Od autora
Wyobrażenie, jakie większość z nas ma o bohaterze tej biografii, ugruntowało się głównie na podstawie dramatu Williama Szekspira "Ryszard III". Zapominamy niekiedy, albo wolimy zapomnieć, że ten bez wątpienia największy dramaturg wszystkich czasów nie był jednocześnie największym historykiem, a nawet w ogóle nie był historykiem. Po dane historyczne sięgał do jednego z paru dostępnych mu współczesnych opracowań. Dla swoich celów - które osiągał z niezrównanym dramatycznym i poetyckim geniuszem - wybierał z opracowań to, co miało walory teatralne, a zarazem nie ściągnęłoby nań niechęci czynników oficjalnych, a nade wszystko niełaski królewskiej.
Najdostępniejszym dla Szekspira źródłem dotyczącym Ryszarda III była biografia tego króla napisana przez Sir Tomasza More’a, lepiej znanego jako autor "Utopii" i człowiek, który wolał pójść na szafot, niż uznać monarchę za głowę Kościoła w Anglii. Ta biografia jest pięknym osiągnięciem literackim, swego rodzaju pionierską pracą, ale wypada zapytać, na czym z kolei opierał się Tomasz More, a także kiedy ją pisał?
Głównym źródłem informacji More’a był nieprzejednany wróg Ryszarda III, stronnik Lancasterów, biskup Morton, późniejszy kardynał. Urodzony w 1478 roku, More jako młody chłopiec dostał się na dwór biskupa w charakterze pazia. Bystry i zdolny, zyskał sobie łaskę w oczach Mortona, który mu często opowiadał o Wojnach Dwóch Róż, o czasach Edwarda IV i Ryszarda III. Poglądy biskupa na tę epokę nie były bezstronne. On sam odegrał ważną rolę w intronizacji pierwszego Tudora po pokonaniu (zamordowaniu, jak twierdzili lojalni obywatele miasta York) Ryszarda. I ten pierwszy król z dynastii Tudorów uzyskał dla Mortona kapelusz kardynalski.
Sofizmatem byłoby przypuszczać, że ponieważ "autor sam to widział na własne oczy" albo ponieważ "jego informator (biskup Morton) osobiście brał w tym udział", jego świadectwo musi być nieomylne. Nic bardziej podejrzanego - co nie znaczy, że zawsze fałszywego - od relacji naocznego świadka. Naoczni świadkowie rzadko kiedy są bezstronni. A jeszcze rzadziej bywają bezstronni ludzie, którzy spisują ich relacje. Zwłaszcza ci z zacięciem literackim skłonni są tu i ówdzie coś dodać, coś ująć - "aby bardziej przemawiało do przekonania". Subiektywność rzecz ludzka, tak jak dostosowywanie faktów do własnych koncepcji zamiast weryfikowania ich i wnioskowania na tej podstawie. Morton był bardzo subiektywny, a More - bardzo literacki. A obaj należeli do zagorzałych partyzantów Tudorów.
More objął w służbie Tudorów stanowisko kanclerza i przez pewien czas był faworytem Henryka VIII. W ciągu tych właśnie lat napisał "Ryszarda III". Atmosfera tchnęła jeszcze nienawiścią do yorkistów. Tudorowie, o bardzo wątpliwych prawach dziedzicznych, musieli wciąż podkreślać, że objęli tron, by uwolnić królestwo od uzurpatora i tyrana. W owej epoce nikt, kto cenił własną głowę, nie mógł napisać biografii Ryszarda inaczej, niż przedstawiając go w tak czarnych barwach jak czarnego kota w piwnicy z węglem.
