Trwa ładowanie...
fragment
11-09-2012 22:38

Dziewczyny do wynajęcia

Dziewczyny do wynajęciaŹródło: Inne
d3f2ned
d3f2ned

Radosny dźwięk skocznego oberka rozsadzał torebkę Zuzanny.
Z trudem wyłuskała komórkę. Autobus telepał, Judzie się pchali.
Oczywiście dzwoniła Weronika i oczywiście zaczęła od Lazuni, czym wkurzyła siostrę do białości. Zuzanna mruknęła, że odezwie się później i wyłączyła telefon. Od pewnego czasu Weronika nabrała manier telefonicznej pijawki. Dzwoniła przynajmniej raz dziennie i jak już przypięła się do aparatu, to odpadała dopiero po wyssaniu wszystkich nowinek.

Wypytywała o rodziców, o pannę Mirkę i Łukasza, chciała wiedzieć, co w szkole, o czym Zuzanna myśli, o czym nie myśli i kiedy wreszcie przyjedzie do Torunia na dłużej. Ostatnie pytanie powtarzało się po kilka razy w każdej rozmowie, jakby Weronika nie potrafiła zrozumieć, że młodsza siostra ma swoją pracę i swoje obowiązki. Toruń!

Na piechotę pobiegłaby do Torunia, nawet ciemną nocą i w deszcz. Tam zostawiła najpiękniejsze studenckie wspomnienia i najserdeczniejsze przyjaciółki, jednak we Włocławku też miała to i owo do zrobienia. Przede wszystkim musiała zakończyć rok szkolny. Tego dnia wracała do domu napompowana dobrymi chęciami.

W torbie niosła dziennik III b, trzydzieści trzy druki świadectw, tyle samo arkuszy ocen, kalkulator, linijkę i kilka innych pomocy niezbędnych do właściwego promowania uczniów. Rozsadzało ją poczucie odpowiedzialności bodaj jeszcze większe niż w czasie pisania pracy dyplomowej na temat ideałów kobiecych w dziełach pozytywistów. Wtedy myślała i bazgrała wyłącznie we własnym imieniu, teraz, pierwszy raz w życiu, miała odpowiadać za każdy wskaźnik, każdy procent, za wszystkie kropki i podpisy, od których w przyszłości będzie zależał los dzisiejszych gimnazjalistów z III b. Oceny już były wystawione, jednak oceny to pestka wobec buchalterii, z jaką musi uporać się wychowawca. Potrzebowała dużo spokoju i dużo czasu.

d3f2ned

Liczyła na samotne popołudnie, lecz jak na złość Łukasz siedział w domu. Nie wybierał się do przychodni, nie miał nocnego dyżuru w szpitalu - tkwił w fotelu z kalendarzem w garści i rozpierała go chęć pogadania o ślubie. Zdecydował właśnie, że najlepszą porą będzie sierpień. Czerwiec przekraczał półmetek, lipiec odpadał ze względu na nazwę, dokładniej na brak w nazwie literki r, która podobno wróży szczęście, więc z najbliższych miesięcy pozostawał tylko sierpień.

- Odpowiada ci sierpień?
- Yhy! - odpowiedziała z pełną buzią. - Kopnij się, skarbie, do sklepu!
Domowe zajęcia jak zwykle rozpoczęła od przeglądu lodówki i szafek kuchennych. Efekt był przygnębiający. Zapomniała o uzupełnieniu zapasów, a Łukasz nie miał zwyczaju myśleć o tak przyziemnych sprawach. Od biedy potrafił zrobić zakupy, jeśli oczywiście wypisała mu listę produktów, z uwzględnieniem ewentualnych zamienników. Sięgnęła po kartkę. "Chleb pełnoziamisty - pisała - lub sojowy, masło, pomidory".
- Zuzanno, ślub ważniejszy.
- Możliwe, za to kolacja wcześniejsza. Albo zrobisz zakupy, albo zeżresz wieczorem własnego adidasa. Wybór należy do ciebie.
- Wciąż mi nie odpowiedziałaś, czy sierpień ci odpowiada?

Zrezygnowana kiwnęła głową. Odkąd zamieszkali razem, to znaczy od czerwca ubiegłego roku, był to szósty termin ślubu wyznaczany przez Łukasza. Sześć polskich miesięcy ma w nazwie r, sześć nie ma, czyli inaczej być nie mogło. Przeglądał teraz kalendarz w poszukiwaniu najlepszej daty.
- Czwarty, jedenasty, osiemnasty i dwudziesty piąty, co ty na to?
- Aż cztery razy chcesz się żenić?
- Chcę raz. Kłopot polega na tym, że to musi być sobota, która będzie odpowiadała i tobie, i mnie.
- No właśnie! - mruknęła, wtykając mu do ręki wiklinowy koszyk z pieniędzmi i rejestrem najpotrzebniejszych produktów.
- Zawsze myślałem, że to właśnie kobietom zależy na stabilizacji! - powiedział z wyrzutem.

