Trwa ładowanie...
fragment
09-08-2012 17:15

Dziewczyna z zapałkami

Dziewczyna z zapałkamiŹródło: "__wlasne
d29qloi
d29qloi

Miłość, szczytowy punkt ludzkiego życia, siła napędowa świata. A więc, czym prędzej na szczyt! Zakochałam się, bo był czas po temu, bo on był taki opiekuńczy, poczciwy, rozsądny, „zaplanowany” – młody, obiecujący uczony! A nie jakiś artysta, wariat, co pije i pisze... Tego mi było trzeba. Poetki powinny się łączyć z mężczyznami „solennymi”, najlepiej z uczonymi. Dzieci z takiego związku będą geniuszami!
Paleocortex, „stary mózg”.
Instynkt przeżycia oraz uczucie miłości umiejscowione są w „starym mózgu” właśnie, razem, w tym samym miejscu w naszej głowie. Dlatego problemy miłości są dla nas zawsze sprawą życia i śmierci. Dlatego jelenie walczą na rykowisku do pierwszej krwi, a wilcy to się i pozagryzać potrafią. Ja muszę swoją walkę, swoją klęskę miłosną zatrzasnąć w książce, albo umrzeć, sczeznąć, inwoluować, zostać nikim.
Na świecie ma się do wyboru tylko samotność albo pospolitość. Tako rzecze Schopenhauer. Zostałam obdarowana jednym i drugim. Na własne życzenie. A miałam pisać wiersze! U boku dobrotliwego mecenasa...

Nie umiem już pisać wierszy. Może i byłaby to jakaś homeopatia, trucizna na truciznę. Ale czy tak zgniła dusza jak moja jest w stanie wyzdrowieć od własnego wierszyka? Muszę pisać prozę. Muszę złapać to własne życie za gardło i coś z niego wydusić. Na przykład książkę pod tytułem Żonidło, albo Konfitura z estrogenów, albo Królowa psów...
Wczoraj mój synek przyłożył mi do głowy, jak aureolę, psią miskę, i zawołał: Koronuję cię na królową psów!
No i jak ja się poczułam?
Rozejrzałam się po dekoracjach: gar psiej kaszy na piecu, obok furkocze sokownik z jabłkami, talerz utartej marchwi na szafce, na stole worki z mrożonym mięsem (dla psów) i półmisek kanapek z serem i pomidorem (dla dzieci), wiadro ze ścierką pod oknem, w ręku drewniana łyżka, kopyść po prostu. Mała Rózia majta nogami na krześle i kaszle „szczekająco”, bo ma alergię, w przedpokoju dwa łby wpatrzone badawczo w każdy mój ruch, bo czas się nawarstwia, napięcie rośnie i kolacja już blisko. Koty także trzymają się blisko, na wszelki wypadek, gdyby coś spadło na podłogę...
Chciałabym zawołać: Boże! Zmień kanał! Ja już nie chcę oglądać tego filmu!
Królowa psów!
Królowa, w sukni z nędzy, w pantoflach ze znoju...

(Tak się bałam artystów i wariatów, że się dałam zamknąć w „domu normalnych”. I teraz już wiem, dobrze wiem, czym może być szaleństwo normalności...)
Babka Meir jest wstrętna i nie-wprost. Gdybyż stanęła naprzeciw mnie, popatrzyła oczami i powiedziała słowami, o co jej chodzi!
Ale nie, ona rozmawia ze mną plecami, patrząc w okno.
Przed chwilą zapytałam ją niewinnie, bo naprawdę nie wiem:
– Czy to jest mamy śmietana, ta na szafce, czy moja?
– Nie, nie moja.
– No, ale moja też nie, bo ja swoją wlewałam do innego słoika.
– Tamten słoik był mój.
– Jak to... był mój, po zielonym groszku.
– To był mój, do ziół.
– Ale przecież on był po zielonym groszku.
– Ja mam pełną piwnicę takich słoików!
– Tak, ale dwa były moje, po groszku.
I wtedy to ona już się odwraca przodem do mnie i woła cienkim, rwącym się głosem:
– Cała piwnica pełna jest moich zapraw, to się już nie liczy, tak? Tylko ten jeden słoik!
No i masz babo placek... Afera z groszku. A ten słoik naprawdę akurat ze sklepu pochodził, nie z piwnicy, więc pretensja musi być starożytniejsza i pojawiła się przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Wczoraj lodowatym tonem Babka Meir powiedziała:
– W tym domu się nie trzaska drzwiami i proszę, żebyś to respektowała.

