Posiedzenie przy herbacie i ciastkach cieszyło się naturalnie dużą frekwencją wśród działaczy partii. Nic tak jak wybory nie podrywało do działania zwolenników i krytyków, mimo że prasa pospieszyła się z opublikowaniem swoich wątpliwości co do szans partii.
Podszedł Mannochie.
– Cieszę się, że znowu cię widzę.
Trzymał gigantyczny plik papierów. Obrzuciłam je wzrokiem.
– Wszystkie dla mnie?
– Nie całkiem.
Wydawało się, że perspektywa walki budzi w nim zapał. Ktoś musiał go mieć. Zarekwirowaliśmy plastikowe krzesła i przejrzeliśmy zdumiewająco długą listę obowiązków. Poranne spotkania. Kolacje. Rozmowy z prasą. Mannochie przechodził samego siebie.
– Liczę na to, że Will wytoczy jakieś ciężkie działa. Minister skarbu… albo nawet premier. Nic tak nie poprawia samopoczucia jak eksponowane stanowisko.
Chwilę później wstałam, by wygłosić mowę zagrzewającą do walki. Wiedziałam, że prezentuję się jak należy – niczym nie wyróżniająca się spódnica, nieco elegantsza czarna marynarka, dyskretna biżuteria. Mundurek modelowej żony polityka. Zlustrowałam wzrokiem twarze. Były dobroduszne, pełne wyczekiwania i pragnęły usłyszeć, że wszystko idzie we właściwym kierunku. Miałam wybór – albo mówić bez ogródek, a wtedy przemówienie przebiegałoby według schematu: czeka nas wiele trudów, nie ma bezpiecznych przystani ani pewnych rezultatów; albo… Uśmiechnęłam się.
– Panie i panowie, wiem, że Will pragnąłby być tu z nami i zjawi się wśród nas, jak tylko pozwolą mu na to inne obowiązki. Na razie z góry przekazuje podziękowania za wasz wysiłek, którego, jak doskonale zdaje sobie sprawę, nie będziecie szczędzić przez najbliższe sześć tygodni. Nie pójdzie on na marne. Mamy właściwą strategię, odpowiedni zespół oraz, jeśli wolno mi tak powiedzieć, właściwego człowieka, który was reprezentuje i doprowadzi do zwycięstwa. Żyję z nim... – Przerwa na kaskady śmiechu. – ... i wiem, że w każdej minucie myśli o swoim elektoracie… nawet wtedy, kiedy, moim zdaniem, powinien myśleć o mnie. – Jeszcze bardziej gromki śmiech. – Jedną z rzeczy, która trapi Willa w szczególności, jest fakt, że jako minister tak wiele czasu musi spędzać w Westminsterze, lecz nie oznacza to bynajmniej, iż elektorat Stanwinton nie leży mu na sercu. Mam nadzieję, że czujecie, iż zawsze ceni sobie wasze opinie i stawia wasze interesy na pierwszym miejscu.
Usiadłam przy wtórze gorących oklasków.
– Bardzo zgrabne – pochwalił Mannochie. – Dziękuję.
Dzień wyborów wstał burzowy. Wygramoliłam się z ciepłego łóżka i rozsunęłam zasłony. Deszcz bębnił na polu za oknem i tworzył kałuże na drodze.
– Jasna cholera! – zaklął Will z łóżka. – Nikt nie pójdzie głosować. – Chwycił za słuchawkę i zadzwonił do Mannochiego. Kiedy się ubierałam, wywiązała się rozmowa, w której padło moje imię. Wiedziałam, co to oznacza.
– Mannochie zamówił transport dla osób starszych... – Will opadł na poduszki i już od rana sprawiał wrażenie wyczerpanego – ...ale przydałoby się nam drugie auto z kierowcą.
Wyjęłam moją wyborczą spódnicę, element garderoby raczej pozbawiony wielkiego uroku, ale włożyłam ją, ponieważ nadawała mi wygląd osoby przystępnej, na której można polegać.
– Znam swoje obowiązki.
Lokal wyborczy znajdował się w szkole podstawowej, w której wyborcy lawirowali pomiędzy wiadrami z wodą, ponieważ przeciekał dach, co – jak przyszło mi właśnie do głowy – nie stanowiło najlepszej reklamy dla Willa.
Oddaliśmy głosy, a potem zabrałam się do wożenia osób starszych, niesprawnych i z małymi dziećmi do lokali wyborczych i z powrotem. Co jakiś czas meldowałam się w którymś z dwudziestu pokoi komisji wyborczej rozproszonych po okręgu, aby poznać najnowsze dane.
Dzień minął, a po kolacji złożonej z porwanego w biegu banana i jogurtu otrzymałam rozkaz – wezwanie do broni dla żony parlamentarzysty.
Pojechałam do domu, przebrałam się w ciemnoszary kostium, jedwabną koszulkę i różowe pantofle z miękkiej skóry na płaskim obcasie. No i włożyłam, a jakże, rajstopy. Spojrzałam w lustro i skontrolowałam stan rzęs. Dziewczyna… nie, k o b i e t a musi rozważnie wybierać strategię. Gdybyśmy wygrali, jestem przygotowana. W razie porażki, muszę wzbić się na szczyty swojej kobiecości. Iść pod topór wyperfumowana, umalowana, z nienagannie ułożonymi włosami.
