Trwa ładowanie...

Dwie kobiety trwają od lat w nieszczęśliwych związkach. Pomocną dłoń podaje im miłość

Najnowsza powieść Anny Karpińskiej "Nie zabijaj tej miłości" już w sprzedaży. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka publikujemy fragment książki, w której dwie bohaterki toczą batalię o szczęście.

Dwie kobiety trwają od lat w nieszczęśliwych związkach. Pomocną dłoń podaje im miłośćŹródło: Materiały prasowe
d3q1u8r
d3q1u8r

Luty 2010 r.

Tomasz, w przyszłym tygodniu, w piątek, jadę do Inowrocławia. Pamiętasz? – przypomniałam mężowi studiującemu gazetę.
Mruknął coś pod nosem, nie odrywając się od lektury. Jego na wpół przymknięte oczy wskazywały, że zbliża się czas drzemki. Dalsza konwersacja była bez sensu, więc zostawiłam go w spokoju. Po ośmiu godzinach zajęć ze studentami również byłam zmęczona i marzyłam o przeczytaniu choćby kilku stron, które powiodą mnie w otchłań snu i pozwolą zregenerować siły. Na szczęście o obiedzie pomyślałam wcześniej, a kiedy Tomasz wrócił z pracy, odgrzałam lazanie. Teraz zbierałam talerze.

Przyzwyczaiłam się, że mój mąż tradycjonalista całą swoją życiową aktywność zostawiał w kancelarii notarialnej, którą prowadził wraz z ojcem. W domu, wypompowany po całym dniu, oddawał się błogiemu lenistwu, w którego zakresie nie leżały zajęcia tak prozaiczne jak sprzątanie ze stołu.

Jakiś czas walczyłam o swoje prawa i próbowałam się emancypować, ale nakład energii na potyczki był niewspółmiernie duży w stosunku do zysków. Jednym słowem, szybciej i spokojniej było posprzątać ten cholerny stół, niż po raz kolejny mobilizować męża i walczyć z jego biernym oporem. Owszem, artykułował deklaracje, że zrobi to później, ale to w dyplomatycznym języku małżeńskim oznaczało tyle, co jutro. Albo nigdy.

d3q1u8r

Nie miałam ochoty wysłuchiwać wciąż tego samego argumentu, że przecież do wieczora na talerzach nie zalęgną się robaki, i w końcu machnęłam ręką na jego, nazwijmy rzecz po imieniu, domowe lenistwo.

I choć czasami, w chwilach szczególnego zmęczenia czy niedyspozycji, nóż mi się otwierał w kieszeni i wydzierałam się na Tomasza, rzucając sztućcami, przechodziło mi szybko. Dla świętego spokoju powracałam do roli kury domowej, tym bardziej że obsługa dwuosobowej rodziny nie nastręczała większych trudności w wygodnym i dobrze wyposażonym mieszkaniu.

Od kilku lat zajmowaliśmy wygodne lokum w niezłej dzielnicy Torunia, ciesząc się jego niemałą powierzchnią i stosownym do niej balkonem z widokiem na Wisłę. Czas, kiedy stacjonowaliśmy w kawalerce Tomasza, nie trwał długo. Wprowadziłam się do niego na ostatnim roku studiów, wkrótce po naszym pierwszym spotkaniu. Pobraliśmy się w Wielkanoc, niecały rok po zrobieniu magisterki. Kiedy inni szukali pracy, Tomasz zatrudnił się w kancelarii ojca, znanego w mieście notariusza, a ja dostałam etat na uczelni, jako dumna asystentka, na filologii polskiej, w Zakładzie Literatury Młodej Polski i Dwudziestolecia Międzywojennego, w katedrze profesora Barlickiego. Lubiłam Starego, jak nazywaliśmy go wszyscy z uwagi na zaawansowany wiek, a etat u niego stanowił spełnienie moich marzeń.

Jak się miało okazać, praca wciągnęła mnie bez reszty, przynosząc radość i poczucie podjęcia właściwej decyzji o pozostaniu w Toruniu. Nie przestałam uwielbiać Trójmiasta i robiłam wypady nad morze przy okazji odwiedzin w rodzinnym domu, ale swoje życie ulokowałam tutaj. Przyszło mi to tym łatwiej, że całkiem dobrze dogadywałam się z teściami i starszą siostrą Tomasza, Lilką, sympatyczną, nieustannie zmagającą się z nadwagą blondynką, obarczoną trójką dzieciaków, które wychowywała przy dużym udziale swojej mamy, a mojej teściowej. Wandy, perfekcyjnej pani domu.
To dom teściów stanowił miejsce, w którym spotykała się cała rodzina przy wspólnym stole. Gdzie można było zjeść coś dobrego i ładnie podanego.

d3q1u8r

Z powodzeniem mogłam zgodzić się z Wojciechem Młynarskim, że „Nie ma nic milszego, niech kto chce, mi wierzy, niż rodzinny obiad w sielskiej atmosferze…”.

