Trwa ładowanie...
fragment
17-10-2012 00:05

Dziecko ze szkła. In vitro - moja droga do szczęścia

Dziecko ze szkła. In vitro - moja droga do szczęściaŹródło: "__wlasne
d2t3epg
d2t3epg

Prolog

W 2006 roku okazało się, że nigdy nie zostaniemy rodzicami samodzielnie. Zostaliśmy postawieni przed wyborem, który odmienił nasze życie. Podjęliśmy decyzję, aby walczyć o dziecko. Postanowiliśmy podejść do in vitro. Nie była to decyzja łatwa. Nie była to decyzja pozbawiona rozważań moralnych.

Kaskady myśli, wątpliwości, spędzały nam skutecznie sen z powiek. Nie potrafiłam sobie sama poradzić ze swoimi myślami. Potrzebowałam je w jakiś sposób uszeregować. Przyjrzeć im się z bliska, ugryźć, przetrawić i nabrać energii do tego, żeby stawić czoła nadchodzącemu dniu, codziennie. Zaczęłam pisać bloga. Stałam się wirtualną TUVĄ. I nigdy nie przypuszczałabym, jaki wpływ na moje życie będzie miało blogowanie. Dzięki pisaniu poznałam mnóstwo cudownych ludzi, którym moje losy nie były obojętne. Zarówno ludzi, którzy borykali się z problemem niepłodności, jak i takich, dla których ten problem nie był błahy. Byli też i tacy, którzy najchętniej powiesiliby mnie na krzyżu lub spalili na stosie :-). Pisanie dało mi siłę i poczucie, że o in vitro trzeba mówić. A tak wielu z nas zmuszonych jest do milczenia…

Pięć lat minęło, jestem matką trójki cudownych stworzeń, bez których świat byłby o wiele uboższy. A mój świat nie istniałby wcale… Nie żałuję żadnej z chwil, przez które przeszliśmy w tym trudnym dla nas okresie. Nauczyliśmy się siebie. O sobie. O sile i determinacji. O tym, jak trudno podnieść się leżącemu. O tym, jakie znaczenie ma wiara i nadzieja oraz największa — miłość. O tym, że warto walczyć z przeciwnościami. Problem dotyczył nas, ale angażował emocjonalnie naszych najbliższych. Pamiętam, jak kiedyś mama wspomniała, że wyszła z kościoła w trakcie czytania przez księdza listu potępiającego osoby, popełniające grzech in vitro… Zabolało. Wiem, ile Kościół znaczy dla mojej ukochanej mamy. Wiem, ile znaczą dla niej jej wnuczęta.

Często się zastanawiam, czy starsze panie głośno wypowiadające się przeciw procedurze IVF nie zmieniłyby zdania, gdyby in vitro było ich jedyną szansą na posiadanie wnucząt. Tak łatwo oceniać innych. Tak łatwo wypowiadać się o problemach, o których nie ma się pojęcia… „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” [1] .

d2t3epg

W Polsce co czwarta para ma problem z zajściem w ciążę. Miliony ludzi dotkniętych problemem niepłodności mijają się codziennie na ulicy jak cienie, szepcząc o pomoc.

Fora internetowe są jednym z miejsc spotkań, gdzie można otwarcie, choć anonimowo porozmawiać o problemie. Wciąż nie mówimy głośno o nas invitrowych, o tym jak naprawdę się czujemy. O tym, że pomoc jest potrzebna. Przeraża mnie sama myśl o tym, że gdybym nadal mieszkała w Polsce, pewnie nie byłabym dzisiaj matką. Nie byłoby nas stać na branie tylu pożyczek. I boli bardzo myśl o tym, jak wielu ludzi mających to samo marzenie, nigdy nie będzie mogło tulić w ramionach dziecka. Z tak banalnego i przyziemnego powodu jak brak pieniędzy.

Stąd „Dziecko ze szkła”. Historia prawdziwa — Tuvy, która chciała mieć dziecko. Moja historia.

Usłyszcie ją proszę. Zrozumcie.

d2t3epg

Część pierwsza ###wydawało mi się

Mój ojciec zmarł nagle. Był młody — trzydzieści sześć lat, za trzy lata będę w jego wieku :-). Zawał serca. Właściwie od tego momentu nadszedł czas, żeby dorastać. Do podejmowania decyzji, do brania odpowiedzialności. Moja młodsza siostra miała cztery lata i właściwie nie wiedziała, o co chodzi, ja zresztą też. Chociaż zdechł mi kiedyś chomik, to nigdy śmierć nie była tak blisko. Zabrała nam ojca, zanim zdążyłyśmy go poznać, ale dawno po tym jak go pokochałyśmy. Mama była i jest sama. Nauczyła mnie samodzielności i niezależności. Tej kobiecej, silnej i motywującej. Wydawało mi się, że wszystko w naszych rękach i kowalami swoich losów jesteśmy sami. Zawsze się udawało. Moja praca, mój upór, dążenie do celu (nie bez bólu wprawdzie). Nasze życie w naszych rękach. Wydawało mi się. Do momentu kiedy zaczęliśmy starać się o dziecko…

