Trwa ładowanie...
fragment
12-09-2014 22:47

Furia

FuriaŹródło: Inne
d1553rf
d1553rf

1

Profesor Malik Solanka, emerytowany historyk idei i impulsywny lalkarz, który od niedawnych pięćdziesiątych piątych urodzin żył w celibacie i samotności z własnego (częstokroć krytykowanego) wyboru, w swych srebrnowłosych latach odkrył, że żyje w złotym wieku. Za jego oknem długie, parne lato, pierwsza upalna pora roku trzeciego tysiąclecia, skwierczało i ociekało potem.

Miasto kipiało od pieniędzy.
Czynsze i ceny nieruchomości nigdy nie były wyższe, a w przemyśle odzieżowym powszechnie uważano, że moda nigdy nie była tak modna. Z każdą godziną otwierano nowe restauracje. Sklepy, salony i galerie z ledwością zaspokajały szalony popyt na coraz bardziej wyszukane towary: limitowane serie oliwy, korkociągi po trzysta dolarów za sztukę, produkowane na zamówienie terenówki, najnowsze programy antywirusowe, usługi towarzyskie ludzi-gum i bliźniąt, instalacje wideo, sztukę spoza głównego nurtu, leciutkie jak piórko szale z bródek ginącego gatunku górskich kozic. Tyle osób remontowało mieszkania, że najwyższej jakości armatura i osprzęt stały się towarem deficytowym.

Powstawały listy oczekujących na wanny, klamki, importowane drewno, stylizowane kominki, bidety, marmurowe płyty. Pomimo ostatnich spadków wartości indeksu Nasdaq i cen akcji Amazon nowa technologia trzymała giełdę za uszy: wciąż mówiło się o wprowadzaniu nowych produktów, ofertach publicznych, interaktywności, niewyobrażalnej przyszłości, która właśnie zaczynała się zaczynać. Przyszłość była kasynem, wszyscy obstawiali i wszyscy spodziewali się wygranej.

Na ulicy profesora Solanki, na różanych werandach przed domami, przesiadywała dobrze sytuowana, biała młodzież w workowatych ciuchach, stylowo symulując ubóstwo w oczekiwaniu na miliardy, które z pewnością miały wkrótce na nią spłynąć. Seksualnie wstrzemięźliwy, ale wciąż błądzący wzrok Solanki szczególnie przykuła wysoka, zielonooka dziewczyna o skośnych, środkowoeuropejskich kościach policzkowych. Sterczące jasnoblond włosy wystawały jej jak klaunowi spod czarnej baseballówki z napisem D'Angelo Voodoo, usta miała pełne, sardoniczne, i zachichotała arogancko za podniesioną dla pozoru dłonią, gdy staromodny, dandysowaty, drobny, wywijający laseczką Solly Solanka w słomkowej panamie i kremowym lnianym garniturze wychodził na popołudniowy spacer. Solly: przydomek z czasów uniwersyteckich, za którym nigdy nie przepadał, ale nie udało mu się całkowicie z nim zerwać.

d1553rf

Hej, proszę pana? Proszę pana, przepraszam? Blondynka wołała do niego władczym tonem, który domagał się odpowiedzi. Jej satrapowie zrobili się czujni niczym straż pretoriańska. Łamała zasadę życia w wielkim mieście, łamała ją bezpardonowo, przekonana o swej sile, pewna swego terenu i wsparcia kompanów, nie bojąc się niczego. Tupet ładnej dziewczyny; nic wielkiego. Profesor Solanka zatrzymał się i zwrócił twarz ku zblazowanej bogini przedsionka, która przystąpiła do irytującego przesłuchania.

Dużo pan spaceruje. To znaczy jakieś pięć lub sześć razy dziennie gdzieś się pan wypuszcza. Siedzę tu i widzę, jak pan wychodzi, a potem wraca, ale nie ma pan psa, no i nie widuję pana z przyjaciółkami ani z zakupami. Pory też są dziwne, więc niemożliwe, żeby wychodził pan do pracy. No to zadaję sobie pytanie: Dlaczego on zawsze chodzi sam? W mieście grasuje jakiś gość, który kawałkiem betonu rozwala kobietom głowy, może pan słyszał, ale gdybym myślała, że jest pan szurnięty, nie zaczynałabym tej rozmowy. I ma pan brytyjski akcent, dzięki czemu staje się pan jeszcze bardziej interesujący, właśnie. Parę razy nawet pana śledziliśmy, ale nigdzie pan nie zachodził, tylko krążył bez celu. Miałam wrażenie, że czegoś pan szuka, i przyszło mi do głowy, że zapytam, co to takiego. Ot tak, po przyjacielsku, po sąsiedzku. Jest pan jakby zagadką. Przynajmniej dla mnie.

