Jestem Architetem
Mroczny pomiot oparł się na lasce w geście typowym dla człowieka, co jeszcze bardziej zmieszało strażnika.
– Mój lud potrafi wyczuć Szarego, tak samo jak Szarzy potrafią wyczuć mój lud. A ty wiesz, czemu tak jest. – Stwór spojrzał znacząco na Bregana, ale mężczyzna nie odpowiedział. – Mroczny pomiot ma skazę – podjął emisariusz. – Ciemność, która nas przenika, zniewala, pcha nas do przeciwstawiania się światłu. Jest w naszej krwi i plugawi świat wokół nas.
Wyciągnął szponiasty, pomarszczony palec w kierunku Bregana.
– Jest także w twojej krwi. To właśnie czyni cię tym, im jesteś. To właśnie wyczuwasz w nas, a my w tobie.
Strażnik poczuł ucisk w żołądku. Nie powiedział nic, ale też nie potrafi ł spojrzeć potworowi prosto w nieludzkie oczy.
– Przyjąłeś tę ciemność w siebie – mówił dalej mroczny stwór. – Używasz jej, by walczyć z moim rodzajem. Twoja odporność na skażenie nie jest jednak całkowita. Kiedy zacznie ustępować, ruszysz na Głębokie Szlaki. Sam. By walczyć z nami po raz ostatni. To dlatego tu przyszedłeś, czyż nie?
Pytanie zawisło w ciszy. Bregan nadal nie patrzył na mroczny pomiot, silne przeczucie kazało mu się tego strzec.
Rozmowa z potworem była już wystarczająco zdumiewająca. Ale to, że mroczny pomiot znał sekret Straży... to było o wiele bardziej niepokojące.
Czekał zatem, rozważając, czy nie powinien podjąć próby ucieczki, dopóki jeszcze może. Czy to ważne, jeżeli zostanie zabity? Przecież właśnie po to zszedł na Głębokie Szlaki. Co gorszego może mu zrobić mroczny pomiot, niż znowu go pobić i zamknąć w brudnej celi?
Pod wpływem tych myśli tylko się bardziej przygarbił. Zdawało mu się również, że coraz wyraźniej słyszy dziwne murmurando. Wewnątrz czuł tłustą śliskość skażenia, wsiąkała w każdy zakamarek ciała Bregana. Zapragnął zdrapać sobie twarz, zerwać ciało z kości. Chciał się pozbyć plugastwa.
– Tak – przyznał powoli. – Powołanie. Tak to nazywamy, gdy przychodzi na jednego z nas pora, by z tym skończyć.
– Powołanie – powtórzył mroczny pomiot, kiwając głową, jakby chciał wyrazić aprobatę. – Wolisz chwalebny koniec niż poddanie się zarazie? To właśnie się dzieje?
– Nie wiem! – syknął Bregan. Spojrzał na potwora i cofnął się z oburzeniem, gdy napotkał wzrok pełen badawczej, niemal beznamiętnej ciekawości.
– Nie? Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło?
Bregan dźwignął się, nie zwracając uwagi na tępe pulsowanie ran i mdłości wzbierające w przełyku. Mruczenie zabrzmiało głośniej i Strażnik zachwiał się – ogarnęły go zawroty głowy.
– Czym ty jesteś?! – wykrzyknął. Doskoczył do potwora tak blisko, że poczuł wyraźnie zgniliznę jego ciała i ujrzał blade tęczówki rybich oczu. Pomiot się nie cofnął. – Dlaczego mnie tutaj zamknąłeś? Na oddech Stwórcy! Powinienem być martwy!
– Dlatego tu przyszedłeś? By umrzeć?
– Tak! – wrzasnął Bregan. Chwycił emisariusza za szatę i przyciągnął, unosząc pięść do ciosu. Potwór nie próbował się bronić. Popatrzyli sobie w oczy. Strażnik potrząsnął pięścią, zacisnął zęby. Powinien go uderzyć. Powinien go zabić. Nie miał żadnego powodu, by się wahać, a jednak się zawahał. Dlaczego?
– Myślę – wyszeptał potwór – że przyszedłeś tu, ponieważ czułeś, że nie masz wyboru. Bregan puścił go, odepchnął. Mroczny pomiot zatoczył się, niemal upadł, ale udało mu się w porę wesprzeć na lasce.
Nie wyglądał na przejętego wybuchem Strażnika. Ten zaś odwrócił się, drżąc z wściekłości.
– Nie dam ci tego, czego chcesz, cokolwiek to jest – warknął. – Więc możesz po prostu mnie zabić. Przez długą chwilę słychać było jedynie szelest szat wygładzanych przez mroczny pomiot, zapewne by się uspokoić.
Mruczenie tętniło w oddali, na jego tle Strażnik wyczuł inne potwory. Docierały do niego stłumione odgłosy, jakie wydawały – nienaturalny klekot i oschły syk, nawiedzający sny Bregana od Dołączenia, gdy przyjął esencję mroku. Wyczuwał teraz pomiot naciskający na jego umysł, nieustępliwie i nieprzejednanie. Odepchnął od siebie te doznania, zaciskając powieki, starając się słuchać tylko szalonego bicia własnego serca.
