Miliony egzemplarzy Harry'ego Pottera, jakie sprzedano w 2003 r. w Wielkiej Brytanii i innych krajach świata, były sukcesem łatwym do przewidzenia. Nieoczekiwanym hitem rynku angielskiego okazała się jednak w minionym roku książka poświęcona interpunkcji.
Zwycięstwo nad Harrym świętuje Eats, shoots and leaves Lynne Truss, 48-letniej dziennikarki telewizyjnej, redaktorki i nieprzejednanej korektorki panoszących się błędów. Truss zabrała się do niego przypadkiem, gdy Andrew Franklin, znajomy wydawca, przypomniał jej podczas przyjęcia, iż obiecała mu spisać swe radiowe pogadanki, w których zajmowała się niuansami interpunkcyjnymi.
Wywiązując się z obietnicy, nie przypuszczała, że jej pełna ognia diatryba spodoba się aż tak bardzo. Jej tom od czterech tygodni jest na szczycie listy bestsellerów, a księgarnie nie mogą nadążyć z realizacją zamówień.
Sukces można chyba tłumaczyć tym, że - jak pisze sama Truss - "wielu z tych, którzy o interpunkcji nie mają zielonego pojęcia, jest nią zainteresowanych ze względu na to, jak jej użycie może zmienić sens zdania".
Angielska gramatyka, nieposiadająca znanej nam odmiany czasowników i rzeczowników, pozwala na konstrukcję zdań, których odczytanie zależy od odpowiednio umiejscowionego przecinka, średnika, apostrofu.
Brak apostrofu może dać bardzo niepożądane efekty. Truss przytacza hasło towarzystwa asekuracyjnego Prudential, w którym ambitną obietnicę "jesteśmy tu, by pomóc" (we're here to help) wyparła żałosna kapitulacja "byliśmy tu, by pomóc" (were here to help).
Na wiosnę planowane jest ukazanie się amerykańskiego wydania tej książki. Nakłady i dochody będą liczone wtedy w milionach.