Propozycja zagrania z Elżbietą w filmie Małżeństwo z rozsądku Stanisława Barei zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie byłem pewien, czy to rola dla mnie, ale kto by wówczas odmówił zagrania z Elą, która była już gwiazdą polskiego ekranu, także teatru i telewizji. Miała na koncie Złotą Maskę, ówczesną najważniejszą nagrodę publiczności. Ja natomiast byłem tak zwaną gwiazdą wschodzącą, choć zagrałem główną rolę — Rafała Olbromskiego w Popiołach u Andrzeja Wajdy. Dopiero wchodziłem w filmowe środowisko, miałem zaledwie dwadzieścia lat. Wcześniej gdzieś zetknęliśmy się towarzysko z Elą, byliśmy ze sobą na ty. Dla mnie to było wyróżnienie, chociaż bezczelnie przyznam się, że trochę byłem do tego przyzwyczajony. Skoro Wajda był ze mną po imieniu, Beata Tyszkiewicz, Zbyszek Cybulski, to dlaczego miałaby nie być Czyżewska? Czułem, że mam prawo się z nimi przyjaźnić. Choć równocześnie strasznie schlebiało to mojej próżności. Czyżewska była gwiazdą największego formatu. I to nie tylko sprowadzoną do symbolu seksu czy
popularności, ale przede wszystkim symbolem wszechstronnego aktorstwa na wysokim poziomie. Była uznawana za absolutnie niezwykłą kobietę i aktorkę. W jej przypadku dokładnie sprawdzało się to, co kiedyś napisała o niej Osiecka. Bezczelny talent, wybitna inteligencja, nadzwyczajne rozumienie czasów, niepospolita osobowość. Zagraliśmy razem w dwóch filmach: Małżeństwo z rozsądku i Wszystko na sprzedaż. Już dawno ich nie widziałem, ale dobrze pamiętam, że Czyżewska w obu była rewelacyjna. Dziś, kiedy przypominam sobie, że kręciliśmy je w drugiej połowie lat 60., to mam świadomość, jakie to były straszne, obrzydliwe wręcz czasy. Wtedy aż tak wyraziście to do nas nie docierało. Byliśmy młodzi, trzeba było żyć, pracować, cieszyć się, kochać. Po prostu jakoś funkcjonować. Nigdy Eli o to nie pytałem, ale wydaje mi się, że paradoksalnie dla niej to był najlepszy, najwspanialszy okres. Bardzo szybko się ze sobą zaprzyjaźniliśmy, chociaż ona nie miała łatwego charakteru. Nawet można powiedzieć, że była dość trudną
osobą. Bardzo często dorównywała albo wręcz górowała swoim talentem i intelektem nad reżyserami, z którymi pracowała. Bywała apodyktyczna, nie można jej było kazać: „Masz robić to czy tamto”, „Nie dyskutuj, tylko rób, ja wiem lepiej”. Zwłaszcza że ona często wiedziała lepiej, więc reżyserzy nie mieli z nią łatwo. Ale równocześnie była też niezwykła, bo oczarowywała sobą, swoim talentem i znajdowała wspólny język z różnymi ludźmi. Już na samym początku swojej kariery pozyskała inteligenckie, kontestujące i bardzo nowoczesne jak na owe czasy grono STSu.
Czy pamięta pan jakieś historie związane z pracą w Małżeństwie z rozsądku?
Na plan tego filmu biegłem z radością. Zwłaszcza że nie tylko miałem Elę naprzeciwko siebie, ale też Bohdana Łazukę, Andrzeja Zaorskiego, Bogumiła Kobielę, Hankę Bielicką. Sami aktorzy wysokiej klasy, a przy tym fantastyczna atmosfera. Nie wiedzieliśmy tylko, że kręcimy kultowy film. Ale za to doskonale wiedziała o tym publiczność. Zarówno moja poprzednia żona, Zuzia Łapicka, jak i obecna, Krysia Demska, które wtedy miały po kilkanaście lat, widziały film kilkanaście razy. Byłem wtedy świeżo po ślubie z Moniką Dzienisiewicz i w jakimś sensie z nią wiąże się pewna historia. Raz Elka przyszła na plan w rudozłotej peruce. Patrzę zdziwiony: „Co, to tak będziesz grała?”. A ona: „Tak, bo chciałam ci zrobić przyjemność. Wiem, że się kochasz w rudowłosej, więc pomyślałem, że teraz łatwiej ci będzie pokazać to uczucie podczas zdjęć”. Pamiętam, że to właśnie w Małżeństwie z rozsądku miałem się po raz pierwszy przed kamerami całować ze swoją partnerką długo i namiętnie. I tą partnerką była właśnie Elżunia. Spytała: „To
jest twój pierwszy raz?”. „Tak” —odpowiedziałem. „No to będziesz miał udany debiut” i wpiła mi się w usta.