Tomasz More, główne źródło informacji Szekspira, nie był z wykształcenia historykiem, lecz prawnikiem. Jego praca - to mowa prokuratora. Sędziowie przysięgli nie mogliby wydać wyroku wyłącznie na podstawie oskarżenia zawartego w tym arcydziele kunsztu prawniczego. Szekspir, zakładając uczciwość kanclerza, połyka go w całości, razem z czarnym kotem i piwnicą. On także pisał w czasach (za panowania Elżbiety I), kiedy ani tron, ani rząd nie przyjąłby łagodniejszej koncepcji Ryszarda III. Tak otrzymaliśmy dwa wielkie literackie dzieła na temat Ryszarda III, z których żadne nie było napisane przez historyka, ale oba przyczyniły się w sposób fundamentalny do ukształtowania naszych wyobrażeń o tym królu. Ale czy pogląd Szekspira oparty na dziele More’a odpowiadał prawdzie? Subiektywni mają niekiedy słuszność - czy subiektywizm Szekspira i More’a razem wziętych zbliżał się do rzeczywistości? W ciągu około stu dwudziestu lat rządów dynastii Tudorów mało było nadziei, aby ktoś się ośmielił wystąpić w obronie Ryszarda
III - zabitego, by koronę mógł zabrać pierwszy z dynastii, ten, który położył fundamenty pod religijną niezależność i ekonomiczną potęgę Anglii.
Dopiero w XVIII w. wybitny pisarz i polityk Horace Walpole napisał dzieło pt. "Historyczne wątpliwości", w którym kwestionuje słuszność win, jakie Szekspir i More zrzucili na Ryszarda III. A wówczas już pył dziejów grubo pokrył wszelkie źródła, które mogłyby posłużyć ku obronie tego monarchy. Dowody wysuwane przez badaczy w XX w. za lub przeciw Ryszardowi są dedukcyjne, poszlakowe. Czy więc te poszlaki można właściwie zinterpretować? Czy wyciągnięto słuszne wnioski? Czy tragedia Szekspirowska, oparta na biografii More’a, jest wierna historycznie? Czy też jest po prostu tudorowską propagandą?
Niezaprzeczalnych faktów na poparcie każdej z dwóch tez jest o wiele mniej, niż można by sobie wyobrazić. W ogóle niezaprzeczalnych faktów historycznych jest mało, zwłaszcza gdy mamy do czynienia ze średniowieczem, zanim wprowadzono regularnie spisywane kroniki, nawet tak podstawowe, jak rejestry urodzin, ślubów i zgonów. Dramat "Ryszard III" zawiera wiele nielogiczności, cechuje go brak konsekwencji. Samo w sobie nie przekreślałoby to prawdy obrazu, jaki przedstawia. Ludzie często bywają niekonsekwentni i nielogiczni. Ale Szekspir w ślad za More’em obarcza Ryszarda na przykład winą za usunięcie młodocianych synów Edwarda IV. I za tę właśnie zbrodnię najwięcej potępień sypie się na jego głowę. Ale czy on ją naprawdę popełnił?
Antropologowie, którzy zbadali dwa chłopięce szkielety wykopane pod schodami Tower of London, stwierdzają, że mogły one być szkieletami bratanków Ryszarda. Stomatolodzy nie zgadzają się, dowodząc, że po zbadaniu uzębienia doszli do wniosku, iż ci ludzie byli znacznie starsi. Ale nawet jeśli antropologowie mają rację, a stomatolodzy się mylą, to i tak jeszcze nie ma dowodu, że Ryszard był winien ich śmierci. A więc czy jego wina jest prawdopodobna? Obaj, More i Szekspir, przyjęli oskarżenie za pewnik i z własnej wyobraźni (podsycanej przez Mortona) wysnuli wizerunek człowieka zdolnego do takiego czynu. Ale ich wizerunek nie pasuje wcale do tego, co jest wiadome z innych źródeł. Człowiek, który do tej pory prowadził życie istotnie pobożne, o wielu zaletach, może popełnić zabójstwo w afekcie doprowadzony do tego wściekłością, zazdrością, zniewagą, wybuchem nienawiści. Ale człowiek tego rodzaju rzadko kiedy popełnia mord zaplanowany z zimną krwią. Wydaje się zupełnie sprzeczne z charakterem Ryszarda - nie takim,
jakim go przedstawiali More i Szekspir, ale takim, jakiego znali przyjaciele, brat, mieszczanie Yorku, szerokie rzesze poddanych - aby mógł popełnić tak odrażającą zbrodnię jak zamordowanie dwóch chłopców, własnych bratanków, bezbronnych więźniów. Nawet założywszy, że miał jakiś powód do tego uczynku, nie był to człowiek, który by uważał, że jego droga będzie lżejsza, jeśli obciąży własne sumienie. Chociaż był, z racji okoliczności i dziedzictwa, hersztem bandy rozbójników, najwyższym spośród tych, którzy zaiste byli Diabelskim Pomiotem, jednakże nigdy nie skrzywdził nikogo, kto nie działał na szkodę jego samego, domu Yorków albo królestwa. Nawet Sir Tomasz More - ale nie Szekspir, któremu by to zepsuło cel dramatyczny - uznaje wątpliwość, czy istotnie Ryszard miał jakiś udział w zabiciu Henryka VI albo księcia Clarence, a zwie Edwarda IV, który z pewnością był za te zbrodnie odpowiedzialny - "człowiekiem miłosierdzia".
