Emocje do kwadratu. Miłość dla psychopatów, czyli wartość M.
Świnią nazywamy faceta, który przestał kochać. A przecież wszelkie wymagania, by ktoś coś czuł, są zaprzeczeniem miłości. Świadczą tylko o tym, że my też już dawno nie kochamy.
Nadszedł czas na miłość. Najbardziej pomylone uczucie na świecie. Tak, pomylone. Bo ludzie wszystko pomylili.
Jedną z takich pomyłek jest stan upojenia narkotycznego zwanego zakochaniem. Wywołany najbardziej wstrząsającą mieszanką hormonalną: dopaminy, adrenaliny i serotoniny, gdzie wszystkie wartości osiągają maksymalny poziom. Można się „zakochać” nie tylko w pięknej Helenie, ale też w odkurzaczach Rainbow, piramidzie Amway lub w pomniku smoleńskim. Przykład ostatniej obsesji znamy doskonale. Patos, ofiary, cierpienie. Tymczasem miłość to prosta matematyka, funkcja liniowa, gdzie y=x, i nie ma tu miejsca na żadne dramaty, wydumane idee, iluzje, że jak już ten pomnik stanie, to życie będzie lepsze. Nie będzie.
Stan przeze mnie opisany ma dużo z chcenia. Ktoś jest przekonany, że kocha, kiedy kogoś chce. A chęć posiadania za wszelką cenę to nie miłość, to przemoc. Tym dotkliwsza, gdy ta druga osoba nie chce. Świnią nazywamy faceta, który przestał kochać. A przecież wszelkie wyrzuty, że ktoś czegoś nie czuje, wszelkie wymagania, że MA CZUĆ, są zaprzeczeniem miłości. Świadczą tylko o tym, że my też już dawno nie kochamy.
Kolejne pomylenie miłości to poświęcenie. Żona poświęca życie, wspierając męża w alkoholizmie. Matka poświęca się synowi, nie dając mu dorosnąć. Brat poświęca się siostrze, wypominając to potem pół życia. Przyjaciółka poświęca się drugiej i tupie ze zniecierpliwieniem, oczekując rewanżu. Z poświęcania wynika krzywda, nie miłość.
A więc czym jest ta miłość? Dla ułatwienia można zapisać ją jako wartość M. I już wiemy, że jako wartość nie bierze się znikąd, bo w matematyce nic nie bierze się znikąd. Wartość M. najczęściej przekazywana jest z pokolenia na pokolenie – czyli z rodziców na dzieci. Według założeń funkcji liniowej – nie traci na wartości. Miłość matki równa się miłość własna, tak jak y=x.
Dziecko uczy się więc miłości od rodziców, żeby wiedzieć jak samego siebie traktować. To taka instrukcja obsługi. Jeśli zatem rodzic przekaże instrukcję z wartością M., dziecko wyrośnie na człowieka, którego należy traktować z uwzględnieniem wartości M. Czy więc tylko dzieci kochających rodziców będą umiały kochać? Całe szczęście nie tylko. Człowiek dorosły sam dla siebie może stać się kochającym rodzicem. I dać sobie wartość M.
Miłość własna jest w naszych kręgach bardzo niepopularna. Często się słyszy pełne prychnięć komentarze, że kto kocha siebie, jest egoistą. Być może. Ale zdrowy egoizm to dbanie o siebie. Od niego zaczyna się umiejętność dbania o innych. Człowiek, który tego nie umie, codziennie wyrządza krzywdę wokół. We wszystkim doszukuje się czegoś, co mu sprawi ból. To tak jakby każdego dnia od rana gorączkowo szukał młotka, żeby sobie przywalić. I nawet jeśli dostanie trochę wartości M., tak wykombinuje, żeby ją tym młotkiem zniszczyć. Znacie to:
- Ładnie wyglądasz.
- Coś ty, roztyłam się jak wieprz.
Często widzę ludzi potwornie zajętych waleniem w siebie młotkiem. Ich słowa to autoagresja. „Nigdy nie dostanę podwyżki”. „Nie mam szczęścia do facetów”. „ Każdy ma lepiej ode mnie”. Jest to potwornie wyczerpujące, nie ma więc czasu ani miejsca na dostrzeżenie innych. Nie ma miejsca na miłość. Bo i skąd ją wziąć?
Przejdźmy jednak do sytuacji, gdy ona jest. Mamy ją w sobie, bo ją dostaliśmy od rodziców, tych prawdziwych lub tych z naszego wnętrza. Możemy więc pokazać instrukcję obsługi siebie, ucząc też innych podobnej instrukcji. Jak słuchać i patrzeć, jak dawać i przyjmować zachwyt. Jak na coś miłego odpowiedzieć „dziękuję”. Jak być szczęśliwym samemu i jeszcze bardziej z kimś. Bo nasza wartość M., tak jak szczęście, mnoży się przez dzielenie.