#dziejesienazywo: ''W Norwegii budowano internaty, w których dzieci rdzennych mieszkańców były odsuwane od swojej kultury''
Gościem programu #dziejesienazywo była polska reportażystka Ilona Wiśniewska, autorka książki "Hen. Na północy Norwegii". W rozmowie nie zabrakło pytań o skłonności depresyjne osób żyjących w miejscu, gdzie przez cztery miesiące nie widać słońca, a także o rdzenną ludność Norwegii, która musiała się podporządkować woli kształtującego się państwa.
- Rdzenna ludność Norwegii była od początku dwudziestego wieku norwegizowana. Były budowane szkoły z internatami, w których dzieci odcinało się od swojej kultury, ale to też wynikało z potrzeby Norwegii ustanowienia państwowości – mówiła w programie #dziejesienazywo Ilona Wiśniewska. Reporterka podkreśliła, że po odsunięciu się od Danii i Szwecji, Norwegowie siłą rzeczy zapragnęli ujednolicić język i strukturę państwa, przez co ucierpiało rdzenne społeczeństwo Sammów (Lapończyków).
Gościem programu #dziejesienazywo była polska reportażystka Ilona Wiśniewska , autorka książki "Hen. Na północy Norwegii" . W rozmowie nie zabrakło pytań o rdzenną ludność Norwegii, która musiała się podporządkować woli kształtującego się państwa.
- Rozmawiałam z ludźmi, którzy w takich internatach spędzili dzieciństwo i są to bardzo różne opowieści– podkreśliła autorka – wiele zależało od kadry nauczycielskiej.
Niemniej jednak norwegizacja Sammów trwała jeszcze wiele lat po drugiej wojnie światowej, do lat 80./90., kiedy rdzenna ludność musiała ulec wpływom chrześcijańskim i odrzucić tradycyjne, pogańskie wierzenia i tradycje.
W rozmowie z Anną Gacek, Wiśniewska rozprawiała sie też z mitem północnej depresyjności:
- Nie można mieszkać na Północy, jeśli ma się skłonności do depresji. Nie ma szans. Pierwszy rok to jest taki sprawdzian, czy się przeżyje – mówiła autorka. Zapytana o to, ile razy miała ochotę stamtąd wyjechać, powiedziała, że „szereg razy”. Jednak przyjaciele i uporządkowane życie sprawiły, że im więcej czasu się tam spędza, tym trudniej jest wyjechać.
- Spitsbergen to jest zbieranina, ludzi z 50 krajów, ze wszystkich kontynentów. Ludzie się tam bardzo łatwo zaprzyjaźniają, bo każdy ma jakiś bagaż doświadczeń, z którym przyjechał na Spitsbergen – dodała Wiśniewska, która ceni w tamtych ludziach niestereotypowe myślenie.
O książce:
Północ Norwegii to surowy klimat, garstka ludzi, tysiące reniferów, lodowate morze i wicher, który mąci świadomość. Dla bohaterów tej książki Finnmark, region przez wieki utożsamiany z ultima Thule, to centrum świata i niekończąca się opowieść.
Najdalszą północ Europy Ilona Wiśniewska ogląda matowymi oczami umierającego starca, wsłuchuje się w nią razem z Mari Boine – najsłynniejszą na świecie saamską wokalistką, godzi się na nią z tymi, którzy nie mają dokąd wyjechać, albo stara się ją uchronić od zniknięcia wraz z tymi, którzy malują murale na opuszczonych budynkach.
Finnmark to kraniec. Nie ma znaczenia, skąd się patrzy, bo to nadal będzie albo daleko, albo hen daleko. Słowo „hen” w norweskim odnosi się do odległości, tyle że równie dobrze może znaczyć „po drugiej stronie globu”, jak i „tuż za rogiem”. Hen to równocześnie daleko i blisko.
Ten norweski koniec świata staje się częścią naszej historii, opowieścią o nas.