14.08.2006

kolejka panie, kolejka

Ja i on nie możemy mieć dzieci. Dla mnie to życiowa tragedia, klęska, rozpacz, niemożność normalnego funkcjonowania. Czekamy w kolejce do in vitro już od ośmiu miesięcy, a pozostało jeszcze około dwunastu. Mieszkam w Szwecji, gdzie finansowane są trzy podejścia do IVF. Nie jesteśmy osamotnieni w problemie, stąd to czekanie, kolejka…

d2t3epg

15.08.2006

wow

Radość ogromna. Tina, koleżanka internetowa, dziennikarka, napisała dziś artykuł o nas „z problemami”. Obecnie czeka w kolejce do in vitro sześćset kobiet (do jednej państwowej klinki). I ja jestem w tej grupie… I teraz najlepsze: przeznaczono ponadplanowo cztery miliony trzysta tysięcy koron na dodatkowe dwieście pięćdziesiąt zabiegów w tym roku!!! Więc może mój telefon niedługo zadzwoni. Cholera muszę rzucić fajki, bo w ramach buntu na świat i braku dzieci w moim brzuchu, zaczęłam podpalać.

16.08.2006

d2t3epg

Stefan

Przeniosłam się do innego miasta, po rozstaniu z byłym, który przespał się z moją najbliższą przyjaciółką. Miałam dobrą pracę i niezłą pensję. Przez jakiś czas prowadziłam życie singla z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z sobotnim spa, kolacyjkami w restauracjach i samotnym płaczem do poduszki.

Pewnego dnia zobaczyłam Stefana. Przyjechał na dwa miesiące do Polski do pracy, do naszej firmy. Był jak słoneczny poranek. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Oczy mu się uśmiechały, szedł wyprostowany, otwarty na życie, bez przygnębienia. Patrzyliśmy na siebie, uśmiechaliśmy się. Prawdę mówiąc, starałam się go unikać, żeby nie wplątać się w głupi romans. Potem była impreza z pracy, na której rozmawialiśmy i nie mogliśmy przestać. I tu powinnam przytoczyć ten banał, że rozmawiało się nam, jakbyśmy się znali od lat. Nie, ale byliśmy tak siebie ciekawi, że nie potrafiliśmy się sobą nasycić. Umówiliśmy się na kolację następnego dnia…

Od tego czasu spotykaliśmy się codziennie po pracy. Wiedziałam, że nasz związek nie ma żadnej przyszłości (bo inny język, bo mieszkamy w innych krajach, bo każdy z nas ma swoje życie). Wiedziałam, że będzie bolało po jego wyjeździe, ale to było tak inne od wszelkich moich poprzednich związków, przygód, że brnęłam w to z radością i naiwnością dziecka. Pamiętam, jak wychodził z mojego mieszkania z walizką do taksówki, na lotnisko. Zamknęłam drzwi i wpadłam w histerię. Czułam, że tracę coś, co było dla mnie naprawdę ważne. Nie mogłam się pozbierać.

d2t3epg

Dzwonił. Dzwonił codziennie, pisał maile, SMS-y. Przyjechał po trzech tygodniach. Potem po miesiącu. Potem ja. Potem on. Potem ja i tak przez dwa lata. Po dwóch latach mieliśmy dosyć, nie mogliśmy już dłużej tak żyć. Stefan dostał propozycję wyjazdu na kontrakt do Barcelony, zapytał, czy pojadę z nim. Wzięłam bezpłatny urlop, spakowałam plecak i gitarę, i pojechałam. Wróciłam po roku tylko na trzy tygodnie, żeby pomóc mamie w ostatnich przygotowaniach do naszego ślubu.

To było sześć lat temu. Ta nasza pierwsza wspólna kolacja osiemnastego sierpnia dwutysięcznego roku. To co pozornie wydaje się niemożliwe, jest możliwe.

Bardzo wierzę w nasze in vitro…

d2t3epg

17.08.2006

bomba

Generalnie staram się nie wchodzić na teren zaminowany. Unikam centrów handlowych w weekendy, placów zabaw, parków w godzinach, w których mogą się w nich pojawić kobiety z dziećmi. Przemykam jak cień… Wieczorami miasto jest moje… Bezdzietne…

Pojechałam dziś na zakupy w ciągu dnia, musiałam… Chciałam przebiec przez dział dziecięcy IKEA niezauważona. Niestety dopadło mnie. Trafiona, zatopiona. Płaczące dziecko, przy którym nie mogłam się nie zatrzymać. Zgubiona mamusia. Ja z dzieckiem na ręce, szukająca personelu. Chociaż raz byłam im wdzięczna za to, że ich nie widać… Mała ściskająca mnie za szyję. Uczucie, którego nie potrafię opisać. Znaleziona mamusia i reakcja małej. Stałam jak krowa, patrząc na to, jak matka przytula swoje dziecko. Jak dziecko tuli się do mamy. I jak zwinna gazela zwiałam do kasy, do samochodu, do domu.

