W latach osiemdziesiątych żyłem w innej rzeczywistości. Dzień w dzień wstawałem wcześnie do szkoły, co nie znaczy, że do niej docierałem. Czasami wolałem jeździć na końcowe przystanki. Tak zabijałem czas do pierwszego seansu w kinie Atlantik. W niedzielę zrywałem się jeszcze wcześniej. Czterdzieści minut jechałem autobusem, aby spekulować książkami na Perskim. Nigdy potem nie miałem tyle kasy. Jedyne zajęcia w szkole, na które pędziłem na złamanie karku, odbywały się w piątki o piątej i były eksperymentalnymi, dodatkowymi wykładami pana filozofa z uniwerku. To od niego usłyszałem po raz pierwszy słowo "resentyment". Inną mądrością wyniesioną z tych zajęć była teza o niepodleganiu żadnym naciskom. Czyli ž nawet gdy protestujesz przeciwko systemowi, ulegasz wpływom z zewnątrz i zamieniasz swe życie w ciągłą reakcję. W Wieczną Odpowiedź. Jak zatem szczęśliwie żyć... Miałem wtedy brudnoszary worek żeglarski, który, nie ulegając żadnym naciskom, napełnialiśmy z kolegami po zajęciach piwem. Filozof wymiękał po
trzech warszawskich.