Daniel Olbrychski
Czasem się zastanawiałem: „Czy ona dobrze zrobiła, że wyjechała do Ameryki, czy źle? Czy przez to zmarnowała sobie życie?”. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, jaka jest odpowiedź. Ona niewątpliwie liczyła w Stanach na coś więcej. Ale to było niemożliwe, bo nie była w stanie nauczyć się języka. Strasznie kaleczyła angielski. Nie miała słuchu. To jest okropne, bo przecież bez znajomości języka w ogóle nie ma co mówić o karierze aktorskiej. Wcześniej wiele wskazywało, że ma duże szanse na sukces. Jej mąż, David Halberstam, był świetnym dziennikarzem, laureatem Pulitzera i miał znakomite koneksje. A jednak nie potrafił jej pomóc, moim zdaniem przede wszystkim dlatego, że ona tej pomocy nie chciała. Tak jakby miała w sobie upór, albo snobizm, że będzie mówić źle. Jak potoczyłoby się jej życie, gdyby została w Polsce? Nie wiem. (…)
Sława nie przewróciła jej w głowie?
Kompletnie nie. Cały czas była taka sama. Prosta, koleżeńska, nie było wody sodowej. Ela dostawała różne nagrody publiczności, między innymi. Złotą Maskę. Po prostu trafiła w swój czas, jej skróty, dowcip, styl grania. Bezsprzecznie była królową lat 60. Oczywiście były wtedy też inne świetne aktorki, ale to ona była ulubienicą publiczności. W tamtym czasie byliście ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni. Poznaliśmy się, gdy była jeszcze w szkole. Nie uczyłem jej. Pewnie musiałem zaczepić ją na korytarzu, bo miała zgrabne nogi. Ela była bardzo towarzyska, gdzie zabawa, tam już ona. Centralą był SPATiF, wszyscy się tam spotykaliśmy, zupełnie inna atmosfera niż teraz. Ela obracała się w towarzystwie aktorów, filmowców. Należałem do jej bliskich znajomych, także Kazio Kutz, Jerzy Karaszkiewicz i jeszcze wielu innych z kręgu Jerzego Skolimowskiego, z którym wtedy była związana. Elżbieta była główną aktorką jego pierwszego filmu Rysopis, który zrobił z kawałków etiud. Bardzo dobrze mu wyszło. To była sensacja. Pasowali do
siebie, tylko stale się kłócili. Elka nie była łatwa, zresztą on też nie. Często bywali w moim domu. Skolimowskiego także bardzo dobrze znałem. Długo byli z Elżbietą, chyba z pięć lat. Może po drodze każde z nich miało jakieś romanse, ale to nie wykraczało poza konwencjonalne, koleżeńskie układy. Dawniej w teatrze w ogóle panowała atmosfera romansowa. Teraz niestety teatr zrobił się jednopłciowy, patrzę na to z przerażeniem. Wracając do Eli. Nagle się rozstała z Jurkiem. Kiedy rozpadł się związek Eli i Skolimowskiego, ona poznała Davida Halberstama. Przystojny, wysportowany, wysoki, miał chyba z metr dziewięćdziesiąt. Podobny do Arthura Millera, jakby był jego bratem. Bardzo inteligentny. Taki typowy Żyd z wyższych sfer. Miał w sobie godność, wielkie przekonanie o swojej osobie, po prostu wiedział, że jest dobry. Pracował jako warszawski korespondent „The New York Timesa”. Można się było w nim zakochać i Ela się zakochała. Tak mi się wydaje.
