6 stycznia po południu, z jednodniowym poślizgiem, w warszawskim Teatrze Wielkim otwarto pięć czerwonych skrzyń, a z nich wydobyto cudem ocalałe freski Brunona Schulza. Wokół tych pięciu niewielkich malowideł została zbudowana wystawa dorobku plastycznego wielkiego pisarza.
Na prezentację Bruno Schulz. Republika marzeń, przygotowaną przez Agencję Kontakt, złożyło się 100 rysunków i grafik artysty, w większości wypożyczonych z Muzeum Literatury, a także z Żydowskiego Instytutu Historycznego; freski pochodzą z muzeum w Drohobyczu. Aby podkreślić spójność literackiej wizji Schulza ze światem wykreowanym przez niego w rysunkach, autorzy pokazu zestawili eksponaty z cytatami z jego utworów.
Trudno nie ulec wrażeniu, że Schulz był duchowo spokrewniony z Goyą. Cechuje ich podobna ekspresja, skłonność do przesady, dosadności, groteskowej deformacji form. W autoportretach obaj artyści bez zahamowań eksponowali własną brzydotę, w przypadku Schulza doprowadzając swą postać do wymiaru karykatury.
Nie wszystkie zachowane rysunki Schulza reprezentują mistrzowski poziom. Niektóre są zbyt jednoznacznie perwersyjne, jak Kobieta z pejczem i trzej nadzy mężczyźni. Inne kreślone są jakby z wahaniem, z wielokrotnie poprawianym konturem.
Jakie wrażenie sprawiają freski? Dramatyczne okoliczności, w jakich powstały, mogą nieco zakłócać ich odbiór. Dwa zachowane w dobrym stanie, Kot i Staruszka, świadczą o tym, że ich autor naprawdę polubił dzieci drohobyckiego kata: postaci mają wyraźny charakter, zarówno wyprężone bojowo zwierzę, jak i zgarbiona wpół kobiecina. Gorzej przedstawia się para dzieci - malowane schematycznie, zbyt naiwnie, choć z wdziękiem. Na koniec atrakcja, przywieziona w ostatniej chwili: szkatułka z intarsją wykonaną według rysunku Schulza, na zlecenie Landaua. Ostatnia pamiątka po artyście - przedmiot, w którym splata się jego los i historia.