Ryszard czuł się już pewnie na tronie w chwili zniknięcia książąt, jako monarcha lubiany, po którym się spodziewano powszechnie, że będzie panował łaskawie i przykładnie. O wiele bardziej w owym czasie zagrażał mu Buckingham i Henryk Tudor. Gdyby doszło do próby sił z tymi dwoma, Ryszard potrzebowałby popularności u swych poddanych. Bystrym i przenikliwym umysłem mógł pojąć doskonale, że godzenie na życie książąt przekreśliłoby dobrą wolę poddanych, którą już sobie zyskał, i pohańbiłoby jego imię u potomnych. W tej sytuacji byłoby to czynem obłąkanego szaleńca - a Ryszard z pewnością nim nie był. Natomiast obaj pretendenci do jego korony - Buckingham i Henryk Tudor - mieli znacznie więcej od Ryszarda powodów do wyeliminowania synów Edwarda IV. Ich pretensje nie mogły wytrzymać rywalizacji z prawami księcia Walii. I znaczące jest, że ani książę Buckingham, ani późniejszy król nigdy otwarcie nie zarzucili Ryszardowi tej zbrodni, o którą go oskarżyli biskup Morton, Tomasz More i Szekspir. Czyżby Buckingham i
Tudor wiedzieli, że Ryszard tej zbrodni nie popełnił?
Nie ma w istocie żadnych dowodów na to, że książęta nie żyli wtedy, gdy Henryk VII zdobył tron. Pretendenta, znanego jako Perkin Warbeck, który wzniecił rebelię za panowania pierwszego Tudora, uznali za młodszego syna Edwarda IV europejscy monarchowie, irlandzcy wodzowie, król Szkocji, Sir William Stanley i nawet przyjaciel Ryszarda, Franciszek Lovell. W 1936 roku C. A. J. Armstrong opublikował sprawozdanie w języku łacińskim - "Uzurpacja Ryszarda III" - rzekomo przygotowane około 1484 roku przez włoskiego pisarza, Dominika Manciniego, dla arcybiskupa Wiednia, Angela Cata. Mancini miał przebywać w Anglii około 1483 roku, chociaż nie ma na to dowodów prócz jego własnego oświadczenia. Aż do koronacji Ryszarda i domniemanego zabójstwa książąt Mancini zgadza się w relacji z Tomaszem More’em dość dokładnie. Ale jako świadectwo małą to ma wartość, ponieważ arcybiskup Cato potrzebował sprawozdania dla Ludwika Francuskiego w okresie, gdy ten monarcha popierał pretensje Henryka Tudora przeciw Ryszardowi.
Rzeczywiście, wydaje się prawdopodobne, że Mancini informacje swoje czerpał z tego samego źródła co i Tomasz More - od biskupa Mortona. W naszym stuleciu wielu uczonych wnikało w sprawy Ryszarda III. Większość badaczy - przede wszystkim wybitny historyk Benjamin Farrington w swoim dziele pt. "Zabójstwo Ryszarda III", wydanym w 1971 r. - oczyszcza Ryszarda z zarzutów przypisywanych mu przez More’a i Szekspira.
Z pewnością nadszedł już czas, w imię sprawiedliwości historycznej, by zrewidować sąd Szekspira o Ryszardzie III. Opowieść niniejsza przedstawia niektóre okoliczności towarzyszące tajemnicom - jeśli są to jeszcze tajemnice - życia Ryszarda III w świetle odmiennym od tego, w jakim je przedstawili pisarze epoki Tudorów, wyciąga wnioski inne, ale moim zdaniem nie mniej prawdopodobne. Jest to taka opowieść, która mogła być napisana przez człowieka wieku XV lub XVI, gdyby w owej epoce można było wystąpić w obronie Ryszarda. A dla wytłumaczenia ewentualnych błędów moich dedukcji, wniosków i spekulacji, które może popełniłem, pozwolę sobie przytoczyć słowa Sir Tomasza More’a: "Kto się opiera na domniemaniach, może równie dobrze posunąć się za daleko, jak za blisko".