Porwała go nagła złość. Czego szukam? - warknął. - Świętego spokoju. Głos drżał mu z wściekłości zbyt wielkiej, by mogła ją usprawiedliwić zaczepka dziewczyny, wściekłości, która szokowała go za każdym razem, gdy przewalała się jak powódź przez jego układ nerwowy. N a dźwięk tej eksplozji młoda kobieta wzdrygnęła się i wycofała w milczenie.

O, kurde - rzekł największy, najbardziej opiekuńczy spośród pretorianów, tleniony centurion i bez wątpienia jej kochanek - jak na apostoła pokoju piekli się pan jak diabli.

d1553rf

Przypominała mu kogoś, ale nie pamiętał kogo, i to drobne zaburzenie pamięci, ta chwila starczej amnezji dręczyła go niemiłosiernie. Na szczęście nie było już ani jej, ani nikogo, kiedy wrócił z karaibskiej parady w wilgotnym kapeluszu, cały przemoczony, gdyż znienacka zaskoczył go szkwał zacinającego, gorącego deszczu. Gdy w strumieniach ulewy profesor Solanka mijał pędem synagogę Congregation Shearith Israel na Central Park West (biały budynek-wieloryb z trójkątnym frontonem wspartym na czterech, tak, czterech potężnych korynckich kolumnach), przypomniał sobie trzynastoletnią dziewczynkę świeżo po bat micwie, którą zauważył w bocznych drzwiach, gdy czekała z nożem w ręku na pobłogosławienie chleba. W żadnej religii nie ma zwyczaju liczenia błogosławieństw, dumał profesor Solanka: przynajmniej anglikanie mogliby wymyślić coś takiego.

Twarz dziewczynki promieniała w otaczającym ją mroku, a jej młode, pulchne rysy wyrażały całkowitą pewność, że spełniła wszelkie oczekiwania. Tak, błogosławione chwile, jeśli było się skłonnym do używania słów takich jak błogosławione; a sceptyk Solanka nie był. N a pobliskiej Amsterdam Avenue odbywał się letni uliczny festiwal, targ pod gołym niebem, gdzie pomimo deszczu ruch był spory. Profesor Solanka podejrzewał, że w wielu zakątkach świata przecenione towary zebrane na tych straganach wypełniłyby półki i witryny najbardziej ekskluzywnych małych butików i eleganckich domów towarowych.

W całych Indiach, Chinach, Mryce i większej części południowego kontynentu amerykańskiego ci, którzy mieli dość czasu i pieniędzy na modę- lub prościej, w biedniejszych strefach geograficznych, na zwyczajne kupowanie rzeczy - zabiliby za uliczny asortyment Manhattanu, jak również za odrzucone ubrania i akcesoria przepełniające sklepy z używaną odzieżą, nie chcianą porcelanę i wyroby znanych marek sprzedawane z wysokim rabatem w dyskontach.

d1553rf

Ameryka znieważa resztę planety, uważał Malik Solanka na swój staroświecki sposób, zbywając taką obfitość obojętnym wzruszeniem ramion niezasłużenie bogatych. Ale Nowy Jork w tym okresie dobrobytu stał się obiektem i celem pragnień i żądz świata, owa "zniewaga" zaś tylko podsycała głód reszty planety. Po Central Park West w jedną i drugą stronę sunęły zaprzężone w konie powozy. Dzwonki na uprzężach dźwięczały jak monety w ręku.