Zuzanna myślała nieco inaczej. Była przekonana, że do małżeńskiej stabilizacji dążą wyłącznie kobiety zagrożone, niepewne swoich partnerów i przyszłości. Ona czuła się bardzo pewna, kochana i nie dopuszczała myśli, by Łukasz mógł się zainteresować inną. Głośno wolała o tym nie mówić, by nie budzić w chłopaku przekory. Dlatego mruknęła, że tak, że oczywiście, zależy jej na stabilizacji, komu by nie zależało, jednak wolałaby najpierw odbębnić koniec roku szkolnego.

d3f2ned

- Nie możemy wciąż odkładać tak ważnej sprawy! - upierał się Łukasz.
Była głodna i nie miała nastroju do sporządzania listy weselnych gości.
- Słuchaj, ty Judymie na opak - powiedziała zdecydowanym tonem. - Najpierw muszę odrobić całą tę rachunkowość, która leży nietknięta na biurku. To mi zajmie co najmniej dwie noce. Od lipca zacznę się rozglądać za pracą, a kiedy już stanę na obie nogi, to obiecuję ci, że pomyślę o ślubie, firaneczkach w oknie i o potomstwie. Jesteś zadowolony?

Niestety, nie był. Chciał jak najszybciej mieć urzędowy dokument, stwierdzający czarno na białym, że ta śliczna, uparta i zwariowana dziewczyna, którą kochał od czterech lat, jest jego żoną. Był człowiekiem solidnym, poważnym i nie satysfakcjonowało go życie na kocią łapę. Wiadomo, żona to żona! Ona z kolei myślała o zamążpójściu jako czymś bardzo odległym, równym takiej choćby mentalnej dorosłości. Wiadomo, że dorosłość kiedyś nadejdzie, ale nie teraz, nie rok po skończeniu studiów. Nawet nie miała stałego etatu.

Z łaski na pociechę dostała półroczne zastępstwo w gimnazjum, do sierpnia mogła jeszcze liczyć na pensję, od września co najwyżej na zasiłek dla bezrobotnego. Zbyt mocno ceniła sobie samodzielność, za dużo miała planów, by zadowolić się pozycją pani domu i żony przy mężu. Wiadomo, że zostanie z Łukaszem, że to właśnie on jest tym człowiekiem, na którego chce patrzeć do końca życia, jednak młodość ma się tylko jedną. Odwlekała ostateczną datę ślubu, żeby nie pakować się za wcześnie w obowiązki i cały ten nudny balast.

d3f2ned

A tak w ogóle, to bardzo kochała Łukasza. Czasem tylko złościł ją ten wielki dzieciuch, którego uparcie w sobie pielęgnował. W pracy potrafił myśleć za trzech, w domu stawał bezradny wobec cieknącego kranu, pustej lodówki czy choćby dziurawej skarpetki. Cały swój los ufnie składał w ręce Zuzanny. Z wyjątkiem ślubu. O ślubie koniecznie chciał zadecydować sam. Ściskał w garści wiklinowy koszyk na zakupy, ale jeszcze gapił się w kalendarz i rozważał, czy lepszy będzie początek, czy koniec miesiąca.

- Znowu grzebałeś w moich notatkach! - powiedziała z wyrzutem Zuzanna. Przygotowywała właśnie biurko do pracy i żeby zrobić trochę miejsca, musiała uporządkować stertę papierów. Były to różne notatki, szkolne konspekty i nieśmiałe próbki poezji. Nie czuła się poetką, lecz od czasu do czasu nachodziła ją ochota, by przelać na papier to i owo. Właśnie takie owo trzymała w ręku, jako dowód ingerencji Łukasza w najintymniejszą sferę jej przeżyć.

Wiersz zaczynał się przepięknie: "Karmię muzy nektarem moich myśli"...
Podły Łukasz dopisał tytuł "Dlaczego muzy są chude" i opatrzył całość ilustracją okrągłej gęby z wywalonym jęzorem. W duchu pogratulowała chłopakowi poczucia humoru, co nie znaczy, że darowała mu profanację dzieła.
Mógł sobie wątpić w jej urodę, lecz nie w intelekt.
- Nigdy nie lubiłem wierszy bez tytułu - bronił się Łukasz. - Tytuł jest kwintesencją i jeżeli go nie ma, to znaczy, że poeta nie wie, o czym gada.
- Gadasz to ty! Poeta mówi, czasem przemawia lub wieszczy, rozumiesz? I to bez względu na to, czy opatrzył utwór tytułem czy nie.
Z ciężkim westchnieniem wyniósł się wreszcie z domu razem z koszykiem. Zuzanna zasiadła do pracy. Odręcznie kaligrafowała nazwy przedmiotów, formułki i zaklęcia, bacząc pilnie, by nie zmienić nawet przecinka. W dobie komputerów i szybkiego drukowania, gdy banki, izby skarbowe, nawet hurtownie pieluch miały specjalne programy, nauczyciele gimnazjalni wyliczali średnią na piechotę.