Lekcja zbrodni
Wrogowie ze stronnictwa Lancasterów wygnali ojca Ryszarda Plantageneta, starego księcia Yorku, w góry opodal Ludlow, miasteczka tkaczy i kowali w hrabstwie Shropshire na pograniczu walijsko-angielskim. Teraz podpalają jego zamek i rabują, piją i gwałcą w miasteczku. Jest październik 1459 roku, wkrótce po siódmych urodzinach Ryszarda. Takie sceny nie są nowością w Anglii. Świątobliwy król Henryk VI, syn wielkiego wojownika na tronie Henryka V, ale wnuk obłąkanego Karola VI Francuskiego, zajmujący się filozofowaniem w okresach większej przytomności umysłu, zasiada na tronie od trzydziestu siedmiu lat - i dowiódł już zupełnej nieudolności w opanowaniu rywalizujących między sobą band baronów-rozbójników. Książę Yorku, który sam ma nie gorsze, a może i lepsze prawa do tronu niż król Henryk, próbował wprowadzić nieco ładu w tym chaosie. A to oznaczałoby dla wielu spośród popierających króla baronów-rozbójników konfiskatę ich majętności, wydziedziczenie ich synów - śmierć. Więc wojna domowa.
Do stronników dynastii Lancasterów, którzy wypędzili z Ludlow ojca Ryszarda, należy książę Buckingham, szwagier księżnej Yorku. Uciekinierzy zostawili więc księżnę i jej dwóch synków w zamku, ufając, że pod opieką Buckinghama będzie jej lepiej niż w trudach koczowniczego życia w górach. Księżna zabiera dziesięcioletniego Jerzego i Ryszarda i idzie na rynek w szlachetnym, ale zupełnie daremnym wysiłku osłaniania mieszkańców miasteczka, z których wielu należało do służby jej męża, od mściwych wybryków żołdactwa. Ryszard zasłania sobie oczy, by nie widzieć scen okropności, bestialstwa i pożaru. Matka odciąga mu ręce od twarzy, każe stać prosto.
Małą dziewczynkę przytrzymują na ziemi, spódniczka zdarta do pasa. Jeden żołnierz po drugim... a reszta stoi dokoła i rechocze. Gdy skończyli z zabawą, podnoszą ją na nogi, podpalają jej spódniczkę i długie złociste włosy, pędzą przed sobą przeraźliwie krzyczący słup ognia. Księżna zrywa się, by pobiec za nią. Ale dwaj wrogowie jej męża chwytają ją za ramiona, wykręcają do tyłu ręce, przytrzymują. Księżna woła do Ryszarda: - Patrz, synu! Patrz na wszystko, co robią! Zapamiętaj sobie, kto to robi! Zapamiętaj... Po raz pierwszy Ryszard zapoznaje się z okropnościami wojny domowej, walki o władzę w Anglii. Chociaż zaledwie siedmioletni, chłopiec przysięga sobie, że zapamięta, że się pomści. Ale zemsta yorkistów wywołuje znowu zemstę stronników Lancasterów. Kiedyż więc będzie kres zemście?
