Trwa ładowanie...
fragment
20-09-2011 13:54

Dotyk martwych

Dotyk martwychŹródło: Inne
d10cptp
d10cptp

Dotyk martwych

Wróżkowy pył

Nie cierpię, jak do baru przychodzą wróżki. Nie dostaniesz od nich złamanego grosza napiwku – nie dlatego, że są skąpe, ale dlatego, że po prostu zapominają. Weźmy Claudine, wróżkę, która właśnie przekraczała próg. Sześć stóp wzrostu, długie czarne włosy, prześliczna; nie wyglądało na to, żeby brakowało jej kasy albo ciuchów (a urzekała facetów tak, jak arbuz przyciąga muchy). Jednakże Claudine rzadko kiedy pamiętała, żeby zostawić choć dolara. A jeśli jest pora lunchu, to musisz jeszcze zabrać ze stolika miskę z plasterkami cytryny. Wróżki są uczulone na cytryny i limonki, tak jak wampiry mają alergię na srebro i czosnek.

Tamtego wiosennego wieczoru, kiedy Claudine weszła, już miałam podły nastrój. Byłam wściekła na mojego byłego chłopaka, Billa Comptona, zwanego również Wampirem Billem; mój brat, Jason, który miał mi pomóc przenieść szafę, znowu przełożył to na inny termin, no i dostałam jeszcze pocztą zawiadomienie o podatku od nieruchomości.

d10cptp

Kiedy więc Claudine usiadła przy jednym z moich stolików, pomaszerowałam do niej bez specjalnej radości.

– Nie ma żadnych wampirów? – zapytała wprost. – Nawet Billa?

Wampiry lubią wróżki tak, jak psy uwielbiają kości – świetna zabawa i świetne żarcie.

– Nie dzisiaj – odpowiedziałam. – Bill jest w Nowym Orleanie. Odbieram jego pocztę.

Mówcie mi: frajerka.

Claudine się rozluźniła.

– Najdroższa Sookie – powiedziała.

d10cptp

– Chcesz coś?

– Och, chyba wezmę to wasze ohydne piwo – odpowiedziała, krzywiąc się.

Claudine nie przepadała tak naprawdę za alkoholem, za to lubiła bary. Jak większość wróżek, uwielbiała skupiać na sobie uwagę i pławić się w uwielbieniu. Mój szef Sam mówił, że to typowe dla wróżek.

Przyniosłam jej piwo.

– Masz chwilkę? – zapytała.

Zmarszczyłam czoło. Claudine nie wyglądała na tak radosną jak zwykle.

– Tylko chwilkę.

d10cptp

Od stolika przy drzwiach już dolatywały przywołujące mnie gwizdy i wrzaski.

– Mam dla ciebie pracę.

Chociaż propozycja wiązała się z Claudine, którą lubiłam, ale której nie ufałam, zainteresowała mnie. Pewnie, że przydałoby mi się nieco gotówki.

– A co mam zrobić?

– Potrzebuję, żebyś posłuchała paru ludzi.

– A oni się na to piszą?

Claudine spojrzała na mnie niewinnie.

– Co masz na myśli, skarbie?

Nie cierpiałam tej śpiewki.

d10cptp

– No, czy chcą, żeby ich, ehm, słuchać?

– To goście mojego brata, Claude’a.

Nie wiedziałam, że Claudine ma brata. Niewiele wiem o wróżkach. Claudine to jedyna wróżka, jaką poznałam. Jeśli ona była typowa dla swojego rodzaju, nie bardzo pojmowałam, jak wróżki przetrwały wyplenienie. Zresztą i tak nie pomyślałabym, że północna Luizjana jest specjalnie gościnna dla stworzeń w rodzaju wróżek. Ta część stanu to głównie wiochy, żeby nie powiedzieć: protestancki ­ciemnogród. W moim małym miasteczku Bon Temps, ledwie wystarczająco dużym, żeby dorobić się własnego Wal-Marta, nie widziano wampira przez całe dwa lata po tym, jak ujawniły swoje istnienie i zamiar pokojowej współegzystencji z nami. Może dobrze, że tak się to odwlekło, bo miejscowi zdążyli przywyknąć do idei, zanim zjawił się Bill.

d10cptp

Miałam jednak przeczucie, że ta poprawna politycznie tolerancja dla wampirów zniknęłaby, gdyby moi współmieszkańcy dowiedzieli się o łakach, zmiennokształtnych i wróżkach. I kto wie, o czym jeszcze.

– W porządku, Claudine. Kiedy?

