielkiej reformy miasta.
Uważali oni wtedy, że po wojnie były dwa rozwiązania: każdy odbudowuje swoją działkę, według własnych pomysłów, co niechybnie doprowadziłoby do kompletnego chaosu, albo zajmują się tym urbanistki i urbaniści, wykorzystujący swoją fachową wiedzę wspartą analizami różnych dziedzin nauki: ekonomii, socjologii, geografii i innych. Bez przejęcia własności gruntów nie byłoby to możliwe. Zresztą podobne rozwiązania prawne stosowano także w mocno zniszczonych podczas wojny miastach na Zachodzie, np. w Rotterdamie czy Hawrze.
Problem leży gdzie indziej, nie w samym fakcie odebrania własności gruntu, ale w tym, że władza obiecała wypłatę odszkodowań, do czego koniec końców nie doszło. Nic więc dziwnego, że ludzie mogli się poczuć oszukani.
Co w koncepcjach, o których piszesz, uważasz za najważniejsze, najbardziej znaczące dla odbudowy miasta?
To, co było w nich wspólne. Bo choć były to bardzo odmienne idee - pomysły oparte na zasadach modernizmu różniły się od podejścia socrealistycznego - w zasadzie wszystkie miały ważny wspólny punkt: traktowały miasto jako całość.
Do projektowania stolicy nie podchodzono jak do pomysłów na poszczególne budynki, działki, dzielnice, to były szczegółowe decyzje, które miały być podejmowane później. To są zresztą rozstrzygnięcia, które zapadają w zasadzie do dziś. Na pierwszym etapie odbudowy zdecydowanie bardziej liczyło się opracowanie spójnej, jasnej wizji miasta.
Jak ona powstawała?
W wielu wizjach pojawia się idea miasta jako problemu do rozwiązania, autorzy jednej z koncepcji przygotowali wręcz równanie, podobne do tych matematycznych, które miało pomóc znaleźć odpowiedź na pytanie: jak ma wyglądać i działać miasto. To oczywiście skrajny przykład, ale dobrze pokazuje to podejście: myślenie o mieście jako całości, zbiorze elementów, które muszą ze sobą współdziałać.
Co się stało, że dziś działa nie najlepiej?
Największym problemem jest to, że żadna z tych spójnych koncepcji nie została zrealizowana w stu procentach. Poszczególne pomysły były więc tylko częściowo wprowadzane w życie, te niedokończone koncepcje nakładały się na siebie, co powodowało bałagan i tworzenie przestrzeni, które były dalekie od wstępnych założeń.
Jakie są najbardziej jaskrawe przykłady takich porażek?
W jakimś sensie jest nim samo ścisłe centrum - Pałac Kultury i Nauki stojący na placu Defilad, który już dawno przestał być placem defilad, ale nie zyskał żadnej nowej funkcji. Od 30 lat trwa proces projektowania tego kluczowego miejsca w Warszawie i można mieć wątpliwości, czy zrealizowana forma będzie zasługiwać na miano spójnej wizji. Mocnym dowodem są też osiedla mieszkaniowe - często widać tam ślady śmiałych, reformatorskich idei, które rozmyły się gdzieś w toku realizacji.
Czego zabrakło?
Przede wszystkim chyba pieniędzy. Bo bardzo szybko okazało się, że plany trzeba realizować w sposób oszczędnościowy. Budowano więc bloki mieszkalne, ale brakowało już środków na małą infrastrukturę. Na te wszystkie miejsca, o których pisała w swojej programowej książce Barbara Brukalska, autorka koncepcji osiedlowej więzi społecznej: place spotkań i zabaw, domy kultury, pralnie, punkty handlowe, biblioteki. To one miały pomóc w tworzeniu relacji między mieszkańcami i mieszkankami. Ale często ich brakowało.
Dobrze, że udało się zrealizować chociaż część jej pomysłów. Dzięki temu, co by nie mówić o blokowiskach sprzed lat, w wielu z nich jest sporo zieleni, przestrzeni dla dzieci, miejsca na spacery, a do budynków szkolnych można dotrzeć bez konieczności przekraczania dużych arterii komunikacyjnych.
Co się najbardziej udało, jeśli chodzi o realizację powojennych koncepcji? Jakie pozytywne skutki przyniosła ich realizacja?
Wracam do myśli o mieście jako całości - jej efekty są dziś naprawdę bardzo widoczne i mocno wpływają na funkcjonowanie Warszawy. Jednym z najważniejszych skutków jest niemal rewolucyjna zmiana przedwojennego charakteru stolicy, która była typowym miastem rozrastającym się w dobie uprzemysłowienia. Bolesnym efektem tego procesu było przemieszanie funkcji mieszkaniowej i przemysłowej - mówiąc wprost: domy mieszkalne budowane były obok zakładów i fabryk.
Po wojnie bardzo pilnowano, żeby te dwie sfery rozdzielić, zakładając, że ich połączenie przynosi mnóstwo niekorzystnych skutków zarówno na płaszczyźnie komfortu życia, jak i estetyki. Wyrzucono więc niejako przemysł poza centrum miasta, poza osiedla mieszkaniowe. I to widać do dziś.
Drugi bardzo ważny efekt to przebudowanie struktury komunikacyjnej Warszawy i znacznie lepsze wytyczenie najważniejszych arterii komunikacyjnych. Oczywiście dziś trudno w to uwierzyć, kiedy ciągle stoi się w korkach. Ale to raczej wynik najróżniejszych późniejszych procesów związanych z rozwojem miasta. I trzeba pamiętać, że gdyby zachowano przedwojenny układ komunikacyjny, korki byłyby dziś nieporównywalnie większe i bardziej uciążliwe.