Jak w innych krajach podówczas, mieszkańcy Anglii - w liczbie około trzech milionów - trudnią się spokojnie rolnictwem, rzemiosłami i handlem, szybko rozwijającym się zwłaszcza w portach morskich. I - również jak w innych krajach - jest tu nieliczna, ale można górna warstwa społeczna, której członków zwą baronami-rozbójnikami. To ropiejący wrzód na organizmie narodu. Ale jak w ciele ludzkim, tak i w społeczności wrzody bardziej przyciągają uwagę niż zdrowa skóra i więcej przyczyniają trosk. Baronowie-rozbójnicy podzielili się na dwa główne ugrupowania, na stronników dwóch dynastii: Yorków i Lancasterów. Walka o władzę między nimi trwa stosunkowo krótko, ale korzeniami sięga potomstwa Edwarda III, który panował w Anglii w latach 1327-1377. Najstarszy jego syn, Edward zwany Czarnym Księciem, zmarł zbyt młodo, by odziedziczyć koronę. Wnuk króla, Ryszard II, który wstąpił na tron, okazał się znienawidzonym despotą. W 1399 roku musiał abdykować na rzecz Henryka IV, potomka Jana z Gandawy, księcia Lancasteru,
trzeciego syna Edwarda III. Tak zasiano ziarna nienawiści. Henryk VI jest z linii Lancasterów, a książę Yorku - ten, który właśnie uciekł z Ludlow w góry - jest w prostej linii potomkiem drugiego syna Edwarda III, Lionela. Według zasad dziedziczności ma więc większe prawa do tronu. Jednakże być może nigdy by tych praw nie dochodził, gdyby nieudolność Henryka VI nie skusiła baronów-rozbójników do zagarnięcia rzeczywistej władzy, do dysponowania dobrami ziemskimi, tytułami, dygnitariatami jak swoją własnością, którą można kupić lub zdobyć na polu bitwy.
Te rozbójnickie praktyki wzajemnego wyniszczania przejdą do historii pod nazwą Wojen Dwóch Róż: białej róży Yorków, czerwonej Lancasterów. Nie chodziło im o żadne teoretyczne zasady, nawet nie o dziedziczne prawa do tronu: w tej materii juryści sprytnie odmawiają definitywnego orzeczenia. W grę wchodzą tylko rodowe pokrewieństwa i interesy, włącznie z koroną. Wiele się mówi o "rycerskości", ale w samym konflikcie i w celach walczących przeciwników trudno znaleźć choćby cień rycerskości. Król, biskupi i baronowie prześcigają się w chciwości, bezwzględnym egoizmie, podstępnych zdradach i okrucieństwach. Zwyciężony w bitwie lub w szeregu potyczek ucieka i kryje się, by lizać rany i zbierać siły do dalszej walki. Tak więc w okresie gdy resztę Europy oświetla coraz jaśniejszym blaskiem światło drugiego okresu rozkwitu ludzkiego umysłu - Renesans - Anglię spowija mrok domowej wojny. Stronnicy Lancasterów. Stronnicy Yorków. Dwa odłamy możnych baronów w wyścigu o bogactwo, urzędy, władzę - idą po trupach. Posługują
się wszelkimi sposobami, by wywrzeć nacisk na swych nominalnych władców, ustawodawców, sędziów. Tworzą i obalają królów. Swoimi metodami przypominają ludzi, którzy w kilka wieków później, w innym kraju, będą zwani gangsterami. Dawniej oni i ich najmici znajdowali ujście dla swej awanturniczej wojowniczości w wyprawach krzyżowych i periodycznych próbach najazdów na Francję. Wyparci w końcu z kontynentu - wyjąwszy miasto i port Calais - wyładowują swoje zamiłowanie do wojaczki i rabunków we własnym kraju. Posiadają prywatne wojska, złożone z zatwardziałych w walkach okrutników, zarabiających wielokrotnie więcej od pracującego w pocie czoła wieśniaka. Najmują morderców, opłacają szpiegów, donosicieli, prowokatorów, wkradających się w szeregi przeciwnika. Ci baronowie-rozbójnicy zabijają bez litości i bez najmniejszych wyrzutów sumienia każdego, kto im stanie na drodze. Zaiste, diabelski z nich pomiot.