Bregan wiedział. Kiedy zakończono ceremonie pożegnalne i krasnoludy złożyły Strażnikowi wyrazy głębokiego szacunku, czas był ruszyć za Powołaniem. Otwarto zapieczętowane wrota na krańcu Orzammaru. Bregan spojrzał w mroki Głębokiego Szlaku i wiedział, że to nie może być tak proste. Lepiej już rzucić się na miecz, zakończyć to szybko i czysto, i nieważne, co sobie pomyśli Stwórca. Lepsze to niż powolny marsz w otchłań mroku. A jednak Bregan poszedł. Nie miało znaczenia, czego chciał. Przez całe życie nie miało znaczenia, czego chciał; dlaczego teraz miało się to zmienić?
– Odpowiem na twoje pierwsze pytanie – odezwał się emisariusz. – Jestem Architektem.
– Tak masz na imię?
– Nie mamy imion. Tym po prostu jestem. Inni z mego rodzaju nie mają nawet tyle. Są po prostu mrocznym pomiotem i niczym więcej.
Bregan odwrócił się powoli, zaciekawiony.
– A ty jesteś? Czymś więcej?
Mroczny stwór uniósł palec.
– A jeżeli ci powiem, że może zapanować pokój między twoim i moim rodzajem? Że to jest możliwe?
Bregan nie był pewien, co o tym myśleć.
– Czy kiedykolwiek pragnęliśmy pokoju? Mam na myśli: pokoju z mrocznym pomiotem? Trudno... trudno to sobie nawet wyobrazić.
– Szarej Straży nigdy nie udało się zetrzeć mrocznego pomiotu z oblicza świata. Cztery razy odnaleźliśmy jednego ze starożytnych smoków, śpiącego w swoim więzieniu pod ziemią. Istoty, które nazywacie Dawymi Bogami. – Architekt popatrzył w dal, przechylając melancholijnie głowę. – One nas wzywają, nie potrafimy się oprzeć ich syrenim śpiewom. Uwalniamy smoki, a kiedy wyjdą na powierzchnię, idziemy za nimi. Nie możemy się oprzeć. A kiedy twój rodzaj, Strażniku, zepchnie nas na powrót pod ziemię, cykl zaczyna się na nowo.
Bregan zmarszczył brwi.
– Zatem jedyny sposób, by zapanował pokój, to zniszczenie mrocznego pomiotu. Architekt posłał mu ostre spojrzenie.
– To nie jedyny sposób – nieludzki, rezonujący głos sprawił, że Strażnik zadrżał. I wówczas uświadomił sobie, czego chce od niego mroczny pomiot. W okamgnieniu rzucił się na potwora, pchnął go na ścianę i wyrwał mu świecący kamień. Architekt zatoczył się, laska głośno zaklekotała na kamieniach. Nie czekając, aż emisariusz rzuci zaklęcie, Bregan wypadł z celi, z głośnym hukiem zatrzaskując za sobą metalowe drzwi.
Sala, w której się znalazł, była gorsza niż cela. Obrastały ją jakby organiczne wąsy i bąble czarnego śluzu. Dalej ohydnymi pąklami i naroślami. Bregan zignorował je i ruszył przed siebie, unosząc świecący kamień.
Dotarły do niego zbliżające się krzyki i gniewne syczenie – nadchodziły potwory. Mroczny pomiot był ze sobą połączony tą samą siłą, która pozwalała Szarym Strażnikom wyczuwać się nawzajem – Architekt nie mylił się, choć Bregan wolał nie myśleć, skąd ta wiedza u emisariusza.
Skupił się na doznaniach zmysłów, próbując zorientować się, skąd nadejdzie atak. Nie było to łatwe. Plugastwo kaziło wszystko wokół i za każdym razem, gdy próbował rozszerzyć swoje wewnętrzne wyczucie, murmurando brzmiało głośniej i stawało się silniejsze. Kiedy próbował wyłowić poszczególne monstra z otaczającego go morza skażenia, miał wrażenie, że tonie, że z każdym oddechem plugastwo wypełnia mu płuca.
Kiedy minął załom ściany, omal nie wpadł na kilka hurloków – prawdziwych wojowników mrocznego pomiotu, postawnych, wysokich, odzianych w niedopasowane kawałki ciężkich pancerzy i dzierżących groźnie wyglądające ostrza. Z sykiem obnażyły kły i cofnęły się zaskoczone.
Bregan nie dał im szansy. Zwarł się z najbliższym stworem i kopnąwszy w pierś, wyrwał mu zakrzywiony miecz. Przeciwnik nie zdążył stawić oporu, krzyknął tylko ze złością. Strażnik w okamgnieniu ciął z półobrotu kolejnego stwora. Ten upadł, trzymając się za szyję, z której tryskała czarna posoka.