Czy ja kiedykolwiek będę miała szansę na bycie matką… Tyle dałabym za to, żeby móc się z tą kobietą zamienić. Dlaczego właśnie mnie przydarzają się takie historie? Cholera. Rozerwało mnie na kawałki, nawet nie wiem, czy jest co zbierać. Korci mnie, żeby zadzwonić do kliniki i dowiedzieć się, ile mi jeszcze zostało czekania. Musze zacząć działać, bo umrę przez to oczekiwanie. Z drugiej strony boję się, że odbiorą mi nadzieję, mówiąc na przykład o dwudziestu miesiącach.

21.08.2006

Nie wstydzę się dziecka z probówki — jestem z tego dumna!!!

Nareszcie upragniony weekend. Oczekiwany niemalże jak za czasów ogólniaka, po klasówkach i odpytywaniach. Uczucia nie zmieniają się z wiekiem, tylko okoliczności. Zastanawiam się czasem nad moją bezpośredniością, jeżeli chodzi o nieukrywanie moich problemów z zajściem w ciążę. Oczywiście nie noszę t-shirtu z napisem „Czekam na in vitro”, ale nie ukrywam tego i jeżeli ktoś pyta (często ironicznie, myśląc, że jestem skoncentrowana na karierze), odpowiadam.

Przyjaciółka zapytała dzisiaj, czy powiem dziecku (bo przecież tyle osób wie o tym), że będzie dzieckiem z probówki. Pewnie, że powiem!!! Od pierwszego dnia nie będzie żadnego ukrywania. Które dziecko nie byłoby dumne z tego, że było tak oczekiwane, że rodzice tyle lat walczyli o to, żeby się pojawiło na świecie. Tyle miłości, łez, wiary, determinacji…

Oczywiście, że powiem.

25.08.2006

zmęczenie

Jakieś przedwczesne przesilenie jesienne mnie dopadło. Nie mam na nic siły i ochoty. Koleżanka podeszła dziś do swojego drugiego in vitro. Modlę się, żeby jej się udało.

29.08.2006

zwariowałam

Dostałam dziś list z kliniki! Ja dostałam! List z kliniki leczenia bezpłodności! Najpierw na niego patrzyłam i bałam się otworzyć. Potem sobie pomyślałam, że zapalę papierosa, bo jak go otworzę, to może się okaże, że muszę rzucić świństwo.

Otworzyłam. Informacyjny list powiadamiający, że za parę miesięcy moja kolej podejścia do in vitro. No i zwariowałam, zaczynam zastanawiać się i analizować znaczenie słów „za parę miesięcy”. Za parę to może za dwa, a może za osiem.

Mam przeczucie, że niedługo się zacznie… Mam nadzieję, że niedługo się zacznie… I skończy szczęśliwie…

31.08.2006

The final countdown

Miałam trzydzieści lat, kiedy przyjechałam do Szwecji. Poszłam od razu do szkoły językowej, zaczęłam pracować, stawiając pewniejsze kroki w obcym kraju z nieobcym mężem.

Zdecydowaliśmy się na dziecko. Jednocześnie stało się jasne to, co wcześniej właściwie było przez nas niezauważalne. Z każdym miesiącem nadaremnych oczekiwań, coraz więcej było wokół nas kobiet w ciąży i rodzin z dziećmi. Programów telewizyjnych, w których ktoś zawsze był przy nadziei, ktoś właśnie urodził, programów o dzieciach. Wózków dziecięcych depczących nam po piętach. Z każdym miesiącem ich widok skutecznie pogłębiał przerażającą wizję nas — bezdzietnych.

Zaczęliśmy się „chować”, najpierw jakby w tajemnicy przed samymi sobą, robiąc zakupy w marketach wieczorową porą, aż w końcu zupełnie otwarcie, wybierając na wakacje hotel dla gości bez dzieci.