W półtora roku po zdobyciu i złupieniu Ludlow, w Niedzielę Palmową, Ryszard stoi na wzgórzach nad doliną, zwaną Towton Dale, o dwadzieścia kilometrów na południe od miasta York. Przed sześciu miesiącami ojciec jego zginął w bitwie pod Wakefieldem, a odciętą mu głowę, przybraną na urągowisko w papierową koronę, zatknięto na murach miasta York obok głowy jego najstarszego syna i dziedzica, Edmunda. W tę Niedzielę Palmową najstarszy z pozostałych przy życiu braci Ryszarda, Edward hrabia Marchii - podówczas osiemnastoletni, blisko dwumetrowego wzrostu i słynny w całej Europie z nadzwyczajnej urody, nieustraszony rycerz i świetny wódz - wywiera zemstę yorkistów... Kiedyż będzie wreszcie kres zemście? Edward zabrał ze sobą Ryszarda, by przypatrywał się bitwie. Chłopiec ma trudności ze znalezieniem miejsca, skąd mógłby dobrze widzieć. Dworzanie, których opiece go powierzono, nie pozwalają mu podejść za blisko toczącej się bitwy. A prócz tego początkowo widok mu przesłania burza śniegowa, która wybucha zaraz po
pierwszej chmurze strzał wysłanych przez kuszników Edwarda. W końcu jednak zamieć śnieżna jest chłopcu sprzymierzeńcem. Pod jej osłoną wymyka się opiekunom i może własnymi oczyma oglądać chwilę, gdy hrabia Norfolku, przybywając spóźniony z pięciu tysiącami ludzi, przechyla szalę bitwy, zmieniając grożącą już yorkistom klęskę w świetne zwycięstwo. Chłopiec klaszcze w ręce, krzyczy z radości - ale jego głos ginie w piekielnej kakofonii bitwy, w przekleństwach, wrzaskach, jękach.
Za pozycjami nieprzyjaciół płynie doliną rzeka Cock. Ludzie Edwarda zapędzają nieprzyjaciół do rzeki wezbranej po niedawnych deszczach i śniegach. Setki toną. A za tymi, którzy przedostają się na drugi brzeg, trwa zażarty pościg. Zamieć śnieżna ustąpiła, przed oczyma Ryszarda rozciąga się rozległy widok pościgu i ucieczki.
- Oszczędzać gmin! Oszczędzać gmin! Zabijać baronów! - woła Edward.
Ileż to razy Ryszard usłyszy ten rozkaz˙ "Zabijać baronów" - to oni, nie plebejski gmin, przyczyniają kłopotów temu z monarchów, który w tej chwili zasiada na tronie. Dla nich klęska jest tylko przegraną jednego etapu walki. Ci, którzy przeżyją, staną do bitwy przeciw yorkistom innego dnia. Prócz tego baronowie posiadają ziemie i bogactwa, które można złupić i skonfiskować. Hrabia Northumberlandii, lordowie Dacre i Gilles, Wells, Willoughby, de Manley i wielu innych - padają ofiarą rzezi, chociaż nawet proszą o darowanie życia. Henrykowi VI i jego małżonce, królowej Małgorzacie Andegaweńskiej, udaje się uciec. Ale jedna czwarta stronnictwa Lancasterów pozostała na palach pod Towton.
- Niech użyźniają glebę! - powiada Edward. - Ich zwłoki przynajmniej zdadzą się na coś, gdy za życia tylko kłopotów przyczyniali!
Ryszard znalazł się u boku swego zwycięskiego brata, który stoi w pancerzu poplamionym krwią i błotem, bez hełmu, bo go oddał giermkowi, z mieczem wciąż jeszcze w dłoni. Edward obejmuje chłopca ramieniem. - Chodź, mój mały, zobaczysz, jak się rozprawiamy z pokonanymi stronnikami Lancasterów, którzy gdyby zwycięstwo im przypadło, tak samo rozprawiliby się z nami.
Niejednego szlachetnie urodzonego jeńca, przyprowadzonego przed Edwarda, zabijano na miejscu. Ryszard przyjmuje to jako rzecz konieczną, skoro rozkaz wychodzi z ust starszego brata, którego chłopiec uwielbia do bałwochwalstwa. Jednakże krwawa rzeź przejmuje go wstrętem. Jak można to pogodzić z adoracją tego, którego w swych modlitwach Ryszard nazywa Księciem Pokoju, a który nakazał ludziom miłować się nawzajem? Chłopiec jeszcze się nie dowiedział, że ludzie są jak zwierzęta, że gwałt rodzi gwałt, że pomście kładzie kres dopiero zupełne wyniszczenie jednego z dwóch zwalczających się stronnictw.
Przyprowadzają następnego jeńca, krwawiącego z głębokiej rany przez policzek. Ryszard dostrzega, jak oczy Edwarda się zwężają. A słowa brata przypomną chłopcu, że jego religia przywołuje również Boga, mało dbającego o pokój i braterską miłość bliźniego, Boga, którego wzywają księża, gdy błogosławią sztandary i broń przed krwawą bitwą.
