Dlaczego Ned Stark musiał zginąć? Sylwetka George'a R. R. Martina
"Cały dzień pracuję ciężko. Jestem rozwiedziona, mam dwoje dzieci. Prowadzę ciężkie życie i jedyną przyjemnością, jaką mam są powieści fantasy. Pozwalają mi uciec od świata. A później czytam twoją książkę i święty Boże - to co zrobiłeś było cholernie przerażające. Nie po to czytam. To jakiś koszmar. Dlaczego mi to zrobiłeś?".
Człowiek za "Grą o tron"
Taki list otrzymał George R. R. Martin , autor serii "Pieśń Lodu i Ognia" , po amerykańskiej premierze trzeciego tomu - "Nawałnicy mieczy". Jego autorką była zapracowana kelnerka, wierna czytelniczka prozy Martina, którą wstrząsnęło słynne Krwawe wesele. Martin zabija podczas niego kilku kluczowych bohaterów - bez żadnego ostrzeżenia, w długiej i bardzo brutalnej scenie.
Kim jest człowiek, którego powieści wywołują takie emocje? I w czym tkwi tajemnica sukcesu "Pieśni Lodu i Ognia" i opartego na serii serialu "Gra o tron" . Na to pytanie próbuje odpowiedzieć amerykański pisarz i dziennikarz Mikal Gilmore , w potężnym wywiadzie z Martinem, opublikowanym na łamach słynnego magazynu "Rolling Stone".
Na następnych stronach galerii możecie przeczytać:
- gdzie wychowywał się George R. R. Martin i o czym marzył jako dziecko - jaki wpływ na jego życie miał ojciec alkoholik - dlaczego unikał służby wojskowej podczas wojny w Wietnamie - jakie znaczenia ma dla twórczości Martina pisarstwo J. R. R. Tolkiena - dlaczego Ned Stark musiał zginąć
Nowy Jork jak marzenie
Marin urodził się 20 września 1948 roku, w małym mieście Bayonne w New Jersey. Ojciec pisarza, Raymond Martin, był w połowie Włochem w połowie Niemcem, matka zaś, Margaret Brady - Irlandką. Wydaje się, że to pochodzenie matki miało większy wpływ na małego George'a - jak przyznaje w rozmowie z Gilmorem, od dzieciństwa zdawał sobie sprawę, że jest biedny, wiedział jednak także, że rodzina Bradych była niegdyś ważna w Bayonne.* "W moich powieściach można wyczuć tęsknotę za utraconym złotym wiekiem"*- wspomina pisarz mówiąc o wielkim domu, należącym niegdyś do jego rodziny, który mijał w drodze do szkoły.
Sam Martin nigdy nie opuszczał Bayonne. Nie tylko dlatego, że pochodził z biednej rodziny i po prostu nie było go stać na dalekie wycieczki, ale także z powodu swojego ojca. "Dzisiaj nazwalibyśmy go funkcjonującym alkoholikiem, bardzo dużo pił, ale udawało mu się prowadzić normalne życie" - przyznaje. "Żeby wydostać się z Bayonne potrzebowaliśmy samochodu. Ale mój ojciec zawsze powtarzał, że picie i prowadzenie nie idą w parze, a on nie zrezygnuje z picia." Dla młodego George'a, mieszkającego ledwie 40 minut od Manhattanu, Nowy Jork był wyśnioną krainą, której nigdy nie widział. "Staten Island było dla mnie równie egzotyczne, co Shangi-La, Singapur czy Szanghaj. Czytając książki marzyłem o Marsie i Śródziemiu na równi z Staten Island i Szanghajem".
Fikcja literacka pomagała mu więc uciekać z Bayonne, ale i odgradzać się od życiowych problemów. W rozmowie z Gilmorem przyznaje, że to właśnie fikcja pomogła mu pogodzić się ze śmiercią ojca. "By o tym nie myśleć, otworzyłem przypadkową książkę i czytałem przez kilka godzin. Mogłem odetchnąć". Dziś Martin nie jest już biedny. Wyprowadził się z Bayonne i żyje w Santa Fe w Nowym Meksyku. Gilmore opisuje imponującą bibliotekę, jaką urządził sobie pisarz. Wspomina też, że Martin ma w mieście własne kino.