Nie łatwo jest spojrzeć prawdzie w oczy, skontaktować się z lekarzem, poprosić o pomoc w tak oczywistej sprawie. Zadzwoniłam do kliniki rok temu, zadzwoniłam dzisiaj. Już wiem, że od momentu otrzymania listu do rozpoczęcia zabiegu trwa to około dwóch miesięcy. Zgadza się dwa, to parę miesięcy, tak jak napisali w liście. „Za parę miesięcy”. Jestem bardzo podekscytowana i nie myślę o niczym innym. Zacznę się dobrze odżywiać i dbać o siebie i nie będę już palić papierosów! Wiem, że szanse na ciążę za pierwszym razem są niewielkie, ale nie potrafię nie marzyć. Już teraz jestem szczęśliwa na samą myśl o zobaczeniu dwóch kresek. Cała moja nadzieja w szklanej probówce. Wiem, będzie płacz i zgrzytanie zębów, ale nie przestanę wierzyć. Chcę mieć dziecko. Chcę jechać za kilka lat do hotelu pełnego rodzin z dziećmi, z*Klubami Malucha, z Małpimi Gajami, basenem z brodzikiem.*

1.09.2006

pozytywnie

Dwie dziewczyny testowały dzisiaj pozytywnie. Obie za drugim podejściem, obie w „mojej” klinice i obie zszokowane, zaskoczone, szczęśliwe. Czyli to się zdarza!

7.09.2006

negatywnie

Poza tym Tina testowała. Negatywnie. Nie zaszła w ciążę. To było jej drugie in vitro. Jest zdruzgotana. Ja w sumie też opadłam z sił. Wiem, że będzie lepiej, ale teraz jest cieniutko.

12.09.2006

czekam na list

Codziennie. Jak za czasów nastoletnich, kiedy czekałam na list od Grzesia z wakacji. Byłyśmy pod namiotami z gitarami nad jeziorem, ja i moje kumpele z ogólniaka. I Grzesiu też tam był, tyle że list od niego nigdy nie doszedł. Nie miał szans, bo Grześ nie wrzucił go do skrzynki (i nie przechodziły dwie dziewczynki). Natomiast ten dojdzie. Nie wiadomo tylko kiedy. Niedługo, wiem, ale nie dzisiaj, nie wczoraj. Może jutro? Czekam każdego dnia, około lunchu zaczynam się zastanawiać nad tym, czy leży w skrzynce. Potem jadę do domu po pracy i myślę o nim. Otwieram skrzynkę, rozwiewa się nadzieja i w jej miejsce pojawia się nowa, młoda z mlekiem pod nosem — nadzieja na jutro.

13.09.2006

zadzwoniłam

I niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Państwowa klinika w Szwecji właściwie niewiele różni się od państwowych instytucji w Polsce, no może panie są trochę sympatyczniejsze, bo muszą. „Do końca roku się odezwą” — powiedziała paniusia. Czyli trzy miesiące, ale mogą to też być dwa tygodnie… Czyli znów wiem, że nic nie wiem. Zapytam na forum dziewczyn, które już zaczęły, ile czasu to trwało. Gdyby nie te fora to niewiele byśmy wiedziały. Ja wciąż podejrzewam, że zacznę za chwilę. Wszystkie poprzednie informacje o czasie oczekiwania okazywały się mocno przesadzone. Na pierwszą wizytę mieliśmy czekać sześć miesięcy, a zostaliśmy wezwani po miesiącu, na wyniki mieliśmy czekać miesiąc —dostaliśmy po dwóch tygodniach i wreszcie na in vitro dwadzieścia dwa miesiące, list informujący o tym, że zbliżamy się do początku kolejki przyszedł po ośmiu. Mam nadzieję, że tym razem też tak będzie, wolałabym natomiast wiedzieć, mogłabym się przygotować fizycznie i psychicznie. A może lepiej z zaskoczenia?

18.09.2006

mmmmmmmm

Za oknami przecudowna jesień. Poza tym czwartek, czyli jutro piątek i weekend wolny. W piątek będziemy jeść raki. Trochę po czasie, bo to już wrzesień (teoretycznie raki je się w Szwecji w sierpniu), ale postanowiliśmy ze Stefanem zrobić sobie wykwintną piątkową kolację. W sobotę powłóczymy się po mieście i ogródkach piwnych, póki pogoda pozwala na siedzenie na zewnątrz. To takie relaksujące i oboje to uwielbiamy. Siedzenie i obserwowanie ludzi, tego zgiełku wokół, bez pośpiechu przełykając zimne piwko mmmmmmmm.

21.09.2006

piątek

Zmęczona po całym tygodniu, czekam aż kochany wróci z pracy i pojedziemy tam, gdzie raki sprzedają :-). Pogoda cudowna, więc może w niedzielę wyskoczymy na grzyby. Poza tym już niedługo, w tygodniu czterdziestym (cudownie mistycznie brzmi to po polsku), jadę na tydzień na plażę, drineczki, kolacyjki w wytrawnym towarzystwie mojej mamy i siostry. Zabieramy mamę na tydzień do Turcji. Będę miała dzięki temu okazję na parę godzin pobytu (między samolotami) w moim ukochanym Wrocławiu. Muszę zaliczyć księgarnie. Koniecznie.

22.09.2006

in vitro — improwizacje na temat

Dzień wolny. Spałam prawie dwanaście godzin, obudził mnie listonosz wrzucający listy do skrzynki. Wyskoczyłam jak oparzona z nadzieją, a właściwie przeczuciem, że dostałam list z kliniki. Nie dostałam.