Hałaśliwy stolik już ryczał:

– Walnięta Sookie! Walnięta Sookie!

Ludzie robili tak tylko wtedy, kiedy za dużo wypili. Przywykłam do tego, ale nadal mnie to bolało.

– Kiedy dzisiaj kończysz?

d10cptp

Ustaliłyśmy, że Claudine podjedzie po mnie do domu po tym, jak skończę pracę. Wyszła, nie dopiwszy piwa. I nie zostawiwszy napiwku.

Mój szef, Sam Merlotte, skinął w stronę drzwi, przez które właśnie wyszła.

– Czego chciała wróżka?

Sam był zmiennokształtnym.

– Chce, żebym coś dla niej zrobiła.

– Gdzie?

– Chyba tam, gdzie mieszka. Ma brata, wiedziałeś?

– Chcesz, żebym z tobą pojechał?

Sam jest przyjacielem, ale takim, o którym czasem snuje się fantazje.

Dozwolone od lat osiemnastu.

– Dzięki, ale chyba dam sobie radę z Claudine.

– Nie poznałaś jej brata.

– Nic mi nie będzie.

Przywykłam do zarywania nocy, nie tylko z tego powodu, że jestem kelnerką, ale też dlatego, że długo spotykałam się z Billem. Zanim Claudine przyjechała do mojego starego domu w lesie, zdążyłam przebrać się z mundurka kelnerki w czarne dżinsy i szarozielony bliźniak (z wyprzedaży w JCPenney), ponieważ noc była chłodna. Rozpuściłam włosy.

– Powinnaś nosić niebieski zamiast zielonego – powiedziała Claudine – pod kolor twoich oczu.

– Dzięki za poradę stylistyczną.

– Nie ma za co.

Wyglądało na to, że Claudine naprawdę cieszy się, mogąc podzielić się ze mną swoim wyczuciem stylu. Jednakże jej uśmiech, zwykle tak promienny, wydawał się zabarwiony smutkiem.

– Czego mam się dowiedzieć od tych ludzi?

– Porozmawiamy o tym, jak już będziemy na miejscu – odparła i nie odezwała się już ani słowem, kiedy jechałyśmy na wschód.

Zwykle Claudine cały czas paple. Zaczynałam czuć, że to nie było zbyt mądre z mojej strony zgodzić się na tę robotę.

Claudine i jej brat mieszkali w ogromnym domu w stylu rancza na przedmieściach Monroe, miasteczka, które miało nie tylko Wal-Mart, ale całe centrum handlowe. Zapukała do frontowych drzwi w umówiony sposób. Po minucie drzwi się otworzyły. Zrobiłam wielkie oczy. Claudine nie wspomniała, że ma brata bliźniaka.

Gdyby Claude włożył ubrania siostry, można by go z nią pomylić; to było upiorne. Włosy miał krótsze od Claudine, chociaż niewiele. Spiął je na karku, ale zakrył uszy. Miał szersze ramiona, za to nie zauważyłam śladu zarostu, nawet o tak później porze. Może wróżki płci męs­kiej nie mają żadnych włosów na ciele? Claude wyglądał jak model bielizny od Calvina Kleina. Właściwie, gdyby projektant znalazł się tutaj, z miejsca podpisałby z bliźniakiem kontrakt. I na dodatek by go obślinił.

Claude odsunął się, żeby nas wpuścić.

– To ona? – zapytał.

Claudine skinęła głową.

– Sookie, to mój brat, Claude.

– Miło mi – powiedziałam.

Wyciągnęłam rękę. Nieco zaskoczony uścisnął moją dłoń. Spojrzał na siostrę.

– Jest bardzo ufna.

– Ludzie – powiedziała Claudine i wzruszyła ramionami.

Claude poprowadził mnie przez bardzo konwencjonalny salon i wyłożonym boazerią korytarzem do pokoju dziennego. Siedział tam na krześle mężczyzna – siedział, bo nie miał innego wyjścia. Był przywiązany do krzesła czymś, co wyglądało jako nylonowy sznurek. Był niskim, napakowanym blondynem o piwnych oczach. Wyglądał na mojego rówieśnika, dwudziestosześciolatka.

– Ej – powiedziałam, ale nie podobało mi się, jak piskliwie zabrzmiał mój głos. – Dlaczego ten gość jest związany?

– Bo w przeciwnym wypadku by uciekł – odpowiedział Claude.

Ukryłam na chwilę twarz w dłoniach.