Nie do Wietnamu
Ważnym epizodem w życiu Martina była odmowa służby wojskowej podczas konfliktu w Wietnamie. Co ciekawe, autor "Pieśni Lodu i Ognia", inaczej niż wielu jego rówieśników, nie uciekł do Kanady. Zamiast tego zdecydował się wykorzystać amerykańskie prawo i złożył wniosek, o uznanie go obdżektorem - osobą, która nie może służyć w wojsku ze względu na swoje poglądy. Martin powoływał się na konflikt sumienia. Nie chciał brać udziału w konflikcie, którego nie popierał i nie rozumiał. "Nie jestem zaprzysięgłym pacyfistą. Z radością służyłbym podczas II wojny światowej" - mówi, tłumacząc, że był to jeden z niewielu konfliktów w historii ludzkości, w którym istniał prosty podział na "dobrych" i "złych". Jednak konflikt w Wietnamie był zupełnie inny, o wiele bardziej skomplikowany. "Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że Ho Chi Minh [przywódca Komunistycznej Partii Indochin - przyp. T.P.] nie jest Sauronem. I zacząłem zadawać sobie pytanie, dlaczego właściwie poszliśmy do Wietnamu.
Martin przeniósł swoje rozterki z tego okresu do "Pieśni Lodu i Ognia". Konflikt, który toczy się w tej serii nie jest oczywisty. Nie ma w nim "tych dobrych" i "tych złych". Są tylko frakcje załatwiające własne interesy rękoma nie mających na nic wpływu żołnierzy. To oni, a nie mordowani co jakiś czas bohaterowie, są największymi ofiarami wojny o Siedem Królestw. Giną bowiem w wojnie, o której nie mają pojęcia, a która toczy się bez powodu. "II wojna światowa była jedną z niewielu, które warto było toczyć. Spójrzmy na I wojnę światową. Czy ktoś dzisiaj pamięta, dlaczego umarły miliony ludzi? Naprawdę warto było rozedrzeć kontynent na pół? Doprowadzić do upadku Cesarstwo Austro-Węgierskie? Poświęcić całe pokolenie?"
W opozycji do Tolkiena
Takie podejście stawia Martina w opozycji do twórczości J. R. R. Tolkiena - najwybitniejszego twórcy fantasy. I trzeba przyznać, że uczucia Martina wobec Tolkiena są... skomplikowane. Z jednej strony uznaje on geniusz autora "Władcy pierścieni" i oddaje mu hołd, jako pisarzowi, który stworzył gatunek. Z drugiej jednak w wielu sprawach się z Tolkienem nie zgadza. Tym bardziej nie zgadza się z jego naśladowcami, którzy w latach 70. zdominowali literaturę fantastyczną i zasypali czytelników prostymi, płytkimi opowieściami. Inaczej niż ich Martina nie interesują proste podziały i łatwe problemy. Nie tworzy czarno-białego świata. Nie mówi, kto postępuje słusznie a kto nie.
"Rządzenie jest trudne. Tolkien przedstawił we Władcy pierścienia bardzo średniowieczną filozofię" - mówi autor "Pieśni Lodu i Ognia". "W jego książkach otrzymujemy wizję dobrego króla, który świetnie zarządza swoimi ziemiami. Wystarczy jednak, że poczytamy trochę historii, by zdać sobie sprawę, że to nigdy nie było takie proste." Zdaniem Martina epopeja Tolkiena unika odpowiedzi na najpoważniejsze pytania - chociażby o ciężar władzy. Aragorn, król powracający do Gondoru, jest herosem, a czytelnik nigdy nie dowie się, jakie podjął decyzje zasiadając na tronie. "Jaka była polityka podatkowa Aragorna?" - pyta tymczasem Martin. "Czy utrzymywał stałą armię? Jakie decyzje podejmował w czasach powodzi i głodu?" I przypomina, że "Władca pierścieni" kończy się porażką Saurona, ale nie śmiercią wszystkich orków. "Czy Aragorn zdecydowałby się na wymordowanie całego gatunku, na ludobójstwo? Czy mordowałby małe orcze niemowlęta w ich małych orczych kołyskach?"
"Wiedziałem, że Ned zginie"
To dlatego właśnie ginie Ned Stark. Scena ta, zaskakująca czytelnika pierwszego tomu i widza pierwszego sezonu serialu, wzbudziła wiele kontrowersji. Ned, grany w telewizji przez Seana Beana (na zdjęciu), największą gwiazdę na ekranie, ginie nagle, zupełnie bez sensu. Jego życie ma zostać ocalone, ale nowy, młody, kapryśny król nagle zmienia decyzję. Widzowie tymczasem przyzwyczaili się już do niego, jako do głównego bohatera. Pośród fałszywych i cynicznych postaci "Pieśni Lodu i Ognia" Ned był jedynym w miarę sprawiedliwym - człowiekiem, którego można było lubić i mu dopingować.
