„Jestem za blisko, żeby mu się śnić.
Nie fruwam nad nim, nie uciekam mu
pod korzeniami drzew. [...]
Ja jestem za blisko,
żeby mu z nieba spaść”.
Wisława Szymborska
(Jestem za blisko...)*
„Jak by się tu czuła? – Eryk rozejrzał się po salonie. – Na pewno by doceniła te thonetowskie meble. Towarzystwo mamy i Agnes. A moje?” Miał już trzydzieści siedem lat i wiele kobiet. Młodszych, ładniejszych i o niebo lepiej wykształconych od Zosi. Co go w niej urzekło? Turkusowe oczy, kontrastujące ze smagłą cerą i czarnymi włosami? Cień niespełnienia? Staroświecki wdzięk? Kiedyś nachyliła się nad jakimś kwiatkiem, zerwała go i unios ła obie ręce, by wpiąć go we włosy. Harmonia jej ruchów ścisnęła mu gardło.
Tak naprawdę jeszcze mu się nie udało namalować tej sceny, choć za Carmen dostał medal na biennale w Amsterdamie. Trzeba przyspieszyć tutejsze sprawy i wracać, wracać.
„Teraz albo nigdy. Teraz albo nigdy”. Słowa Kamila dudniły Krzysztofowi w głowie. Pewnie, że chciałby być bogaty. Każdy by chciał. Tak, Kamil ma rację, to interes życia. Fatalnie, że akurat teraz nie ma wolnej gotówki. Co mu pozostaje? Upomnieć się o stary dług?
Jednak czy warto? Co powie Zosia, co zrobi jej ojciec, gdy przyjedzie do Różan i zażąda zwrotu pożyczki? Najchętniej poszedłby teraz do Judyty. Spojrzał na zegarek.
Wpół do drugiej. Za późno. Czy kiedyś da mu klucze? On dał jej swoje. Nigdy z nich nie skorzystała. Willa taka jak jej? Co jeszcze mógłby sobie kupić? Nic nie przychodziło mu do głowy. Tak naprawdę niczego mu nie brakowało.
Lubił swoje mieszkanie. Lubił swoje życie. Lubił pracować. Lubił zarabiać. Ale jest jeszcze fi rma. I przede wszystkim Kamil. Kamil, który kiedyś bez wahania dał mu wszystko, co miał. Pewnie, że mu się opłaciło, ale wtedy nie mógł tego wiedzieć. Zaufał mu. Zaufany wspólnik to skarb. Czy jeśli teraz odmówi, Kamil odejdzie z fi rmy? Możliwe. „Teraz albo nigdy”. Ulica była pusta. W świetle latarni asfalt błyszczał od deszczu.