SŁAWA
B: Czego chcieli ci ludzie z wytwórni płytowej?
A: Proponują mi nagranie płyty. Mój głos ma brzmieć tak, jakbym śpiewał.
A: Masz świetną reklamę w telewizji - twoje WIADOMOŚCI DNIA oglądałem już piętnaście razy.
Niedawno jakieś stowarzyszenie chciało kupić moją aurę. Ci ludzie nie chcieli ode mnie żadnego „produktu” - powiedzieli: „chcemy kupić pańską aurę”. Nie dowiedziałem się, czego właściwie chcieli. Ale byli gotowi dobrze zapłacić. Pomyślałem wtedy, że jeśli ktoś oferuje za coś taką masę pieniędzy, powinienem zadać sobie trud zorientowania się, co to może być.
Myślę, że „aura” jest czymś, co tylko inni mogą zobaczyć, a oni też widzą jedynie tyle, ile chcą widzieć. Wszystko rozgrywa się wyłącznie w oczach innych ludzi. Aurę można zobaczyć tylko u osób, które zna się mało albo wcale. Niedawno byłem z całą moją ekipa na kolacji. Ludzie z biura raczej nie traktują mnie zbyt poważnie, bo mnie znają i widują na co dzień. Ale był tam jeszcze jeden miły kolega, którego ktoś przyprowadził. Ten chłopak nigdy dotąd nie widział mnie z bliska i był bardzo przejęty tym, że siedzi ze mną przy stole w restauracji! Wszyscy widzieli mnie, a on widział moją aurę. Jeśli zna się kogoś tylko z widzenia, to może ten ktoś naprawdę ma aurę. Gdy jednak otworzy usta, aura znika bezpowrotnie. „Aura” istnieje tylko tak długo, jak długo nie otwiera się ust.
W najlepszy i najpewniejszy sposób dochodzi do sławy sklepikarz, który umieszcza swoje nazwisko na szyldzie. Zazdroszczę każdemu, kto posiada firmę funkcjonującą pod jego nazwiskiem. Jak na przykład Marshall Field.
Ale osiągnięcie sławy nie jest wcale takie ważne. Gdybym nie był sławny, nikt nie strzelałby do mnie dlatego, że nazywam się Andy Warhol. Być może zostałbym postrzelony jako żołnierz. Mógłbym także być zwyczajnym nauczycielem. Któż to wie.
Jednakże istnieje pewna zaleta bycia sławnym: gdy jako sławna osoba czytasz ilustrowane magazyny, okazuje się, że znasz wszystkich ludzi, o których tam piszą. Na każdej stronie widzisz zdjęcia osób, które już kiedyś spotkałeś. To mi się bardzo podoba, i dlatego warto być sławnym.
Nie jestem pewien, do kogo właściwie należy wiadomość w środkach masowego przekazu. Wydaje mi się, że jeśli w mediach pojawia się twoje nazwisko, powinieneś dostać za to pieniądze. W zasadzie media przejmują tylko twój przekaz i sprzedają go jako własny produkt. Mówi się, że to ci daje korzyści, tak, zgadza się, ale mimo wszystko: jeśli nie dostarczysz mediom swego przekazu, to nie będą miały o czym informować. Trzeba by płacić sobie nawzajem. Na razie nie udało mi się ustalić, jak to właściwie powinno funkcjonować.
Najgorszym tekstem, jaki czytałem o sobie, był artykuł w magazynie „Time”, napisany po zamachu na moje życie. Doszedłem do wniosku, ze wszystkie wywiady są już z góry przygotowane. Dziennikarz wie, co o tobie napisze. Ma wyrobione zdanie, zanim jeszcze z tobą porozmawia. Znajduje różne detale, które umacniają jego gotową opinię. Kiedy więc udzielasz wywiadu, nie masz pojęcia o tym, co ukaże się w druku. Najbardziej sympatyczni i jowialni dziennikarze potrafią napisać najohydniejszy artykuł, a ci, o których myślisz, że cię nienawidzą, piszą nagle zabawne i przyjazne teksty. Dziennikarze są jeszcze bardziej nieprzewidywalni niż politycy. Kiedy ukazuje się kłamliwy artykuł o mnie, staram się to ignorować; czy mam prawo powiedzieć, że to nie jest prawda? Zawsze posądzano mnie o chęć zakpienia z mediów, gdy różnym redakcjom dawałem różne autobiografie. Dawniej chętnie dostarczałem czasopismom rozmaitych informacji, bo dzięki temu mogłem przekonać się, skąd ludzie czerpią swoją wiedzę. Kiedy spotykałem się z kimś,
to na podstawie jego wiadomości na mój temat, mogłem wskazać, jakie pismo czytał. Czasem jeszcze po latach wracają szczątkowe informacje, gdy np. reporter mówi: „Wspomniał pan kiedyś, że Lefrak City jest najpiękniejszym miejscem na świecie”, i wtedy od razu wiadomo - aha, czytał to w „Architectural Forum”.
Odpowiednia historia w odpowiednim miejscu może bardzo pomóc w zdobyciu sławy, i potem jest się wreszcie „na szczycie” - na całe miesiące, czy nawet lata. Przez dwanaście lat mieszkałem obok Gristedesa, wstępowałem tam codziennie, żeby się trochę porozglądać, aż wreszcie któregoś pięknego popołudnia „New York Post” zamieścił na stronie tytułowej zdjęcie przedstawiające Monique Van Vooren, Rudolfa Nurejewa i mnie. Gdy znów poszedłem do Gristedesa, sprzedawcy krzyczeli jeden przez drugiego: „to on!”, i „przecież mówiłem, że to on!”. Nigdy więcej nie chciałem już przekraczać progu tej firmy. A kiedy moje zdjęcie ukazało się w magazynie „Time”, przez cały tydzień nie mogłem wyjść z psem do parku, bo ludzie pokazywali mnie palcami.