– Posłuchajcie, wy dwoje, nie mam nic przeciwko temu, żeby zajrzeć do tego gościa, jeśli zrobił coś złego albo jeśli chcecie go sprzątnąć jako podejrzanego za zbrodnię, jakiej dokonał przeciwko wam. Ale jeśli chcecie się tylko ­dowiedzieć, czy naprawdę was kocha albo coś równie głupiego... O co wam tak naprawdę chodzi?

– Myślimy, że zabił naszą siostrę, Claudette.

Prawie mi się wyrwało: „To was jest trójka?”, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że to nie jest najważniejsze pytanie.

– Myślicie, że zamordował waszą siostrę.

Claudine i Claude zgodnie skinęli głowami.

– Tej nocy – dodał Claude.

– W porządku – mruknęłam i pochyliłam się nad blondynem. – Wyjmuję mu knebel.

Mimo że nie wyglądali na zadowolonych, zsunęłam mu chusteczkę na szyję. Młody mężczyzna powiedział:

– Ja tego nie zrobiłem.

– Dobrze. Wiesz, czym jestem?

– Nie. Nie jesteś tym, czym oni, prawda?

Nie wiem, za kogo brał Claude’a i Claudine, jakimi przymiotami nie z tego świata go zaskoczyli. Uniosłam włosy, żeby pokazać, że uszy mam zaokrąglone, nie spiczaste, ale nadal nie wyglądał na usatysfakcjonowanego.

– Nie jesteś wampirem?

Pokazałam mu zęby. Kły wydłużają się tylko wtedy, kiedy wampiry podniecają się krwią, walką albo seksem, ale pozostają wyjątkowo ostre nawet kiedy są małe. Ja miałam całkiem zwyczajne kły.

– Jestem po prostu zwykłym człowiekiem – powiedziałam. – To znaczy, nie tak do końca. Potrafię czytać w myś­lach.

Przeraził się.

– Czego się boisz? Jeżeli nikogo nie zabiłeś, nie masz się czego bać.

Starałam się mówić głosem ciepłym jak masło roztapiające się na gorącej kolbie kukurydzy.

– Co oni mi zrobią? A jeśli się pomylisz i powiesz im, że to zrobiłem? Co oni wtedy zrobią?

Dobre pytanie. Spojrzałam na tamtą dwójkę.

– Zabijemy go i zjemy – powiedziała Claudine ze zniewalającym uśmiechem.

Kiedy blondyn oderwał od niej wzrok i spojrzał na Claude’a oczami wielkimi ze strachu, mrugnęła do mnie porozumiewawczo.

Z tego, co wiedziałam, Claudine mogła mówić serio. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałam, żeby coś jadła. Wkroczyliśmy na niebezpieczne tereny. Starałam się wspierać moją rasę, kiedy tylko mog­łam. A przynajmniej wyciągać jej przedstawicieli z opałów. Żywych.

Powinnam była przyjąć propozycję Sama.

– Czy ten mężczyzna jest jedynym podejrzanym? – zapytałam bliźniaków.

(Zastanawiałam się, czy powinnam nazywać ich bliźniakami. Bardziej na miejscu byłoby myśleć o nich jak o dwóch trzecich trojaczków. E tam, to zbyt skomplikowane).

– Nie, mamy jeszcze drugiego w kuchni – odpowiedział Claude.

– I kobietę w spiżarni.

W innej sytuacji uśmiechnęłabym się.

– Skąd pewność, że Claudette nie żyje?

– Przyszła do nas jako duch i nam powiedziała – odparł Claude. – To pośmiertny rytuał naszej rasy.

Przysiadłam na piętach, próbując wymyślić inteligent­ne pytanie.

– Kiedy to się dzieje, duch mówi wam o okolicznościach śmierci?

– Nie. – Claudine pokręciła głową i jej długie czarne włosy zafalowały. – To bardziej przypomina ostateczne pożegnanie.

– Znaleźliście ciało?

Byli wyraźnie zdegustowani.

– My gaśniemy – wyjaśnił Claude wyniosłym tonem.

To tyle, jeśli idzie o zbadanie ciała.

– Możecie mi powiedzieć, gdzie Claudette była, kiedy, ehm, zgasła? – zapytałam. – Im więcej wiem, tym lepsze pytania mogę zadać.

Czytanie w myślach nie jest takie proste. Zadanie właściwego pytania jest kluczowe dla wywołania odpowiedniej myśli. Usta mogą mówić cokolwiek. Jeżeli jednak nie zadasz właściwego pytania, odpowiednia myśl nigdy nie wyskoczy.