Usiadłam na sofie, zastanawiając się, co ja teraz będę robić. Ja naprawdę nie mogę mieć za dużo czasu, bo ogarnia mnie ta obezwładniająca beznadzieja. Depresja jest podobno dziedziczna, a w mojej rodzinie obie siostry mojego ojca utonęły w jej ramionach. Jedna (po wyjeździe do Włoch w latach osiemdziesiątych) załapała depresję emigranta, poza tym nie mogła, po ciąży pozamacicznej, mieć dzieci. Wyskoczyła przez okno, połamała się okrutnie, ale przeżyła. Miała również jakieś przygody z narkotykami, ale nikt nie wie dokładnie, leczyła się w klinikach. Nie mam z nią kontaktu, podobno mieszka w Toskanii z jakimś malarzem. Mam tylko nadzieję, że jest szczęśliwa.

Ciocia Luda natomiast, za dnia prężna, pełna energii kierowniczka delikatesów w centrum Wrocławia, „po godzinach” płacząca w domu z papierochem w ustach i lekami antydepresyjnymi na małym spodeczku. Po tym jak ją wujek zostawił, dwie próby samobójcze, mój kuzyn odratował ją w obu przypadkach. Poza tym miała raka piersi, który ją powoli pożerał.

Ja generalnie mam tendencje, ale mam też dużo siły, chociaż bywało różnie. Kiedy mieszkałam w Polsce, robiłam mammografię raz w roku, na wszelki wypadek. W Szwecji kobiety otrzymują wezwanie na robienie cytologii i badania piersi raz na trzy lata. Cytologię miałam robioną niedawno, badanie piersi nie. No i coś tam sobie wczoraj wymacałam, zresztą pobolewało mnie od paru tygodni. Muszę się za to wziąć po urlopie. Poza tym szczepionkę przeciwko różyczce (przed in vitro) robiłam w lipcu, a trzeba odczekać po niej trzy miesiące, zanim się ponowi starania o dziecko.

Także to może i dobrze, że listonosz nie miał dla mnie listu:-). Mam jeszcze parę spraw do załatwienia…

28.09.2006

a jeśli się nie uda

Generalnie mam przeczucie i poczucie, że się uda, jednak „ale” też się pojawia. Nie poddam się za szybko, przynajmniej tak na razie myślę. Chciałabym zrobić trzy dane przez króla i prezydenta Perssona darmowe in vitro, potem może ze trzy płatne. Jednak nie mam pojęcia, jak będę się czuła psychicznie i fizycznie. Czy poradzimy sobie finansowo? Ta cała stymulacja hormonalna jest dużą ingerencją w organizm. Jest jeszcze adopcja, o której myślę coraz częściej. Rozmawiałam ze Stefanem i oboje jesteśmy zgodni — to piękna idea i szansa dla każdej ze stron. Być może zaadoptujemy, nawet gdy będziemy mieli dziecko (dzieci) biologiczne.

Jak na razie jesteśmy „rodzicami” dwóch chłopców. Płacimy każdego miesiąca niewielką sumę, dzięki której rodzina dziecka otrzymuje pomoc finansową i mały ma szanse na pójście do szkoły. Germaine mieszka w Afryce (nawet nie jestem w stanie napisać poprawnie nazwy tego państewka, o którego istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia) i ma sześć lat, natomiast Jesus mieszka w Salvadorze i ma pięć lat. W zeszłym tygodniu dostaliśmy list od Jesusa (brzmi nieźle, prawda?) z rysunkiem tablicy i otwartego okna na niej, z pięknym słońcem i błękitem nieba. Odjazd! Jesus jest cudowny! Wszystko się ułoży.

29.09.2006

stało się oczekiwane

Wróciłam z wakacji. Podróż z przygodami, niemalże sześciogodzinnym opóźnieniem z Turcji i szaloną podróżą powrotną do Göteborga. Weszłam do domu, przejrzałam korespondencję i ON tam po prostu był. List z kliniki. Oczekiwany od stycznia. Zaczyna się moja pierwsza in vitro karuzela. Będzie płacz i zgrzytanie zębów, ale nie poddam się.

12.10.2006

miły wieczór

Na własnej sofie z lampką czerwonego wytrawnego wina rozmyślam o poniedziałku. W poniedziałek mamy się stawić na pierwszą wizytę w klinice. Pozwalam sobie pomarzyć. Na przykład: Jedziemy do rodziców Stefana na święta, wspólna kolacja i mówimy, że jestem w ciąży. Albo to, że wchodzę do sklepu z dziecięcymi ubrankami i wybieram naprawdę dla siebie, dla nas, nie dla dzieci znajomych. Lub siedzę w tramwaju i gładzę się po lekko wypukłym brzuchu. Boję się, już teraz za dużo sobie pozwalam, porażka może boleć, bardzo boleć. Na razie mam jeszcze „Grześki”, które przywiozłam z Polski i pozwalam sobie pomarzyć, dziś wieczorem, na sofie, przy lampce czerwonego, wytrawnego.