Dlaczego więc Martin odebrał swoim czytelnikom ten "moralny kompas" - jak sam go nazywa? By uzmysłowić im, że nic nie jest tak proste, jak się wydaje.A tradycyjne podejście Neda (i sympatyzujących z nim widzów) nie ma racji bytu. "Taka była moja intencja" - słyszy przeprowadzający wywiad Gilmore. "Od początku wiedziałem, że Ned zginie. W prawdziwym świecie władcy muszą się mierzyć z prawdziwymi problemami. Bycie porządnym człowiekiem niczego nie rozwiązuje. Musisz podejmować naprawdę trudne decyzje. Moi bohaterowie, którzy próbują sprawować władze, nie mają łatwego życia. Dobre intencje nie czynią z ciebie dobrego władcy".
Skomplikowani bohaterowie
Podobne wątpliwości budzi wiele postaci i wydarzeń ze świata "Pieśni Lodu i Ognia". Martin celowo stawia ich w trudnych sytuacjach i każe podejmować dramatyczne decyzje. Dzięki temu stają się bardziej ludzcy - rozdarci. Świetnym przykładem takich postaci jest rodzeństwo Lannisterów. Czytelnik poznaje Cersei i Jamiego (na zdjęciu) w najgorszy możliwy sposób - w momencie, w którym próbują zamordować dziecko Neda Starka, małego Brana. Chłopiec był świadkiem ich zbliżenia i, gdyby komukolwiek o tym powiedział, zagroziłby nie tylko im (Cersei jest żoną króla), ale i ich dzieciom.
"A co wy byście zrobili w sytuacji Jamiego?" - pyta Martin. "Bran posiadł wiedzę, której ujawnienie, oznaczałoby śmierć nie tylko jego i jego siostry i kochanki, ale także trójki ich dzieci." Pisarz przyznaje, że zadawał to pytanie swoim bliskim. W odpowiedzi słyszał zazwyczaj, że nie postąpiliby tak jak Jamie, nie zabiliby dziecka. Wystarczyło jednak lekko zmodyfikować pytanie, by wywołać w rozmówcy zmieszanie. "Zabiłbyś cudze dziecko, by ocalić swoje?"
Jamie i Cersei mogą więc wydawać się odpychający, ale ich postępowanie jest zrozumiałe. Tym bardziej, że Martin co jakiś czas przypomina swoim czytelnikom, że mają do czynienia ze zniuansowanymi bohaterami, a nie tradycyjnymi czarnymi charakterami. Cersei okazuje się być troskliwą matką, skrzywdzoną przez swoje małżonka - króla. Jamie zaś w pewnym momencie ratuje jedną z bohaterek przed gwałtem.
Fascynujący ludzie
Nic więc dziwnego, że w prawdziwym życiu George R. R. Martin najbardziej ceni sobie nietypowych bohaterów. Najbardziej fascynującym prezydentem Stanów Zjednoczonych nazywa Woodrowa Wilsona(na zdjęciu). Wilson pochodził z południa USA, był wychowany na rasistę i nigdy się tego nie wyrzekł. Z całego serca popierał segregację, uważał, że czarnoskórzy winni służyć biały. Z drugiej jednak strony marzył o pokoju na świecie.* To dzięki niemu powstała Liga Narodów - międzywojenny odpowiednik ONZ, którego rolą było zapobieganie wojnom.* "Gdyby mu się udało uznawalibyśmy go za jednego z najwybitniejszych ludzi w historii, budowalibyśmy mu pomniki i mówili, że oto jest człowiek, który skończył wojny. Był rasistą, który chciał skończyć wojny. Jednocześnie dobrym i złym człowiekiem. Jedno nie wyklucza drugiego".
W tym kontekście sentencje powracające w "Pieśni Lodu i Ognia" brzmią o wiele bardziej złowieszczo niż zazwyczaj. Bo prawdziwiej. Zima naprawdę nadchodzi ("Winter is coming"). A wszyscy ludzie muszą umrzeć ("Valar morghulis")."Świat został zbudowany przez morderców" - słyszy w pewnym momencie Sansa, córka Neda Starka - "przyzwyczaj się więc do oglądania ich".
Postępowanie Martina często prowadzi do gwałtownych reakcji miłośników jego prozy. I, co ciekawe, pisarz otwarcie przyznaje, że słucha głosów fanów. Czytelniczkę, którą cytowaliśmy na pierwszym kadrze najzwyczajniej w świecie przeprosił. Innym odpowiada w tradycyjnych listach. To zaskakujące, ale sukces serialu sprawił, że pisarz - znany z otwartości wobec fanów - stał się jeszcze bardziej wrażliwy. "Być może to dlatego piszę dzisiaj wolniej. Wiem, jak wielu ludzi patrzy mi na ręce".