Zamaskowałam podkładem cienie pod oczami, podkreśliłam usta szminką, usunęłam jej nadmiar chusteczką i nałożyłam drugą warstwę, szczotkowałam włosy, póki nie opadły posłusznie na ramiona.
Mannochie dogonił mnie, gdy torowałam sobie drogę pośród zastępów pomocników w głównej siedzibie partii. Miał ponurą minę, oklapnięte, nieuczesane włosy.
– Sondaże wśród opuszczających lokale wyborcze nie wyglądają zbyt optymistycznie.
– Dla partii czy dla Willa?
– Trudno powiedzieć – odparł – ale możliwe, że i Willowi się oberwie.
– O rany, Mannochie. – Zamarłam w bezruchu. – Sądziłam, że sytuacja się poprawi.
– Polityka to nie nauka ścisła, przeczucia też się liczą. Mannochiemu trudno byłoby pogodzić się z porażką, podobnie jak Willowi. Byli ze sobą złączeni jak koń z karetą.
– Już przez to przechodziliśmy – przypomniałam Mannochiemu. – Przeżyjemy.
– Tylko że nie widać żadnej konkretnej przyczyny – stwierdził żałosnym tonem. – Gospodarka w porządku. Inflacja pod kontrolą. Administracja państwowa jakoś działa.
Podobno gruntowne przemiany w strukturze ziemi zachodzą głęboko i skrycie. Choć nie mamy o tym pojęcia, one się odbywają, ale musi upłynąć wiele czasu, nim naukowcy będą w stanie dokładnie określić, co się stało. Meg miała słuszność – w którymś momencie ludzi ogarnia znudzenie i po prostu łakną odmiany.
Usta Willa rozciągnęły się w uśmiechu ulgi, kiedy przeciskałam się w jego stronę.
– Myślałem, że dałaś nogę.
Niczym pomniejsi członkowie królewskiego rodu staliśmy bok przy boku, a ludzie podchodzili do nas, aby coś przedyskutować, przyjąć polecenie, podzielić się spostrzeżeniem. Raz po raz Will szukał mojej dłoni i ją ściskał. Kątem oka dostrzegłam, jak zmierza prosto ku nam Matt Smith.
– Mogłabyś uśmiechać się do Matta, Fanny? – szepnął Will.
– Prosisz mnie o takie okropne rzeczy. – Zmusiłam się do ułożenia ust w pożądany kształt.
I… w taki oto sposób wyczekiwaliśmy tortury obliczania głosów. Podenerwowani i znużeni obserwatorzy wałęsali się bez celu i prowadzili jałowe rozmowy. Działaczom najlepiej wychodziło zachowywanie pozorów gorączkowej aktywności, ale to członkowie partii opozycyjnej wydawali się zadowoleni i gorliwiej zaangażowani w pracę.
Przywieziono urny wyborcze, opróżniono, posegregowano karty, zebrano w pliki i ułożono rzędami na ustawionych na kozłach stołach. Teraz należało obserwować rzędy. Czasem rosły powoli… innym razem piętrzyły się błyskawicznie, a ze sposobu, w jaki członkowie komisji skrutacyjnej spoglądali w twoim kierunku, można było wywnioskować, która kupka należy do kogo.
Nikt nie patrzył w stronę Willa.
– Widzisz? – powiedział ściszonym głosem Mannochie. – Niedobrze.
– Wiem.
Nalałam sobie kawy z termosu. Była zaparzona już dawno temu, ale przynajmniej gorąca. W każdym razie pozwalała skupić uwagę na czymś innym. Nie ma potrzeby przyjmować złych wieści, póki nie zostaną potwierdzone.
O czwartej doszło do ostatniej sprzeczki z kandydatem partii Ziemia i Natura w sprawie nieważnych głosów. Gdy spór rozstrzygnięto, przewodniczący komisji wyborczej skierował kroki w naszą stronę.
– Przykro mi – zwrócił się bezpośrednio do Willa. – Raz na wozie, raz pod wozem.
Will głośno przełknął ślinę. Wzrok przewodniczącego komisji powędrował ku zwycięskiemu kandydatowi.
– Przykro mi – powtórzył.
Will stanął na podium wyprostowany i z kamienną twarzą, dokładnie tak, jak się przygotował, i byłam z niego dumna. Odczytano ostateczne wyniki, a Will nie zachwiał się ani razu, nawet wtedy, gdy usłyszał, jak jego przewaga 7005 głosów została starta z powierzchni ziemi.
Zwycięski kandydat skłonił się, uśmiechnął od ucha do ucha i wygłosił mowę, w której podziękował z osobna większości osób w Stanwinton.
Potem wziął mikrofon Will… i cofnęliśmy się do początków. Mówił o zmianie, o potrzebie przemyślenia na nowo pewnych rzeczy oraz naładowania akumulatorów, o tym, jak walczył o dochowanie wierności swoim ideałom. Podziękował swoim stronnikom i zapewnił, że ich wysiłki nie poszły na marne.
Widziałam, jak każde słowo pozbawia go energii, i modliłam się, żeby dobrnął już do tego iście gladiatorskiego kresu. Na końcu wysłuchał oklasków z pochyloną w ukłonie głową. Potem podniósł wzrok i poszukał mojego spojrzenia.