Galerie pełne "przeliczonych"
- To przerażający zapis ludzkich tragedii odbywających się w cieniu nieustającego konsumpcjonizmu i wykorzystywania człowieka przez człowieka - zapowiada swoją książkę "Przeliczeni" Daniel Dziewit, były dziennikarz śledczy, Bielszczanin, który przez trzy lata był najemcą w jednej z sieci galerii handlowych na południu Polski. Nie wyszedł na tym dobrze. Stracił pieniądze i zdrowie. Został z długiem. Założył Ogólnopolskie Stowarzyszenie Ochrony Najemców.
Jak oszukują galerie handlowe
Na kolejnych stronach opowiada historie ludzi, którzy uwierzyli, że prowadząc sklep w galerii handlowej, znajdą spokojną, uczciwą pracę i zbiją majątek.
Nie przewidzieli jednego - dyrektorzy, członkowie zarządu, właściciele i pośrednicy nie grają zgodnie z zasadą fair play. Oszukują, naciągają, kłamią, naginają lub otwarcie łamią prawo. A wszystko w imię wyższych zysków, które osiągają kosztem handlowców wynajmujących u nich powierzchnię. Jak dowodzi Dziewit, w tym biznesie rządzą ludzie bez skrupułów.
Nieuczciwe statystyki
Przed ludźmi, którzy wykażą zainteresowanie otwarciem w ich galerii sklepu, dyrekcja, PR-owcy czy specjalnie oddelegowani ludzie z administracji roztaczają piękne wizje, opowiadając o tłumach codziennie przewijających się przez centrum handlowe i rzucając kosmicznymi, przyprawiającymi o zawrót głowy liczbami. Które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Dziewit udowadnia, że właściciele galerii podbijają sztucznie statystyki, bazujące na "pikach", czyli "systemach instalowanych przy wejściach do galerii, które liczą wchodzących i wychodzących". Wliczają więc do nich pracowników, którzy w ciągu dnia wielokrotnie wychodzą i wchodzą do budynku, co daje kilkaset dodatkowych "wejść", wliczają wycieczki szkolne, ludzi, którzy przyszli wyłącznie skorzystać z darmowej toalety albo personel sprzątający. Chcąc jeszcze bardziej podbić liczbę "pseudoklientów" i sprawić, by statystyki wyglądały imponująco, w galeriach organizuje się zabawy dla dzieci albo punkty widokowe dla turystów. A czasem nawet zdarza się i tak, że oszukany system liczy każdą osobę podwójnie.
Dziewit podaje wynik przeprowadzonego przez siebie śledztwa - od administracji pewnej galerii usłyszał, że każdego dnia odwiedza ich ponad dziesięć tysięcy klientów. Jednak wedle obliczeń dziennikarza, w losowo wybrane dni, okazało się, że potencjalnych klientów jest zaledwie kilkuset dziennie.
Świetny PR
Reklamy atakują ze wszystkich stron. Jeśli ktoś nie uwierzy dyrektorowi, to być może przekonają go nachalne notatki i informacje w gazetach, rozpowszechniane przez agencje PR. Jak można się domyślić, niemające zazwyczaj wiele wspólnego z prawdą.
Cały ten proces zaczyna się w momencie, kiedy wylane zostają fundamenty pod przyszłe centrum handlowe - to wtedy drużyna PR-owców rusza z opowieściami o wielkich markach, które będą miały w galerii swoje sklepy, co ma przyciągnąć mniejszych, nieznanych przedsiębiorców.
- [Handlowcy] znajdują chętnego, pokazują mu plany, mamią fałszywymi statystykami, folderami, pokazują mapki, na których zaznaczone są w konkretnych miejscach lokalizacje znanych marek sieciowych - tłumaczy Dziewit.
Ale właściciele owych marek najczęściej nie mają pojęcia, że "otwierają" w danej galerii swój sklep.
Zbuduj to sam
Wiele umów z najemcami podpisuje się, jeszcze zanim stanie budynek, dzięki czemu zarząd powstającej galerii może dostać kredyt na jej wybudowanie.
A co potem? Najemca otrzymuje puste pomieszczenie, "pustostan". Odświeża go, remontuje i wyposaża na swój koszt.
I naturalnie, gdy skończy mu się umowa, raczej nie może liczyć na zwrot zainwestowanych w lokal pieniędzy:
- Najemca na własny koszt przyczynia się do budowy galerii, a dodatkowo z jego czynszu galeria spłaca wzięty wcześniej kredyt - ostrzega Dziewit.
Przepraszamy za usterki
Gdy dyrekcji galerii uda się już wynająć lokal, całkowicie traci zainteresowanie jego stanem. A co robi, kiedy najemca zaczyna narzeka, że, na przykład, z powodu usterek technicznych w wynajmowanych przez niego pomieszczeniu zimą temperatura znacznie spada i nie da się pracować? Po prostu ignoruje otrzymywane regularnie pisma.