- Pan Zastępów okazał mi swoją łaskę dzisiejszego dnia - wykrzykuje Edward. - Lord Clifford! Masz waść dług do spłacenia naszemu rodowi.
Ranny jeniec śmiało staje przed zwycięzcą, głowę trzyma wysoko, lecz nic nie odpowiada. Wie dobrze, o jakim długu jest mowa i jaką monetą musi ten dług spłacić. Edward zwraca się do Ryszarda:
- Ten diabeł zabił naszego brata Edmunda po bitwie pod Wakefieldem. Chełpił się tym. Tobie przypada zaszczyt pomsty.
Próbuje palcem ostrza własnego skrwawionego miecza. Podaje go chłopcu.
- Niechaj świadomość pomsty doda siły twemu ramieniu! - A do ludzi trzymających Clifforda: - Przygotujcie go na śmierć.
Ksiądz spieszy naprzód. Słowa spowiedzi, słowa rozgrzeszenia cicho, szybko wymawiane. Cliffordowi zdejmują zbroję, napierśnik i kołnierz. Zmuszają go do przyklęknięcia, głowę odchylają do tyłu, odsłaniając grubą czerwoną szyję. Ramiona, rozłożone poziomo, przytrzymują mocno.
Ryszard patrzy na miecz, potem do góry, na brata. Przełyka ślinę. Przygryza dolną wargę. To jego pierwsza sposobność naśladowania uwielbianego brata, dopełnienia zemsty, którą przysiągł w Ludlow. Ale...
- Czy muszę...?
- Na litość boską, dowiedź, żeś mężczyzną! - odpowiada rozkazująco, ostro Edward. - Tu właśnie, w przytomności tych wszystkich rycerzy! Przypomnij sobie Ludlow. - Gestem wskazał zebranych wokół siebie: tak zwany kwiat rycerstwa.
Przed oczyma Ryszarda staje wizja dwunastoletniej dziewczynki z Ludlow, gwałconej, zhańbionej, podpalonej, zmienionej we wrzeszczący słup ognia. Chwyta wielki miecz w obie drobne dłonie, podnosi go wysoko. Jego dziewięcioletnim ramionom brak siły, by dokonać zadania za jednym zamachem. Krew tryska, gruba szyja jest otwarta, ale głowa nie odcięta. Pachołkowie podtrzymują opadające ciało Clifforda.
- Jeszcze raz! Uderz jeszcze raz! - ponagla Edward.
Jeszcze dwóch ciosów było trzeba. Wreszcie Edward rzecze:
- No, w porządku! Trochę praktyki i nie będziesz potrzebował więcej niż jednego ciosu.
Ryszard jest blady. Drżącą ręką oddaje miecz bratu. Stoi jak sparaliżowany, wpatrując się w głowę, która potoczyła się opodal od ciała i zdaje się patrzeć na niego z wyrzutem. Chłopiec przesuwa swój sztylet w pochwie w górę i w dół - zwyczaj, który będzie praktykował przez całe życie w chwilach nerwowego napięcia.
Edward ściąga rękawicę z nieruchomej ręki zabitego. Macza ją w gorącym strumieniu krwi topiącym śnieg wokół zwłok bez głowy. Uderza lekko krwawą rękawicą w prawy, potem w lewy policzek chłopca-zabójcy, mówiąc:
- Młodzi wojownicy muszą być zjuszeni krwią. Pomściłeś swego brata. Jesteś mężczyzną.
Tak się odbyła inicjacja Ryszarda w prawa wendety. Dowiaduje się, że mordowanie jest powszechnym zwyczajem wśród rozognionych antagonistów w wyścigu o władzę. Czyż nie jest to zwykła broń królów i cesarzy, kardynałów i nawet papieży?
Chłopiec patrzy, uczy się, morduje - ale jeszcze nie jest zahartowany. Odchodzi i nagle zwraca śniadanie.
Edward woła, by podano wierzchowce jemu i Ryszardowi. Obejmując ramieniem młodszego brata mówi:
- Chodź, jedziemy do Yorku. Najpierw musimy zdjąć głowy naszego ojca i brata z murów zamku i uczcić ich przystojnym pogrzebem. A potem będziemy świętować Wielkanoc z całym ceremoniałem należnym królowi królów, który dzisiaj dał siłę naszym ramionom - i twojemu.