13.10.2006

in vitro wizyta numer 1

Poszło. Dobrze poszło. Mój kochany był bardzo zestresowany, ja z resztą też się denerwowałam. Gdzieś tam w głębi radość mnie przepełnia, bo wreszcie mamy realną szansę na bycie rodzicami. Więcej we mnie pewności niż niepewności, że to co robimy jest słuszne. To dobrze, tym razem ja mogę wesprzeć męża.

Spotkaliśmy się w grupie trzynastu par. Przyglądaliśmy się sobie głupawo z lekkim uśmiechem i ogromnym zrozumieniem w oczach. To my, tacy różni, tacy sami, noszący to samo piętno, pragnący jednego i naiwnie pełni nadziei. Obejrzeliśmy informacyjny film na temat IVF. Jutro o czternastej idziemy na spotkanie z lekarzem. Rano Stefan idzie oddać nasienie do badania. Jutro też zostanie opracowany nasz „plan działania” i mam ogromną nadzieję, że niedługo startujemy.

Największą moją radością i zaskoczeniem była informacja o tym, że mamy trzy podejścia finansowane. Nie tak jak myślałam — stymulacja, pierwsza próba ze świeżym zarodkiem i potem dwie kolejne z zamrożonych, TU ROBI SIĘ TRZY PEŁNE PODEJŚCIA ZA DARMO!!! Czyli trzy pełne stymulacje, włącznie z transferami — FET! Kocham ten kraj i serce krwawi, kiedy myślę sobie, że w mojej Polsce tak bardzo to wszystko kuleje. Przykro mi.

16.10.2006

bliżej startu

Jeśli wszystko dobrze pójdzie (czyli menstruacja w pierwszym tygodniu listopada, mam nieregularne cykle, więc nigdy nie wiadomo, czy dobrze pójdzie), zaczynam „wyciszanie” jajników sprayem do nosa (cztery razy dziennie) przez około dwa tygodnie. Krótko mówiąc, przejdę klimakterium w czternaście dni. Potem badanie krwi. Jeśli poziom hormonów spadnie, zaczynam stymulację hormonalną jajników, zaczną się codzienne zastrzyki w brzuch…

Zgodnie z moim jak na razie optymistycznym nastawieniem stwierdzam — w porządku, bo te zastrzyki to tylko raz dziennie, a przecież mogłoby być cztery razy, tak jak spray :-). Poza tym igła jest cieniutka i krótka, ma około dwóch centymetrów, także przeżyję. W trakcie stymulacji robione będą usg, pozwalające na określenie stanu jajników, ilości pęcherzyków, jakości pęcherzyków, oszacowanie szans etc. Mam nadzieję, że się wykażą te moje jajniki i chociaż raz w życiu zareagują, jak trzeba.

W tygodniu czterdziestym dziewiątym pobranie komórek jajowych (punkcja), pobranie nasienia, zapłodnienie. Po dwóch, trzech dniach jedna z tych zapłodnionych komórek zamieszka w mojej macicy i na Boże Narodzenie będziemy testować po raz pierwszy.

17.10.2006

monotematycznie

Niemalże nie myślę o niczym innym. Żyję w in vitro świecie, a nawet go jeszcze nie zaczęłam. Przesilenie jesienne daje się we znaki, nic mi się nie chce, nie opuszczam sofy. Cisza przed burzą, jakbym świadomie oszczędzała się przed czekającymi mnie potyczkami. Może czas zacząć znów trenować? Byłam na akupresurze, we wtorek następna, potem w czwartek. Wszystko, żeby być jak najlepiej przygotowaną na nasze IVF. Idę się położyć.

19.10.2006

czekając na Godota…

Cały czas wsłuchuję się w swoje ciało, mając nadzieję, że wyczuję jakieś symptomy nadchodzącej miesiączki. Wmawiam sobie, że mnie trochę brzuch pobolewa. Nie ma się co oszukiwać. Nie za bardzo mi się na okres zbiera, cholera. Jeśli nie dostanę w pierwszym tygodniu listopada, muszę dzwonić do szpitala i wszystkie terminy zmieniać. Tak to z tym okresem jest, czasami przychodzi jak niechciany gość, ale kiedy go oczekujemy, jest tymczasowo nieosiągalny.

29.10.2006

życie jest magiczne

Poszłam do apteki z plikiem moich recept. Wzięłam numer kolejkowy, jeden z tych zwyczajów, które w Szwecji uwielbiam (bierze się numerek z automatu i nie ma, że „ja tu przed panią stałam, tylko poszłam na kawę”). Usiadłam grzecznie na krzesełku, czekając na swoją kolej.