- Jeśli nawet były jakieś odpowiedzi, to w takim stylu, że oni nie mają wpływu na pogodę - żalił się Dziewitowi jeden z jego rozmówców. - Była to oczywista bezczelność i poczucie bezkarności dyrekcji.
Bo też, niestety, w większości przypadków dyrekcja faktycznie pozostaje całkowicie bezkarna. W podobnej sytuacji znalazł się inny najemca. Obok wynajmowanego przez niego lokalu odbywały się drobne prace remontowe - pył leciał prosto do jego sklepu, pokrywając nie tylko podłogi i ściany, ale i towar, który nie nadawał się później do sprzedaży. Najemca walczył o odszkodowanie, jednak nie pokryło ono poniesionych przez niego strat. Dlaczego nie poszedł do sądu? Bał się.
- Najemcy to w większości ludzie zastraszeni, pełni nadziei, że zawsze jakoś można się dogadać - twierdzi Dziewit.
Niezapowiedziane remonty
Planowane remonty trzyma się w największej tajemnicy. I tak najemcy w jednej z galerii o planowanych pracach - budowie torowiska tramwajowego - dowiedzieli się, kiedy rozkopano cały teren wokół budynku. Ludzie przestali przychodzić, bo, po prostu, nie mogli się dostać do środka galerii. Pretensje najemców dyrekcja zignorowała.
- Mają to gdzieś - mówił Dziewitowi jeden z poszkodowanych. - Mówią, że przecież wszyscy wiedzieli, że takie prace się rozpoczną. Ale my nie wiedzieliśmy. Nie znaliśmy zakresu prac i szczegółów, a umowy były podpisywane pół roku wcześniej.
Gdy najemcy skarżą się, że zostali oszukani, bo klientów nie ma tylu, ilu być powinno, bo nie otworzyły się te sklepy, które widniały na mapkach, administratorzy mają na to zawsze jedną i tę samą odpowiedź: winny jest najemca. Zawsze.
Dyrekcja zrzuca odpowiedzialność za kiepskie obroty na wynajmującego, twierdząc, że "źle handluje, ma zły wystrój, złe światło, może pracownicy nie tacy jak trzeba, a może cały asortyment należałoby zmienić".
Jak twierdzi Dziewit - najemca nie ma żadnych praw, tylko zobowiązania.
Zastraszanie
A co w sytuacji, gdy najemca spóźni się choć chwilę ze spłatą czynszu? Dyrektorzy, przekraczając swoje kompetencje, potrafią posunąć się do wymuszenia i zastraszenia pracowników.
- W jeden z galerii doszło nawet do tak kuriozalnej sytuacji, że jej nowy dyrektor, chyba aby się wykazać, wpadł któregoś dnia do naszego sklepu z ochroniarzem i zażądał od pracownicy wydania pieniędzy z kasy - przytacza opowieść jednego ze swoich rozmówców Dziewit. - Pracownica, przerażona, nie protestowała, więc dyrektor galerii zabrał gotówkę, kazał przynieść ochroniarzowi kasę pancerną i na zapleczu mojego sklepu, gdzie nie miał prawa wejść, przyśrubował tę kasę do podłogi, włożył do niej pieniądze, zamknął i wyszedł.
Co można było przewidzieć - dyrektor nie został w żaden sposób ukarany.
Nie ma ucieczki
Lecz nawet kiedy nowo otwarty biznes okaże się kompletną klapą, najemca nie ma możliwości ucieczki, jest uwięziony w swoim wynajmowanym lokalu. Dziewit opisuje historię kobiety, która chciała wycofać się z umowy ze względów osobistych - kosztownej rehabilitacji ciężko chorego męża. Lecz kiedy powiedziała o swoich planach właścicielowi, kilka dni później otrzymała pismo, w którym informowano ją, że w przypadku zerwania umowy będzie musiała zapłacić karę umowną wynoszącą niemal dziewięć milionów złotych.
Sprawa zapewne skończy się w sądzie, bo kobieta nie chce zapłacić, twierdząc, że została oszukana co do liczby klientów odwiedzających galerię i marek, które miały otworzyć w niej swoje sklepy. Ale ten argument dyrekcja centrum handlowego pomija milczeniem.
Nie mów nikomu
Dlaczego więc tak niewiele mówi się o tych nieuczciwych praktykach, właściciele sąsiednich sklepów nie próbują się zjednoczyć, a byli sprzedawcy nie ostrzegają nowych, którzy chcieliby zająć zwolnione przez nich miejsce? Ze strachu przed konsekwencjami prawnymi.
Dziewit ostrzega, by - jeśli mimo wszystko rozważa się wynajem - uważnie czytać umowy, które się podpisuje, gdyż być może znajdzie się w nich punkt "mówiący o zakazie informowania osób trzecich o sytuacji ekonomiczno-finansowej prowadzonego przez siebie biznesu".
- To właśnie ten punkt umowy sprawia, że najemcy zazwyczaj do ostatniej chwili udają przed światem, że wchodząc do galerii z biznesem, złapali Pana Boga za nogi - pisze.
Sonia Miniewicz/książki.wp.pl