Jakkolwiek bohaterom piosenki nie posłużyły trujące grzybki, podczas naszych spotkań nie było ani grama jadu. Naprawdę je lubiłam. Potrawy, wspaniale utrzymany ogród, w którym w cieplejsze dni raczyliśmy się podwieczorkiem, dobrze nastawieni teściowie, co przypieczętowali zakupem wygodnego mieszkania. Sielanka.
Lekko zakłócana delikatnymi pytaniami o dziecko.

Do trzeciej rocznicy ślubu mieliśmy spokój. Pierwsze pytania zaczęły padać podczas czwartej. Przygotowanej z trudem, bo akurat walczyłam z infekcją.
Moja słaba kondycja nie uszła uwagi rodziców Tomasza. Pamiętam, że teść kręcił się po kuchni, starając się wyręczyć mnie w noszeniu potraw na stół.

d3q1u8r

– Pomogę ci – powiedział.
– Nie trzeba. Dam sobie radę – odmówiłam.
Wyuczona przy mężu Zosia Samosia.
– Widzę, że się źle czujesz. Nic ci nie jest? – dopytywał, drążąc w kierunku, którego się spodziewałam.
– Jestem trochę przeziębiona.
– Rozumiem. A może ty…
Nie dokończył, dostrzegając w drzwiach kuchni żonę, która zareagowała natychmiast.
– Tadeusz! Jeśli będę mieli nam cokolwiek do powiedzenia, powiedzą.
– Dobrze, Wandziu. Już uciekam. – Teść chwycił miskę z sałatką i usunął się do pokoju.
– Przepraszam za niego – odezwała się teściowa. – Chciałby mieć wnuka. Wiesz, jakie to ważne dla rodziny Tadeusza. Kancelaria od kilku pokoleń i w ogóle. Byłoby miło. Ale nic na siłę. Nie przejmuj się.

Delikatność nie pozwalała im dopytywać ponownie, ale wnikliwy obserwator na pewno zauważyłby spojrzenia, które podczas kolejnych spotkań zatrzymywały się na moim brzuchu. Próbowali dostrzec choć nikłe zaokrąglenie. Wiedziałam, że czekają, zdawałam sobie sprawę, jak im zależy. A zwłaszcza teściowi, który uważał, że nazwisko Korczyński powinno przetrwać. Dzięki Tomaszowi. Mój mąż jednak zdawał się nie przejmować tymi oczekiwaniami, a podejmowane przeze mnie próby rozmowy o dzieciach po prostu zbywał.

O książce:

Anna prowadzi ustabilizowane życie naukowca u boku swego męża Tomasza, który jest udziałowcem w rodzinnej kancelarii notarialnej.
Barbara zmaga się z trudami życia i wieczną nieobecnością w domu męża Marka – żołnierza realizującego się na afgańskich misjach wojskowych.
Oba na pozór dobre małżeństwa trapią problemy. W miarę upływu lat kobiety zdają sobie sprawę, że nie są szczęśliwe w związkach – i każda na swój sposób próbuje wyjść z impasu. Pomocną dłoń podaje im MIŁOŚĆ.

d3q1u8r

Ile warto dla niej poświęcić?

Jak skończy się batalia bohaterek o szczęście? Czy los okaże się dla nich łaskawy?

Anna Karpińska (ur. 1959) – ukończyła politologię na Uniwersytecie Wrocławskim, uczyła studentów, była dziennikarką, wydawała książki, prowadziła firmę. Ma męża, trójkę dorosłych dzieci, synową, zięcia i troje wnucząt – Krzysia, Adasia i Weronikę. Mieszka w Toruniu, weekendy spędza na wsi, przynajmniej raz w roku podróżuje gdzieś dalej, by naładować akumulatory. Książki pisuje przy kuchennym stole. Jak sama mówi: Nie żałuję niczego. (…) Bez zdarzeń, ludzi, zajęć, wrażeń nie byłoby ani mnie, ani moich bohaterów.

d3q1u8r
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3q1u8r