d3f2ned

I właśnie tego nie umiała pojąć: dlaczego na piechotę i dlaczego wszystko ręcznie? Słyszała, że Łukasz wrócił i dzwoni rondelkami w kuchni.
Poczuła głód, opuściła w formułce wyraz "punktów" i musiała przepisywać całe świadectwo. Z wielkiego skupienia wyrwało ją ciche psykanie i jeszcze cichsze psiakrew. Łukasz niby rozumiał, że ona też ma pracę, ale źle znosił osamotnienie. Prawdę mówiąc, w ogóle nie znosił i chciał być jedynym obiektem jej zainteresowania. Kiedy psykanie przeszło w niecierpliwe auu, obejrzała się wreszcie.

Jej ukochany, nie zdejmując koszuli z grzbietu, próbował przyszyć guzik pod szyją. Psykał przy tym gniewnie i niebezpiecznie zezował, aż żal było patrzeć.
- Na sali operacyjnej też tak stękasz?
- Nie przeszkadzaj sobie- odpowiedział wyniośle.
- Twoje stękanie mi przeszkadza, nie ja sobie. Nie nauczyłeś się szyć na studiach i wybrałeś chirurgię?
- Ortopedię.
- Na ortopedii też chyba szyjecie?
- Nie pamiętam ani jednego pacjenta zapinanego na guziki! - odpowiedział już nieco weselej. Cel osiągnął, zainteresował Zuzannę i czekał, co będzie dalej. Bez większego entuzjazmu, choć i bez oporów, zamieniła krzesło przy biurku na jego kolana. Przyszyła nieszczęsny guzik, który wcale nie urwał się przed chwilą, tylko od poprzedniego prania leżał na parapecie.
- Chyba cię rozpuściłam - mruknęła mu prosto do ucha.
- To ja ciebie rozpuściłem - zaprotestował.

Na mruczankach i chichotach dotrwali do kolacji. Prosto z kolan Łukasza Zuzanna poszła do kuchni. Przy posiłkach rozmawiali wyłącznie o sprawach miłych, na przykład o Mateuszu Białku, ulubionym uczniu Zuzanny, który nie mógł odżałować, że osobiście nie pokierował losami drugiej wojny światowej.
Albo o Stefanie Dęciaku, który wyskoczył z drugiego piętra, żeby nastraszyć żonę, i okrężną drogą trafił na oddział ortopedii. Tym razem Łukasz miał niespodziankę. Z tajemniczą miną wyznał, że przed momentem popełnił poemat.
- Uważaj, czytam: "Czyj biust jest wielkości ziarenka manny?
Pięknej Zuzanny!". Chciałem jeszcze dodać coś o intelekcie, tylko mi się nie zmieściło.
- To nie poemat, nieboraku, to jęk cymbalisty. Próbujesz mierzyć urodę, może nawet inteligencję kobiety, rozmiarem jej biustu?
- Niczego nie mierzę, stwierdzam fakt. Muszę znaleźć parę metafor i parę rymów, żeby rozwinąć temat. Coś w duchu, że kocham kaszę mannę i Zuzannę albo odwrotnie.

d3f2ned

Roześmiała się najserdeczniej jak potrafiła. Nie miała kompleksów na punkcie urody, wręcz przeciwnie, była bardzo zadowolona z tego, czym los ją obdarzył. Ze tu i ówdzie dał za mało, to szczera prawda, ale przecież nie tragedia. Jadła wszystko, nigdy nie chorowała, więc nie zawracała sobie głowy takimi drobiazgami jak tusza lub jej brak.

Własną chudość traktowała z absolutną wyrozumiałością. Jedne kobiety, choćby Li czy Weronika, były apetycznie zaokrąglone, a ona "z przodu deska, z tyłu tyczka, czyli Zuzanna romantyczka". W miarę potrzeby i fantazji romantyczkę zastępowała ekscentryczką, anieliczką, raz nawet anorektyczką, co spotkało się z ostrym sprzeciwem Łukasza. Nie cierpiał odchudzających się kobiet, kochał Zuzannę za jej apetyt na jedzenie i na życie. Dla niego była uosobieniem piękna, a nawet samym pięknem. Wszystko mu się w niej podobało: wielkie zielone oczy, wyrazista twarz, fantastyczny uśmiech od ucha do ucha i sterczące kości.

- Pozmywasz? - spytała.
- A jak potłukę?
- To posklejasz. Zmywanie wcale nie jest trudniejsze od gipsowania.
- Gipsowaniem zajmuje się...
- Cii - położyła dłoń na rozgadanych ustach, pocałowała chłopaka w czoło i zostawiła w kuchni.

d3f2ned
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3f2ned