Obok mnie usiadła para z maleństwem. Tatuś je trzymał na rękach, a dzieciątko spało. Ludzi dużo w kolejce, sezon grypowy, także zanosiło się na dłuższe czekanie. Po chwili małe się obudziło i zaczęło mi się przyglądać i obdarzyło mnie tym najwspanialszym bezinteresownym uśmiechem, jakim tylko dzieci obdarzyć potrafią. Poczułam, że robi mi się ciepło w całej duszy i całym ciele. I tak zaczęłam sobie rozmyślać, że takie to dziwne, że siedzę obok szczęśliwych rodziców w aptece, z receptami na in vitro. Ja, marząca o tym szczęściu, które oni tulą w ramionach. Przyszła moja kolej, przyszła ich kolej, ponieważ skompletowanie moich leków miało trochę potrwać, więc odesłano mnie znów na ławkę. Im też się jakiś niezły zbiór szykował, bo „mama” też wróciła.

Nie siedzieliśmy już obok siebie. Po jakimś czasie przyszła aptekarka z lekami, poderwałam się z miejsca, bo poznałam opakowania Gonalu, preparatu do stymulacji jajników (w szpitalu uczyli mnie jak robić zastrzyki) i ruszyłam do farmaceutki. Nie tylko ja ruszyłam… Spotkałyśmy się przy ladzie. Leki nie były dla mnie, to były jej leki, mamy uśmiechającego się do mnie maleństwa.

Moje leki po chwili przyniosła inna kobieta. Nie potrafię opisać wrażenia, jakie to wszystko na mnie wywarło. Tłumaczę sobie, że to znak. Taki znak chyba nie może być zły?

30.10.2006

nadal nic

Nie dostałam. Nie mogę zacząć stymulacji, idę wziąć gorąca kąpiel. Szlag by to…

31.10.2006

wrrrrrr

Nic, nic, nic! No cóż, nic nie poradzę. Jutro ostatnia szansa i jeśli nie dostanę, to startuję prawdopodobnie w styczniu… Wiatr w oczy i pod górkę, i pada, i ptaki na mnie robią — mniej więcej takie uczucia mną targają. Z drugiej strony (znów) z pokorą przyjmuję to, co mi przynosi dzień. Co nie znaczy, że się poddaję — jutro też jest dzień. Jutro muszę dostać okres!

2.11.2006

niestety

Njet. Dzwoniłam do kliniki. Na szczęście, dobre wieści, mam czas do wtorku. Jeśli do wtorku nie przyjdzie to po zawodach.

Najgorsza jest bezsilność. Nie jestem do niej przyzwyczajona. Nie potrafię być bierna, tak jest ze wszystkim. Dlatego pewnie mój kochany mówi, że jestem w gorącej wodzie kąpana (to się w sumie zgadza, bo siedziałam w tej wodzie większą część weekendu, żeby wymusić okres). Ja zawsze próbuję działać, nawet jeśli wybiorę błędną drogę i będę zmuszona znów zacząć od nowa, to przynajmniej coś się zdarzyło, czegoś się nauczyłam. Nie jestem cierpliwa. Nie potrafię. Ja chcę już! Wiedzieć (nawet to, co najgorsze), działać (chociaż może błędnie), brać los w swoje ręce (chociaż czasem drżą).

Wiem, wiem, wyolbrzymiam trochę, ale prawdę mówiąc, mam już dość. Nie da się ze mną o niczym innym porozmawiać, tylko o tym, że czekam na okres, żeby móc zacząć in vitro i że zostały mi tylko dwa dni. Potem będzie za późno i będę czekać do stycznia. Test zrobiłam rano dla świętego spokoju, żeby wykluczyć ciążę, wykluczyłam. Krótko mówiąc opóźnienie dlatego, że się stresuję, stresuję się dlatego, że opóźnienie. Miód. Blee!

5.11.2006

zaczyna się

Hura!!! Coś się zaczyna dziać. Nie odważyłam się na rozpoczęcie „sprayowania”. Poczekam do jutra niech się „rozbuja”. Mam zacząć cztery razy dwa, czyli cztery razy dziennie do obu dziurek (w nosie :-))
. Spowodować to ma wyciszenie moich hormonów, czyli efekt klimakterium. Ciekawe, czy będę upierdliwa. Biedny Stefan. Jak na razie boję się jeszcze cieszyć, poczekam do jutra. (Ha, ha i tak się już cieszę).