Andrzej Łapicki
Kiedy Ela wyjeżdżała z Polski, pojechałam na lotnisko, żeby ją pożegnać. Taka grupa przyjaciół, oczywiście był też Jurek Karaszkiewicz. Nie wiem tylko, jak to się stało, że spóźniliśmy się, bo Elka była już po drugiej stronie. Nie bardzo chciała wyjeżdżać, w zasadzie to ją wygnano. W „Zgodzie”, gdzie mieszkała z Halberstamem, były podsłuchy. Żaliła mi się przerażona, że boi się rozmawiać. Później rozpętała się straszna nagonka, źle o niej pisano. Czuła się dręczona, zaszczuta. Dużo płakała, chociaż Ela nie była skłonna do płaczu. To był bardzo silny człowiek. Jeśli ona wytrzymała tę Amerykę… Czasem jej tam było strasznie. Wiem, bo dostawałam od niej listy. Długo wierzyła, że będzie mogła tutaj wrócić. Później już było za późno. Za każdym razem jej to pytanie zadawałam i zawsze odpowiadała tak samo: „Ja się tam przyzwyczaiłam, mnie tam dobrze”.
Wróciła, żeby zagrać u Wajdy.
Wtedy rzadko się z nią widywałam. Rok 1968 był specyficzny, uczestniczyłam w tym, co się działo pod uniwersytetem, brałam udział w demonstracjach. Raz się z Elą specjalnie umówiłam. Ślicznie wyglądała. Ubrana w biały płaszczyk. Pachniała Zachodem. Opowiadała mi, że dostaje tam propozycje, a on, to znaczy Halberstam, jest na fali, że mu ta nagonka w Polsce bardzo pomogła w karierze w Ameryce. Był traktowany jak bohater. Przywiózł ze sobą piękną, zdolną aktorkę, którą wyrwał komunistom. Po Wszystko na sprzedaż wróciła do Ameryki, przysyłała kartki z pozdrowieniami, czasem jakiś drobiazg, który podawała komuś, kto u niej był. Dochodziły słuchy, że Ela zaczęła tam bardzo pić. Myślę, że do niej dotarło, co zostawiła w Polsce. Tutaj była sławna, a tam zagrała najwyżej pokojówkę u Murzynów i zrozumiała, że już nie wróci do dawnej pozycji. Zapraszała do domu różnych Polaków, brylowała wśród nich i wywoływała różne skandale. Mamusi Halberstama też się Elka nie spodobała. Nie taką kobietę wyobrażała sobie u boku
swojego ukochanego synka. Bo dla niej Ela była aktoreczką z biednej Polski, którą przywiózł jej zakochany syn. Porażka. Ela mi pisała, że czuje się w tym domu coraz gorzej, że nie wie, jak długo jeszcze wytrzyma.
Zofia Czerwińska
Mam taką swoją teorię, że trochę na oślep wyszła za mąż za Halberstama, który z kolei przyjechał tu i strasznie chciał się ożenić z Polką. Moim zdaniem Elka, tak jak ją obserwowałam w dzieciństwie, wszystko była w stanie zrobić dla zabawy, żartu i tak zwanego numeru, więc wydaje mi się, że z jej strony ślub to był taki strzał. Nagle pojawił się bogaty, przystojny Amerykanin, uznany dziennikarz i ona może zagrać na nosie Skolimowskiemu, mojemu ojcu, wszystkim. Wydaje mi się, że Ela nigdy nie chciała pokazywać swoich prawdziwych uczuć, że ją coś boli. Musiała być wygrana.
Pani ojciec, pani były mąż, wasza córka — wszyscy byli blisko Elżbiety.
Jesteśmy taką wielką rodziną, wszyscy się znamy, wiemy o sobie masę rzeczy. Ale dopiero Monika Minkiewicz Markowicz z mężem Witkiem zintegrowała nas, organizując co roku w ich wspaniałym mieszkaniu na Manhattanie wigilię. W ostatnich latach przyjeżdżałam do Nowego Jorku z moim ojcem — już wdowcem, odwiedzaliśmy mieszkającą tam od dziesięciu lat moją córkę i razem z Elą siedzieliśmy przy jednym stole wigilijnym.
Jak się wobec niego zachowywała?
Dalej flirtowała. I pewnie — jako osoba inteligentna — przeżywała, że nie robi to wrażenia.
Zuzanna Łapicka