Doświadczenie z Hollywood
Twórczość Martina nie zawsze budziła taki entuzjazm. Mikal Gilmore przypomina powieść "The Armageddon Rag" ( "Rockowy armagedon" ). Wydana w 1983 roku książka okazała się spektakularną klęską. To dziwaczna fabuła z gatunku mystery-fantasy, której bohaterem jest były hipis, wmieszany w zabójstwo muzyka rockowego. Pełno w niej rozmyślań na temat generacji hipisów, odwołań do twórczości Tolkiena, muzyki rockowej z lat 70. i undergroundowych komiksów. Sam Martin opisuje ją jako swój "najambitniejszy eksperyment". Krytycy przyjęli ją ciepło (w 1984 roku była nawet nominowana do nagród Locus i World Fantasy), ale czytelnicy już nie. A kłopoty finansowe, w które wpadł pisarz, skłoniły go do zawieszenia kariery prozaika i zatrudnienia się w Hollywood.
To w Fabryce Snów, w której tworzył scenariusze seriali telewizyjnych, nauczył się rygoru. Niezbędnego, jeżeli chce się napisać epopeję fantastyczną na siedem długich tomów. "Stałem się wrażliwy na punkcie dialogów i struktury" - mówi dzisiaj. I wspomina, jak odświeżająca była dla niego praca z grupą kreatywnych scenarzystów, po tym, jak przez wiele lat pracował całkiem sam, zamknięty w cichym pokoju.
To, co uwierało Martina w Hollywood, to ciągłe ograniczenia. Amerykańska telewizja może się nam wydawać bardzo nowoczesna, ale w rzeczywistości jest dość konserwatywna. Bardzo rzadko pokazuje się w niej nagość czy przemoc, a seriale zawierające kontrowersyjne treści są oprotestowywane przez wpływowe organizacje zrzeszające rodziców i walczące o prawa dzieci. "Wciąż walczyliśmy z cenzurą" - mówi i opowiada Gilmore'owi, jak, pracując nad telewizyjną wersją "Pięknej i Bestii", dostał przykaz, by Bestia nikogo nie zabijał. "O mój Boże! Jakiż to straszny potwór" - ironizuje.
Tylko HBO
Dzięki tym doświadczeniom Martin był pewien, że nie może pozwolić, by "Pieśń Lodu i Ognia" została zekranizowana przez zwykłą stację telewizyjną.* "CBS i NBC nie wchodziły w grę. Za dużo seksu, za dużo przemocy. Tylko HBO było w stanie wyprodukować coś takiego".*
Oferta nie pojawiły się jednak od razu. Pomimo dużego sukcesu książek, wielu uważało, że przeniesienie ich na ekran jest niemożliwe. Obawiano się wielości wątków i bohaterów. Martin zaś nie chciał się zgodzić na cięcia i jednego głównego bohatera (najczęściej proponowano Jona Snow i Daenerys Targaryen). Dopiero wielki sukces trylogii "Władca pierścieni" Petera Jacksona sprawił, że zaczęto myśleć o tym realnie.
Dziś ludzie z HBO odpowiedzialni za tę decyzję mogą być z siebie dumni. "Gra o tron" to jeden z najpopularniejszych i najchętniej komentowanych seriali. Uwielbiany przez widzów i krytyków, przyniósł stacji miliony dolarów i dziesiątki nagród. Już pierwszy sezon zasłużył na 13 nominacji do Emmy (wygrał w dwóch). Sezon trzeci (ostatni z ukończonych) zebrał ich 16. A najjaśniejszą gwiazdą produkcji okazał się być nie Sean Penn, ale Peter Dinklage - wcielający się w Tyriona Lannistera (na zdjęciu). Za swoją rolę otrzymał 3 nagrody Emmy, po jednej za każdy sezon serialu.
Co będzie dalej? Trudno sobie wyobrazić, by popularność "Gry o tron" wygasła. Dlatego coraz poważniejsze staje się pytanie, o to, co się stanie, kiedy telewizyjna produkcja dogoni powieści Martina. Jeżeli tak się stanie, wielka machina będzie musiała wyhamować. I poczekać. Bo bez stojących za serialem książek Martina nie byłoby mowy o żadnym sukcesie.
Wywiad Gilmore'a możecie przeczytać tutaj.