– Claudette i Claude są tancerzami egzotycznymi w „Hooligans” – oznajmiła z dumą Claudine, jakby właśnie powiedziała, że należą do drużyny olimpijskiej.

Nigdy wcześniej nie poznałam striptizera. Złapałam się na tym, że miałabym bardziej niż tylko trochę ochotę zobaczyć, jak Claude się rozbiera, ale zmusiłam się do skupienia na zmarłej Claudette.

– Więc Claudette pracowała zeszłej nocy?

– Miała zbierać kasę przy wejściu. To był wieczór dla pań.

– Aha. W porządku. Więc, ehm, występowałeś? – zapytałam Claude’a.

– Tak. Dajemy dwa pokazy w wieczory dla pań. Byłem piratem.

Starałam się zdusić obraz, jaki pojawił mi się w głowie.

– A ten mężczyzna? – Skinęłam głową w stronę blondyna, który był naprawdę świetny, jeśli idzie o powstrzymywanie się od błagania i proszenia.

– Ja też jestem striptizerem – odpowiedział. – Byłem policjantem.

W porządku. Po prostu upchnij całą wyobraźnię do pudła i dobrze na nim usiądź, Sookie.

– Nazywasz się?

– Barry Cyrulik to mój sceniczny pseudonim. Naprawdę nazywam się Ben Simpson.

– Barry Cyrulik?

– Lubię golić ludzi.

Przez chwilę miałam pustkę w głowie, a potem poczułam, jak rumieniec zalewa mi policzki, i zdałam sobie sprawę, że nie chodzi mu o zarost na policzkach.

– A pozostałe dwie osoby to kto? – zapytałam bliźniąt.

– Kobieta w spiżarni to Rita Child. Właścicielka „Hooligans” – wyjaśniła Claudine. – A mężczyzna w kuchni to Jeff Puckett. Wykidajło.

– Dlaczego wybraliście tę trójkę ze wszystkich pracowników klubu?

– Bo mieli na pieńku z Claudette. To była bardzo dynamiczna kobieta – odpowiedział z powagą Claude.

– Dynamiczna, dobre sobie – odezwał się Barry Cyrulik, udowadniając, że takt nie jest niezbędny do pracy striptizera. – Ta kobieta to był diabeł wcielony.

– Jej charakter nie jest istotny dla ustalenia, kto ją zabił – zauważyłam, i to zamknęło mu usta. – Wskazuje tylko motyw. Kontynuuj, proszę – powiedziałam do Claude’a. – Gdzie była wasza trójka? I gdzie byli ludzie, których tu trzymacie?

– Claudine była tutaj, przygotowywała dla nas kolację. Pracuje w obsłudze klienta w „Dillard’s”.

Na pewno była w tym świetna; jej niesłabnąca radość mogła każdego spacyfikować.

– Jak już mówiłem, Claudette miała pobierać opłaty za wstęp przy wejściu – ciągnął Claude. – Barry i ja występowaliśmy. Rita zawsze odkłada do sejfu wpływy za pierwszy występ, żeby Claudette nie musiała siedzieć z kupą kasy. Parę razy nas obrabowano. Jeff przez większość czasu siedział za Claudette, w małej budce tuż za głównym wejściem.

– Kiedy Claudette zniknęła?

– Zaraz po tym, jak zaczął się drugi występ. Rita mówi, że zabrała wpływy z pierwszego i zaniosła do sejfu, i że Claudette jeszcze tam była, kiedy ona wychodziła. Ale Rita jej nienawidzi, bo Claudette zamierzała odejść z „Hooligans” do „Foxes”, a ja poszedłbym z nią.

– „Foxes” to drugi klub?

Claude pokiwał głową.

– Dlaczego odchodziliście?

– Lepsza płaca, większe garderoby.

– W porządku, to byłby motyw Rity. A co z Jeffem?

– Mnie i Jeffa coś łączyło – przyznał Claude.

(Moja piracka fantazja zatonęła).

– Claudette powiedziała mi, żebym z nim zerwał, bo mogę znaleźć sobie kogoś lepszego.

– A ty posłuchałeś jej rady na temat twojego życia miłosnego?

– Była z nas najstarsza, o dobre kilka minut – odpowiedział po prostu. – Ale ja go ko... bardzo go lubię.

– A co z tobą, Barry?

– Zniszczyła mój numer – odparł ponuro Barry.

– W jaki sposób?

– Wrzasnęła: „Szkoda, że twoja pałka nie jest większa!”, kiedy już kończyłem.

Wyglądało na to, że Claudette z całego serca pragnęła śmierci.

d10cptp
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d10cptp