Rok temu byłem jeszcze nieznany w Italii. W Niemczech i Anglii byłem już wtedy Kimś - właśnie dlatego tam nie jeżdżę -, ale Włosi nie wiedzieli nawet, jak pisze się moje nazwisko. Czasopismo „L'Uomo Vogue” poznało poprawną pisownię dzięki pewnemu fotografowi, który zaprzyjaźnił się i podobno miał romans z jedną z naszych kobiecych super-gwiazd. On też przekazał redakcji „L'Uomo” tytuły moich filmów i zdjęcia moich obrazów, i teraz jestem w Italii popularny. W miasteczku Boissano na riwierze zdarzyło mi się coś takiego: gdy piłem mały aperitif przy kiosku z gazetami, podszedł do mnie młody człowiek, jak się okazało student, i powiedział: „Cześć, Andy, jak siej miewa Holly Woodlawn?” Byłem zaszokowany. On znał tylko pięć słów po angielsku, cztery z nich to FLESH, TRASH, HEAT i DALLESANDRO, ale ostatnie chyba się nie liczy, bo jest włoskie.
Bardzo mnie ciekawią ludzie prowadzący talk-shows. Ktoś mi kiedyś powiedział, że na podstawie doboru zaproszonych gości i pytań, które zadaje im prowadzący, mógłby z miejsca określić jego pochodzenie, wykształcenie i wyznanie. Byłbym zachwycony, jeśli widząc kogoś w telewizji od razu wiedziałbym o nim wszystko, a także znał jego problemy.
Wyobraź sobie, że oglądasz talk-show w telewizji, od razu orientujesz się we wszystkim, i możesz powiedzieć:
„Ten facet ma taki problem: CHCE BYĆ PIĘKNY”.
„Ten facet ma taki problem: NIE ZNOSI LUDZI BOGATYCH”.
„Ten facet ma taki problem: JEST IMPOTENTEM”.
„Ten drugi ma taki problem: CHCE CIERPIEĆ”.
„A tamten ma taki problem: CHCE BYĆ INTELIGENTNY”.
Być może znalazłbyś też odpowiedź na pytanie: „Dlaczego Dinah Shore nie ma ŻADNEGO PROBLEMU?”
Byłbym także zachwycony, gdybym widząc kogoś w telewizji mógł stwierdzić, jakiego koloru ma oczy. Kolorowy telewizor wcale nie jest pomocny w tym względzie.
Pewni ludzie ulegają „telewizyjnej magii”: przy włączonej kamerze tryskają energią, a kiedy tylko się ją wyłączy, tracą siły i marnieję w oczach. Drżą i oblewają się potem, kiedy nie są na wizji, ale przed kamerą odzyskują równowagę i pewność siebie. Ja w takiej sytuacji siedzę i mówię sobie: „Zaraz zemdleję. Wiem, że za chwilę zemdleję”.
Kiedy występuję w telewizji, w ogóle nie zastanawiam się, jakie postawią mi pytania i co odpowiem - myślę tylko: „Czy to jest program na żywo? Naprawdę? Nic z tego nie będzie, zaraz zemdleję. Lada chwila stracę przytomności”.
To tyle odnośnie mojego „strumienia świadomości” podczas występów na żywo w telewizji. Przy nagrywaniu jest zupełnie inaczej. Zawsze sądziłem, że ludzie prowadzący programy telewizyjne nie potrafią wyobrazić sobie, jak to jest, kiedy człowieka paraliżuje trema, ale potem przekonałem się, że niektórzy cierpią podobnie jak ja, chociaż ich problem jest nieco odmienny - myślą wtedy: „Na pewno sknocę ten program, zaraz budzie klapa. Mogę się pożegnać z domkiem letniskowym w East Hampton ... z firmą na Park Avenue ... z sauną ...”. Różnica polega na tym, że podczas gdy ich wersja mojego „zaraz zemdleje” krąży im po głowie, potrafią - dzięki „telewizyjnej magii” - wyczarować błyskotliwe historyjki i dowcipne pointy.
Są ludzie, którzy w każdej chwili potrafią zachować przytomność umysłu, i zawsze mają doskonałe wyczucie sytuacji. Widziałem w telewizji młodego aktora, który odbierał nagrodę Emmy za najlepszą rolę. Wszedł na scenę i bez żadnych ceregieli przystąpił do sedna, tzn. powiedział: „Chciałbym złożyć podziękowania, podziękowania dla mojej żony ...”, po czym zrobił „znaczącą” pauzę. Pomyślałem, że dla człowieka, który zawsze potrzebuje widowni, otrzymanie takiej nagrody musi być cudownym przeżyciem. Jest w stanie najwyższego podniecenia, dostał to, czego pragnął, wiec teraz jest mu „dobrze” i myśli: „Mogę robić wszystko, wszystko, WSZYSTKO!”
Każdy ma swoje ulubione miejsce i porę.
A jak jest u mnie?
Gdy mija dzień, wskakuję do łóżka, i koniec. To jest ta wielka chwila, na którą zawsze czekam.