Ryszard zdobywa się na blady uśmiech. Jest jeszcze wstrząśnięty, przygryza znowu dolną wargę. Ale chce uwieńczyć męski czyn męskimi słowami:
- Do Yorku, do Londynu, gdziekolwiek pojedziesz, ja pojadę za tobą i będę twoim wiernym wasalem.
Zaciągnął się w szeregi Diabelskiego Pomiotu.
Daleko, w Walii, właśnie w czasie bitwy pod Towton rozgrywa się incydent, na który mało kto zwraca uwagę. W okolicach tych leży zamek Jaspera Tudora ze stronnictwa Lancasterów. Zamieszkuje tam razem z nim jego szwagierka, Małgorzata z domu Beaufort, i jej syn, czteroletni Henryk Tudor. Babka chłopca, Katarzyna Valois, była żoną Henryka V, ojca Henryka VI. W jakiś czas po śmierci męża Katarzyna wzięła do łoża ochmistrza swego dworu, Sir Owena Tudora, prostego szlachcica walijskiego, którego ojciec był banitą. Temu drugiemu małżonkowi Katarzyna urodziła paru synów, włącznie z Edmundem i Jasperem. Przyjmuje się na ogół, że małżeństwo zostało zawarte, chociaż nie ma na to żadnych dowodów.
Edmund Tudor poślubił Małgorzatę Beaufort. Ona również jest potomkiem nieślubnego związku, prawnuczką Jana z Gandawy, księcia Lancasteru, i jego kochanki, Katarzyny Swynford, którą pojął za żonę dopiero po urodzeniu ich czwartego i ostatniego dziecka. Wobec takiego pochodzenia ich potomkowie - noszący nazwisko Beaufortów - zostali specjalnym edyktem wykluczeni od praw do tronu. Ale to nie stłumiło ich ambicji.
W epoce gdy bitwa pod Towton wprowadza na tron pierwszego króla z dynastii Yorków - Edwarda IV - Owen i Edmund Tudorowie już nie żyją: pierwszy z nich zginął na szafocie z wyroku yorkistów, drugi zmarł w łóżku. Ale Jasper żyje i walczy. Kiedy yorkiści świętują swoje zwycięstwo, jeden z ich popleczników walijskich, William Herbert, atakuje i zdobywa zamek Jaspera, któremu udaje się uciec, ale jego szwagierka i bratanek pozostali w zamku. Chłopca z krwi Lancasterów zabrano od matki i umieszczono pod pieczą Herbertów, aby się wychował na yorkistę. Nikt na razie nie zwraca jeszcze uwagi na małego Henryka Tudora, którego pochodzenie jest podwójnie splamione: nieślubnymi związkami i krwią plebejską. Ale Małgorzata Beaufort, chociaż odebrano jej dziecko, nie szczędzi sił, by przygotować grunt na przyszłość. Martwa na pozór gałąź nieoczekiwanie wydaje najpiękniejsze kwiaty.
Po kilku dniach spędzonych w Yorku młody Ryszard jedzie na południe ze swoim bratem, wkracza u jego boku do Londynu, słyszy donośne okrzyki mieszczan:
- Król Edward niech żyje!
Ryszard musi się dopiero nauczyć, jak zmienni są londyńczycy, jak zręczni w dostosowywaniu się do okoliczności. Rozważnie jest wiwatować na cześć tego, który w danej chwili wydaje się najsilniejszy. W godzinie potęgi yorkistów byłoby niebezpiecznie ściągać na siebie podejrzenie o sympatie do Lancasterów. I na odwrót.
Mieszczanie londyńscy wołają:
- Niech żyje król Edward...
- ...dynastia Yorków...
- ...potrzeba nam silnego króla...
- ...pokój, handel.
- ...dość mamy tej spódnicy na tronie.
Ten ostatni okrzyk jest oczywiście złośliwością pod adresem królowej Małgorzaty Andegaweńskiej, która wprawdzie była tylko żoną króla, ale rzeczywiście sprawowała rządy za Lancastera.
Gdy Ryszard wjeżdża do Londynu, w uszach po raz pierwszy dźwięczą mu wiwaty tłumów. Ale nie po raz ostatni.