Przysięgam, że to przeciąg wyrwał mi klamkę z ręki, no ale ten ton odebrał mi mowę. Poczułam się znów jak na lekcji matematyki w podstawówce, gdy pani Piąstka o wapiennej twarzy, w której poruszały się tylko cienkie wargi, powtarzała po moim występie przy tablicy nosowym głosem, grasejując: „To absuhhd! To nonsens! Mahhsz na miejsce! Phhoszę się zacząć uczyć whheszcie! Co za klassa!”.

d29qloi

1986, styczeń. Wszy we Wrocławiu. W wielkim mieście. 750 tysięcy mieszkańców. Środek Europy.
Ale i środek Polskiej Nocy Cywilizacyjnej.
Wszy jeżdżą tramwajami, stoją w kolejkach, chodzą do szkół i do przedszkoli.
Kto, tak jak ja, nie miał dotąd w życiu szansy zobaczyć tego zwierzątka, teraz może napaść oczy swe...
Do tego grypa. Także uogólniona, epidemiczna. Całe miasto ma gorączkę i kaszle (wychodzi na to, że wszy roznoszą grypę?).
I ciąża.
Ciąża jest całkiem indywidualna, w moim zagnieżdżona łonie.
A więc: jestem w ciąży, mam grypę, mam wszy, a za trzy miesiące odpali reaktor jądrowy w Czernobylu. Ale tego oczywiście nie wiem, bo nie jestem jasnowidzem. Nie wiem nawet, czy urodzę chłopca, czy dziewczynkę. Nie wiem też nic o insektach na głowie. Swędzi mnie, bo mam gorączkę i wciąż się pocę. Gorączkę ma też Paw. Leży obok rozpłomieniony. Przy nim miska, bo Paw puszcza pawie, gdy choruje. W drugim pokoju leży Nenek, 38,5 stopnia. Z nim pomieszkuje moja mama, która wpadła w zeszłym tygodniu z wizytą, by odwiedzić córkę w ciąży. Zaraziła się, zanim uzyskała pełnię wiedzy o sytuacji. Gorączkuje.

Leżymy jak w lazarecie, patrzymy w sufit. I nie mamy co jeść. Bo które z nas pójdzie do kolejki? Wczoraj teść przywiózł kompoty i konfitury „dla Kochasia”, czyli Nenka (reszta rodziny na żadną aprowizację nie zasługuje, łącznie z Pawiem, który do mnie przystał...). Teść momentalnie ocenił status quo (nic wcześniej nie wiedział, bo my przecież nie mamy telefonu) i nawet płaszcza nie rozpiął, tak się przeląkł. Wysypał zawartość walizy na stół w kuchni, zahuczał jak wyolbrzymiony trzmiel, głośno i bez treści, po czym zatrzasnął za sobą drzwi i pognał do samochodu. Wirusik minimalny, a strach kolosalny. Podniosłam się, by zamknąć za nim.
Pawiu zwrócił kompot czereśniowy i poszedł z miską do łazienki. Naszej ślicznej, wyłożonej czeskimi kafelkami w kropeczki (kupione z ogłoszenia na płocie). Ja owinięta kocem powędrowałam do sąsiedniego pokoju, zmierzyć gorączkę Nenkowi.
– No i jak, syneczku? – przysiadłam na jego tapczaniku, popatrując na moją mamę, która leży z przymkniętymi oczami, raz po raz pokaszlując wyraziście; daje do zrozumienia, kto tu jest najbardziej chory.
– Ja się nhudzę, okropnie się nhhhudzę... – mówi Nenek z wyrzutem.

d29qloi
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d29qloi