Kinowy hit sezonu ukazywał dekadencję starożytnego Rzymu za czasów cezara Joaquina Phoenixa, w którym honor i godność, nie wspominając o krwawych akcjach i atrakcjach, można było znaleźć tylko w komputerowo wygenerowanej iluzji wielkiej areny gladiatorów, Amfiteatru Flawiuszów lub Koloseum. W Nowym Jorku prócz chleba również były igrzyska: musical o milusich lwach, wyścig rowerowy na Piątej, Springsteen w Madison Square Garden z pieśnią o czterdziestu jeden policyjnych strzałach, które zabiły niewinnego Amadou Diallo, groźba zbojkotowania koncertu Bossa przez związek zawodowy policjantów, Hillary kontra Rudy, pogrzeb kardynała, film o milusich dinozaurach, przejazdy dwóch w dużej mierze wymienialnych i z pewnością mało milusich kandydatów na urząd prezydenta (Gush, Bore), Hillary kontra Rick, burze z piorunami, które zaatakowały koncert Springsteena i Stadion Shea, intronizacja kardynała, film animowany o milusich brytyjskich kurczakach, a nawet festiwal literacki; do tego seria "rozbuchanych" parad na cześć
wielu etnicznych, narodowych i seksualnych mniejszości miasta, które (czasem) kończyły się użyciem noży i napaściami (zwykle) na kobiety.

Profesor Solanka, który uważał się za egalitarystę z natury i urodzonego mieszczucha głoszącego hasło: Wieś dla krów, w dni organizowanych parad spacerował spocony w tłumie innych nowojorczyków. Jednej niedzieli ocierał się o szczuplutkich uczestników gejowskiej demonstracji, a w następny weekend roztańczył się przy tłustej portorykańskiej dziewczynie z narodową flagą w miejsce stanika. Nie odczuwał obcej ingerencji w tej ludzkiej masie; wręcz przeciwnie.

d1553rf

W tłumie znajdował zadowalającą anonimowość, nieobecność ingerencji. Nikogo tutaj nie interesowały jego tajemnice. Wszyscy przyszli tu po to, żeby się zatracić. Na tym polegała niewypowiedziana magia mas, a w ostatnich dniach zatracanie siebie było właściwie jedynym celem w życiu profesora Solanki.

Tego konkretnego deszczowego weekendu w powietrzu rozbrzmiewały rytmy calypso, i to nie stare standardy Harry'ego Belafonte z czułych, o czym myślał z niejakim poczuciem winy, wspomnień Solanki (A teraz co się jego tyczy/nie związuj osiołka, o nie/bo skoczy i zaryczy / nie związuj osiołka, o nie!), ale prawdziwa, satyryczna muzyka jamajskich trubadurów-polemistów, Banana Bird, Cool Runnings, Yellowbelly, na żywo w Bryant Park i z głośników zainstalowanych na Broadwayu.

Kiedy jednak profesor Solanka wrócił z parady, dopadła go melancholia, zwykły sekretny smutek, który przerzucał na sferę publiczną. Coś było nie tak ze światem. Pożegnawszy się z optymistyczną filozofią pokoju i miłości lat młodzieńczych, nie wiedział już, jak ma się przekonać do coraz bardziej sztucznej (nie znosił w tym kontekście używać świetnego w innych sytuacjach słowa: "wirtualny") rzeczywistości. Kwestie dotyczące władzy nie dawały mu spokoju.

d1553rf

Podczas gdy przegrzana populacja miasta objadała się różnymi odmianami lotosu, kto wie, czego dopuszczali się władcy miasta- nie Giulianie i Safirowie, którzy tak pogardliwie reagowali na skargi napastowanych kobiet, dopóki w wieczornych wiadomościach nie pojawiły się amatorskie filmy wideo z nagranymi incydentami, nie te prymitywne pacynki, ale ci z wysoka, którzy zawsze tam byli, wiecznie karmiąc swe nienasycone żądze, wypatrując nowości, pożerając piękno, i zawsze, zawsze chcąc więcej. Nigdy nie spotykani, ale wiecznie obecni królowie świata - bezbożny Malik Solanka wolał nie przypisywać tym ludzkim widmom daru wszechobecności- drażliwi, groźni cezarowie, jak powiedziałby jego przyjaciel Rhinehart, zimni i bezduszni Bolingbroke'owie, trybunowie z rękami w pacynkach burmistrza i szefa policji, dzisiejszych Coriolanusów... Profesor Solanka zadrżał lekko pod wpływem tego ostatniego pomysłu.

Znał siebie na tyle, że zdawał sobie sprawę z szerokiej, szkarłatnej rysy wulgarności w swoim charakterze; mimo to prymitywne skojarzenie z łacińskim "anus", odbyt, zaszokowało go, gdy o nim pomyślał.

Władcy marionetek sprawiają, że wszyscy skaczemy i ryczymy, denerwował się Malik Solanka. Kiedy marionetki tańczą, kto pociąga za sznurki?

d1553rf
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1553rf

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj