Silniki startującego odrzutowca zagłuszały myśli. Czy to możliwe, że siedzi w samolocie, który uniesie ją na koniec świata? Ach, ta Elizabeth, zawsze były z nią kłopoty, odkąd się tylko urodziła...
To było lato sześćdziesiątego drugiego roku. Razem z grupą kolegów i koleżanek ze studiów biwakowali w Górach Skalistych. Przez parę tygodni włóczyli się z plecakami, nocując w namiotach i żywiąc się konserwami. Czuła się tak rozkosznie beztrosko, chodząc na okrągło we flanelowej koszuli, dżinsach i butach na grubej podeszwie. Jej sympatią był wtedy kolega z uniwersytetu, miał na imię Walter i wydawał jej się niezwykle przystojny. Był wysoki, miał „uśmiech Kennedy’ego” i bardzo jasne, zaczesane z czoła włosy. Trzymali się razem, od jakiegoś czasu też ze sobą sypiali, jak oboje ustalili, niezobowiązująco. Ale po tych wakacjach okazało się, że Julia jest w ciąży. Właśnie skończyła studia, on odbywał staż w kancelarii adwokackiej, nie myśleli o zakładaniu rodziny, ale ta rodzina, niestety, założyła się sama. Julia nie miała odwagi pójść na zabieg, mimo że Walter usilnie ją do tego namawiał. Potem, trzeba przyznać, ujął się honorem i poprosił ją o rękę. Ale ich małżeństwo nie było szczęśliwe.
Rozwiedli się, kiedy Elizabeth miała dziewięć lat. Walter się wyprowadził i właściwie zniknął z jej życia. Bardzo rzadko odwiedzał też swoją córkę. Lepszy kontakt nawiązał z Elizabeth, gdy była już dorosła. Opowiadała ze śmiechem, że ojciec na spotkania z nią przyprowadza swoje kolejne narzeczone, które często są młodsze od niej. A Julia właściwie nie lubiła mężczyzn. Uważała, że są próżni i egoistyczni. Jej romanse bardzo szybko się kończyły, a kiedy zanosiło się na coś poważniejszego, po prostu się wycofywała. Było jej dobrze, tak jak jest, nie chciała niczego zmieniać. Skończyła dość niepraktyczny wydział nauki o teatrze i próbowała sił jako reżyser teatralny. A potem napisała sztukę o swoim zbuntowanym pokoleniu, które narobiło wiele hałasu. Wróżono jej przyszłość w tym zawodzie, uznała jednak, że pisanie to bardzo męczące zajęcie. Nie zależało jej na uznaniu ani na rozgłosie. Chciała wygodnie żyć. I los jej to ofiarował, Walter płacił wysokie alimenty, napływały tantiemy z wystawianej latami na
Broodwayu sztuki, a kiedy to się skończyło, umarł jej ojciec, pozostawiając spory spadek. Nie miał więcej dzieci, jego druga żona umarła przed nim, więc Julia była jedyną spadkobierczynią. Z dnia na dzień stała się bardzo bogatą kobietą i nareszcie mogła robić to, co najbardziej lubiła, to znaczy kupować dzieła sztuki i otaczać się pięknymi przedmiotami. Byłaby naprawdę zadowolona ze swojego życia, gdyby nie macierzyństwo. To był wieczny wyrzut sumienia, że nie jest taką matką, jak powinna. Kiedy godzinami przesiadywała w klubie jazzowym, gdzie jej przyjaciel grał na klarnecie, nie mogła się w pełni rozluźnić, bo wiedziała, że Elizabeth jest sama w domu. W drodze powrotnej kupowała jej jakąś zabawkę, dobrze wiedząc, że to niczego nie załatwia. Była dla siebie bardzo wyrozumiała we wszystkich sprawach, tylko w tej jednej oceniała się surowo. Nic więc dziwnego, że nie cierpiała siebie w tej roli, ale nie mogła z niej przecież zrezygnować. To była rola na całe życie. Więc starała się jakoś jej sprostać, a
dziecko jest najsurowszym sędzią, wie, czy jest naprawdę kochane. Problem w tym, że Elizabeth była jedyną osobą na świecie, do której Julia żywiła jakieś uczucie. Może dlatego właśnie dochodziło między nimi do spięć. Kiedyś córka powiedziała w gniewie, że Julia traktuje swoje macierzyństwo jak dopust boży.
– Co ty znowu wymyśliłaś? – wybuchnęła. – Widocznie nudzisz się na studiach, więc postanowiłaś poddać analizie charakter swojej matki!
– To by mnie zabiło – odpowiedziała Elizabeth.
Ale może nadszedł czas zawieszenia broni? Ostatnio prawie się nie kłóciły. Niestety, nie oznaczało to zbliżenia. Elizabeth zawiadomiła ją, iż została babcią w parę tygodni po tym fakcie. Powiedziała, że jej córeczka urodziła się przedwcześnie i były obawy o jej życie. Nie chciała więc Julii martwić. Ale tak naprawdę Elizabeth nie zależało, aby się z nią dzielić czymkolwiek. To ciągłe podkreślanie, że stara się Julię chronić, w rzeczywistości było odsunięciem się od niej. Może córka dawała jej w ten sposób do zrozumienia, że jest już za późno, aby coś między nimi naprawić? Nie, nie było za późno, dopóki ona żyła i dopóki żyła Elizabeth, wszystko jeszcze mogło się między nimi wydarzyć.
Podczas całego lotu nad oceanem nie zmrużyła oka, chociaż była noc i wszyscy dookoła spali.
Miała wrażenie, że oderwała się od swojego życia, że odrzuciła je, jak zużyty płaszcz. Tamta Julia nie zdobyłaby się na to, aby z dnia na dzień pojechać w nieznane miejsca. No, nie było może tak znowu nieznane. Wiedziała o nim sporo od córki, zaczęła się też interesować życiem tego heroicznego kandydata na prezydenta, pana Juszczenki. Być może, już wtedy zaczynała się w niej zmiana, której jeszcze nie była w stanie rozpoznać. Powoli stawała się kimś innym, nie myślała już przede wszystkim o swojej wygodzie.
W jej mózgu przesuwały się obrazy z całego życia. Szczęśliwe dzieciństwo, dopóki żyła matka, i mniej szczęśliwa dorosłość. Zrobiło jej się żal, że nie poznała prawdziwego uczucia do mężczyzny, że przed nim uciekała. I tego także, iż przegapiła dzieciństwo swojego dziecka. Ale teraz był przyszywany wnuczek Alek i ta maleńka dziewczynka, której jeszcze nie poznała. Postara się im oddać to, co się należało ich mamie. Powie jej o tym, jak już będą mogły ze sobą rozmawiać. Na pewno Elizabeth to ucieszy.
Na lotnisku w Londynie zdążyła wypić kawę i zaraz zapowiedziano samolot do Lwowa.
Pamięta takie jedno lato, jakie spędzała z córką, wtedy prawie sześcioletnią, w letnim domu rodziców Waltera. Dziadkowie Elizabeth wyjechali do Europy, a one miały do dyspozycji cały dom, pięknie położony w lesie nad jeziorem. Była tam też łódź motorowa, ale pływały nią tylko wtedy, gdy odwiedzał je Walter. Julia panicznie bała się wody i nigdy do niej nie wchodziła.
Opalała się na brzegu, kiedy w pewnej chwili usłyszała płacz córki. Podniosła głowę, a potem zerwała się na równe nogi. Elizabeth była w łodzi, która z wolna odpływała od pomostu.
– Skacz – zawołała do córki – błagam cię, skacz!
Ale córka bała się skoczyć.
Wtedy zsunęła się z pomostu do wody, która sięgnęła jej po szyję. Gdyby było odrobinę głębiej, zanurzyłaby się z głową. Uchwyciła się burty i przyholowała łódź z powrotem, przywiązując do pala.
Przeżywały potem to, co się stało, każda osobno...
Samolot wylądował i Julia wraz z innymi pasażerami weszła do terminalu. Wszystkiego mogłaby się spodziewać, tylko nie tego, że dworzec lotniczy będzie przypominał pałac z czasów Franciszka Józefa. Kto wie, czy budowla nie była autentyczna, przynajmniej na taką wyglądała. Elizabeth powinna to wiedzieć.
Po kontroli paszportowej wyszła za barierkę, za którą stała grupka ludzi oczekujących na pasażerów jej samolotu. Słyszała radosne okrzyki powitalne, ktoś komuś wręczał kwiaty. Rozejrzała się bezradnie, uczepiona wózka, na którym piętrzyły się jej bagaże.
Po chwili dostrzegła stojącego nieco z boku, wysokiego, szpakowatego mężczyznę, który trzymał w ręku planszę z jej imieniem i nazwiskiem.
Ruszyła w jego stronę.
– Julia Veysey to ja – powiedziała, siląc się na uśmiech.
– Borys Hnatiuk – przedstawił się mężczyzna i pocałował ją w rękę.
– Co z moją córką? – spytała, czując, jak niespokojnie wali jej serce. – Będę mogła zaraz do niej pojechać?
– Może najpierw zawiozę panią do hotelu? – zaproponował, zaskakująco niskim głosem.
Ten głos przez telefon brzmiał całkiem inaczej.
– Dobrze – zgodziła się posłusznie. – Czy Elizabeth odzyskała przytomność?
– Niestety nie – odrzekł, idąc przodem, pchał jej wózek.
Załadował walizki do samochodu zupełnie przyzwoitej europejskiej marki. Ruszyli.
– Według pani życzenia wynająłem apartament, proszę wybaczyć, dla nowożeńców. Takim tylko dysponowano.
– A jak się nazywa hotel?
– George – padła odpowiedź.
– Mówiono mi już o nim.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Czasy świetności ma już za sobą, ale jest w miarę elegancki. Są inne w tym mieście, bardziej nowoczesne, nie wiem jednak, czy dobrze by się tam pani czuła.
– No tak, stary hotel najlepiej pasuje do starej damy – teraz ona się uśmiechnęła.
– Proszę nie żartować, oczekiwałem kogoś starszego.
– To Elizabeth robi ze mnie staruszkę – odrzekła kwaśno. – Czy pan dobrze zna moją córkę?
– Jestem zaprzyjaźniony z Andrew Sanickim, córkę pani zapamiętałem jako niezwykłą kobietę, pełną prawdziwego uroku. W pierwszej chwili myślałem nawet, że to ta aktorka MacDowell i że mam halucynacje...
– Nie pan jeden – uśmiechnęła się – Elizabeth denerwuje to podobieństwo, przez pewien czas farbowała nawet włosy na jasny kolor...
Zajechali przed piękny, secesyjny budynek. Nie pojawił się boy hotelowy, więc pan Hnatiuk sam wniósł jej walizki do recepcji.
– Proszę się rozpakować, a ja tutaj zaczekam – zaproponował.
– I zawiezie mnie pan do córki?
– No... tak – zająknął się – ale najpierw chciałbym, aby przyjechał tu Andrew Sanicki. Pojedziecie państwo razem.
– Dobrze – zgodziła się. – Proszę ze mną na górę, z pewnością mam tam pokój dla gości?
Wjechali na piętro piękną, starą windą. Apartament rzeczywiście przypominał gniazdko dla nowożeńców. Wszystko w białych draperiach i kokardach. W innej sytuacji Julia czułaby się nawet ubawiona.
– Zostawię teraz pana w saloniku – powiedziała – a sama się trochę odświeżę. Może poprosimy o kawę?
– Ja to załatwię – odparł – proszę zająć się sobą.
Przeszła do sypialni z rozległym łożem pod tiulowym baldachimem, a stamtąd do łazienki. W lustrze zobaczyła swoje odbicie.
„Jak ja staro wyglądam” – pomyślała.
Wzięła prysznic, potem poprawiła makijaż. Spieszyła się, ręce jej drżały, miała za sobą długą podróż i nieprzespaną noc.
Znajomy Elizabeth odsunął dla niej krzesło przy okrągłym biedermeierowskim stoliku.
– Marzyłam o kawie – powiedziała, unosząc filiżankę do ust.
– Podróż była męcząca?
– Owszem, ale to teraz nie jest najważniejsze. Teraz najważniejsza jest ona i chciałabym już do niej pojechać.
– Pani Julio, jeżeli wolno mi tak do pani mówić – zaczął jakimś dziwnym głosem mężczyzna – mój przyjaciel jest w bardzo złym stanie. Więc może będzie lepiej, jeżeli ja z panią pojadę.
– Dobrze, ale jedźmy wreszcie do niej – niecierpliwiła się – przemierzyłam pół świata, żeby się z nią zobaczyć. Chciałabym poza tym porozmawiać z lekarzami. Obawiam się, że będę zmuszona poprosić pana, by wystąpił w roli tłumacza...
Mężczyzna milczał długą chwilę.
– To nie będzie potrzebne – powiedział wreszcie.
– Nie wiedziałam, że tu wszyscy znają angielski.