6.11.2006

wciągam nosem :-)

Nie spałam za dobrze. Czekałam na ranek, na dzwonek budzika, na pierwszą dawkę Suprecuru. Wzięłam spray w rękę i od razu myśl, że to może początek powstawania mojego dziecka. Tak się robi moje dzieci. Bez głębokiego spojrzenia w oczy, bez namiętności…

Jestem już po trzech pierwszych porcjach sprayu, jeszcze jedna o dwudziestej. Dwudziestego pierwszego pierwsze badanie krwi, dwudziestego drugiego będę wiedziała, kiedy mam zacząć robić zastrzyki z Gonalu (sama w swój brzuch!), punkcja w tygodniu czterdziestym dziewiątym (między czwartym a jedenastym grudnia).

Bardzo, bardzo się cieszę, że mogłam zacząć. Takie lekkie poczucie szczęścia, pogwizdywanie pod nosem, głupawy uśmiech na twarzy, gotowanie obiadu z radością.
Ukochany spray, umiłowany spray!

7.11.2006

roznosi mnie

Energia niesamowita. Radość przeogromna, chodzę cały czas „na uśmiechu”, jak to mój profesor w szkole teatralnej mówił. Kocham mój spray do nosa i myśl o tym, co on tam ze mną robi. Jak cudownie żyć marzeniem! Wiem, że dostanę w dupę, jeśli się nie uda, ale ja jak te ruskie „wańki wstańki” — pokołyszę się trochę na boki, otrę o denko i wstanę.

Rano szaleńcza jazda samochodem z The Mescaleros i „Redemption song” (polecam!), chociaż wolę wersję Marleya, muzyka przytulająca mnie niemalże do siebie i to poczucie, że wszystko jest tak, jak trzeba, że wszystko się ułoży i że nie ma rzeczy niemożliwych. A kamienie? „Kamienie są po to, żeby nogi nam raniły” [2] . Czyżby spray miał działanie antydepresyjne?

8.11.2006

tak dużo, tak mało

Już mnie dopadło trochę. Mam porządną huśtawkę nastrojów. PMS to w porównaniu z tym pieszczota. Biedny mój małżonek, nie ma lekko. On naprawdę dobrze sobie ze mną radzi i wiem, że przejdziemy przez „to” bez większych problemów, za to mocniejsi. Nadal „sprayuję” radośnie i pełna nadziei.

Czasami tylko tak sobie myślę, że tak dużo musi pójść dobrze, żeby mieć tę niewielką szansę na dwie kreski na teście. Najpierw badanie krwi, żeby sprawdzić, czy hormony są odpowiednio „wyciszone”, mam nadzieję. Wtedy będę mogła zacząć stymulację (słynne zastrzyki w brzuch). Potem, że odpowiednio zareaguję na stymulację, że urosną pęcherzyki, że będzie ich dużo i odpowiedniej wielkości, mam nadzieję. Potem punkcja, pobranie (wydobycie) komórek jajowych z jajników i oczekiwanie na to, że będą dobrej jakości, że będą się odpowiednio dzieliły, mam nadzieję. Na szczęście nie muszę się martwić o to, czy się zapłodnią, bo moje IVF jest ICSI (ICSI stosuje się przy bardzo słabej jakości nasienia), to metoda polegająca na wstrzyknięciu jednego plemnika do komórki jajowej w celu jej zapłodnienia.

Potem, jeśli to wszystko pójdzie pomyślnie i wszystko się uda, to jeden embrion zostanie umieszczony we mnie i będziemy czekać i mieć nadzieję na to, że się polubimy. No i może będę w ciąży (mam w końcu dwadzieścia pięć procent szans). Tak dużo, tak mało.

11.11.2006

wracam do łóżka

Nie czuję się dobrze, wracam do łóżka, zostanę jutro w domu. Wzruszam się na reklamach, kiedy środek do dezynfekcji goni i zabija zarazki, widząc mojego męża smażącego łososia specjalnie dla mnie, o filmach nawet nie ma co wspominać. W każdym razie spray działa…

12.11.2006

nasz „Bocian”

Leje, wieje, szaro. Jak miło być w domu w taki dzień. Pozapalałam świeczuszki, zrobiłam sobie herbatkę zieloną z miodem, cytryną i imbirem i czekam na odwiedziny. Znajoma poznana przez „Bociana”, mieszkająca również w Göteborgu odwiedzi mnie za jakąś godzinę ze swoim IVF-owym maleństwem.

Generalnie „Bocian” conecting people bardziej niż Nokia! Skąd ja bym taką Patrycję wynalazła, gdyby nie strona Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i wspierania Adopcji „Nasz Bocian”. Bardzo mi teraz to potrzebne — dowód w postaci żywego Bartoszka na to, że in vitro działa oraz doświadczenie Patrycji w zakresie „sprayowania”, robienia zastrzyków i radzenie sobie z testami negatywnymi. Idę przygotować brownies, które cieplutkie podam z lodami waniliowymi.


[1] Wisława Szymborska, „Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej”, w: Wołanie do Yeti, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1957.

[2] Czesław Miłosz, „Wiara”, w: Poezje wybrane, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1996.

d2t3epg
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2t3epg