Trzeci pomiot wydał jękliwy krzyk, dobywając miecza. Bregan wykonał unik w ostatniej chwili, uderzył napastnika w głowę rękojeścią, po czym wbił ostrze w plecy leżącego. Pomiot zagulgotał boleśnie, gdy Strażnik obrócił miecz w ranie. Jednak reszta wojowników opanowała zaskoczenie. Z rykiem rzuciła się na Bregana, wytrącając mu broń. Na ramieniu poczuł ugryzienie. Kły weszły głęboko, skażenie wsączyło się do krwi. Gdyby Bregan nie należał do Szarej Straży, byłby już martwy – popadłby w wyniszczającą chorobę, wywołującą szaleństwo i majaki, a wreszcie bolesną śmierć.
Lecz Szarzy Strażnicy płacili ogromną cenę za to, czym byli. I nie płacili na próżno.
Bregan walczył, zaciskając zęby, gdy słyszał zawodzenie mrocznego pomiotu tuż przy uchu. Kiedy monstra wilgotnymi czarnymi językami oblizywały sobie kły, twarz mężczyzny owiewał ich cuchnący oddech. Krzyki brzmiały coraz bliżej. Strażnik zatoczył się na ścianę, uwalniając jedno ramię z uścisku mrocznego pomiotu, i wyprowadził cios w podbródek najbliższego przeciwnika. Stwór jęknął z gniewem, chwycił Bregana za głowę i zaczął nią uderzać o kamienie podłogi. Strażnik wygiął się, próbując się wyrwać.
Wreszcie, kiedy mu się udało, odepchnął napastnika. Mroczny pomiot uderzył w ścianę z głośnym chrupnięciem. Zanim się obejrzał, stracił miecz. Jednym płynnym ruchem Bregan zerwał się na równe nogi i ciął w podnoszącego się potwora. Raz. Drugi. I wystarczyło.
Strażnik oparł się o ścianę, walcząc o oddech. Zalała go słabość, miecz wysunął mu się z dłoni. Kwaśny odór krwi tłumił nawet smród zgnilizny. Mruczące nucenie przybrało na sile, stało się bardziej przenikliwe. Lada chwila zagłuszy inne dźwięki. Bregan przytknął czoło do chłodnego kamiennego muru i zamknął oczy.
Obok zabrzmiał syk i Strażnik wyprostował się czujnie. Kolejny mroczny pomiot w ciężkiej, niedopasowanej zbroi przypuścił atak włócznią. Niewiele myśląc, Bregan chwycił drzewce tuż za szpikulcem i skierował w ścianę. Potwór zatoczył się i nadział na wystawiony przez Strażnika łokieć. Rozległ się mdlący trzask łamanych zębów i kości. Zanim stwór odzyskał równowagę, Bregan wyrwał włócznię. Obrócił ją w okamgnieniu i wbił w brzuch mrocznego pomiotu. Nie czekając, aż przeciwnik upadnie, Strażnik puścił drzewce i odwrócił się, by uciec dalej. Musiał się wydostać. Szybko.
Porwał upuszczony miecz i pobiegł do wielkiej, otwartej komnaty. Stały tu kolumny, niektóre już na wpół zwalone, inne sięgające niewidocznego sufitu. Wszystkie obrośnięte czarnym grzybem i plugastwem. Świecący kamień posyłał na posadzkę migotliwe cienie.
Bregan przebiegł przez salę, dostrzegając naprzeciw gromadzący się pomiot. Większość stanowiły genloki, niskie, krępe, ze szpiczastymi uszami i zębatymi grymasami, ukazującymi długie kły. Kiedy zauważyły Strażnika, uniosły łuki i zaczęły szyć strzałami. Dwie świsnęły tuż przy twarzy Bregana, jedna przebiła mu ramię. Lekceważąc ostrzał, mężczyzna ruszył na łuczników. Z bojowym okrzykiem uniósł miecz i ciął pierwszą linię mrocznego pomiotu. Nie patrzył, kogo sięgnęły ciosy, po prostu ciął, przebijając
się przez grupę potworów. Posoka plamiła mu twarz i przez okamgnienie słabość omal go nie powaliła, lecz zacisnął zęby, walcząc z oszołomieniem. Genloki próbowały wykorzystać przewagę liczebną, ale niewiele mogły zrobić. Większość padła pod ciosami, reszta starała się przegrupować, ale Strażnik już się przebił i skręcił za załom muru, na korytarz. Postawny hurlok zastąpił mu z rykiem drogę, ale Bregan uderzył mieczem, nawet nie zwalniając kroku.
Musi być stąd jakieś wyjście. Musi. Bregan znajdował się w jakiejś fortecy, dawno temu porzuconej przez krasnoludy, gdy ich starożytne królestwo najechał mroczny pomiot. Jeżeli tylko mężczyzna znajdzie drogę, wyjdzie na Głębokie Szlaki, będzie mógł...
Zatrzymał się w połowie schodów. Słyszał nadchodzące potwory – niedaleko za nim i równie blisko przed nim. Niczym budzące się mrowisko. Bregan opuścił ramiona, oddychając z trudem. Starał się nie zwracać uwagi na pot zalewający mu oczy.