Daukszewicz o aferze z jeziorami. "Ksiądz mi je zapisał"
W książce "Sposób na przetrwanie" Violetta Ozminkowski wnikliwie przepytuje swojego męża Krzysztofa Daukszewicza z jego twórczości, ale też burzliwego życia estradowego, rodzinnego i towarzyskiego. W rozmowie nie mogło zabraknąć tematu jezior i bycia "pazernym oligarchą".
Dzięki uprzejmości wyd. Prószyński i S-ka publikujemy fragment książki Krzysztofa Daukszewicza i Violetty Ozminkowski "Sposób na przetrwanie", która ukaże się 7 listopada.
Krzysztof Daukszewicz: Miałem po jednym z koncertów taki przypadek: podszedł do mnie facet i mówi:
– Po tym koncercie odnoszę wrażenie, że robi pan z nas debili.
– Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym zrobił z nas wszystkich debili - odpowiedziałem.
– Dlaczego? – zapytał wyraźnie zaskoczony.
– Bo wtedy bym przestał tak mówić i już by ich nie było.
Po kilkunastu sekundach usłyszałem:
– Przepraszam, ma pan rację.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dr Nassif z "Plastycznej fuszerki", o tym, co pacjenci sobie operują teraz najczęściej
Violetta Ozminkowski: Ta opowieść przypomina mi o pracownikach portali, nie wszystkich, bo spotykałam też utalentowanych ludzi, ale o tych, którzy cynicznie kłamią. Nigdy nie miałeś ani nie dzierżawiłeś żadnego jeziora ani stawu, a jednak co jakiś czas internetowe portale ogłaszają, że jesteś pazernym oligarchą, który za łowienie ryb na swoich jeziorach pobiera ogromne opłaty.
Niejaki ksiądz Jan Rosłan z Olsztyna zapisał mi te jeziora i wygląda na to, że na wieczne użytkowanie.
Hojny ksiądz. Pierwszy raz słyszę o takim.
Ale łatwo mu poszło, bo podarował nie swoje.
Jak Zagłoba Niderlandy?
Owszem. W 2006 r. kupiłem 50-metrowe mieszkanie w starej czterorodzinnej rybaczówce. Cztery kilometry przez las do najbliższego sklepu, 300 metrów do jeziora, ale super sąsiedzi, więc bajeczka. Jezioro Kośno było dewastowane przez rybaków, którzy je dzierżawili, odławiali ryby na potęgę, niewiele przy tym zarybiając. A Kośno jest rezerwatem ptactwa i ma nad nim pieczę konserwator przyrody. Wędkarze, którzy łowili na tym jeziorze, mówili, że jak tak dalej pójdzie, to za kilka lat, poza wodą, niczego w nim nie będzie.
Pojechałem do marszałka województwa i opisałem całą sytuację. Marszałek sprawdził, czy mówię prawdę, po czym postanowił pogonić odławiających rybaków i poszukać nowego dzierżawcy. Do przetargu zgłosiło się Stowarzyszenie Ekologiczne Łajs 2000, które ratowało przyległe jezioro, i ten przetarg wygrało. Nie należałem do tego stowarzyszenia nawet przez minutę. Wprowadziło wysokie opłaty za wędkowanie, bo były one przeznaczone na zarybianie i odnowę jeziora.
Aliści, jak mawiał profesor Bardini, nikt nie wiedział, że na trzecim jeziorze, w miejscowości Purda, także należącym do nowego dzierżawcy, łowił ryby ksiądz Jan Rosłan, nazywany na portalach killerem szczupaków. Ksiądz łowił u poprzedniego dzierżawcy za Bóg zapłać, a wszyscy wiemy, że jeżeli chodzi o kasę, Bóg nie szasta pieniędzmi. W przypadku pana księdza była to kwota chyba 250 złotych za rok. Kiedy przyszło zdjąć z tacy więcej, to miłujący bliźnich duchowny zapytał: "Któż Panu Bogu chce taką krzywdę uczynić?". A wtedy diabeł szepnął mu do ucha - tak się później tłumaczył - "To Daukszewicz! Pazerny satyryk, który pomieszkuje na Kośnie".
Pazerny satyryk nie może mieszkać na poddaszu, w jakimś mieszkanku, i sam płacić za wędkowanie, więc ksiądz dopisał mu dom. I nie sprawdzając, jak jest naprawdę, za sprawą kolejnego diabła, zaczął mu robić koło pióra.
Aliści pojawił się wówczas inny miłujący prawdę dziennikarz z portalu NaTemat, nie pamiętam nazwiska, niech więc będzie Jan Palant, który pomyślał: zaraz, zaraz, skoro mieszka nad jeziorem i pobiera po 1500 złotych za łowienie, to nie może mieć zwykłego domu, tylko rezydencję i ogród z płotem tak wysokim, jak na granicy z Białorusią. I napisał, że mieszkam w daczy na linii brzegowej w rezerwacie i pobieram opłaty. W ten sposób, choć mieszkam na poddaszu i sam płacę za wędkowanie 1500 albo 2500 złotych rocznie (zależy od liczby miesięcy, w których chcę łowić), zostałem oligarchą z kieszeniami wypchanymi krzywdą ubogich księży.
Jan Palant nie zadzwonił nawet, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście masz te jeziora. Za to ja do niego zadzwoniłam i zapytałam, czy fajnie się czuje jako dziennikarz, powołując się na sfingowane wypowiedzi na plotkarskim portalu, że dzierżawisz jeziora, a on zaczął krzyczeć: "Pani mąż wiele razy mówił: moje jezioro!". Przestraszyłam się wtedy nie na żarty, bo napisałeś też piosenkę "Mój kraj".
Rosłan przeprosił potem, tak samo jak NaTemat, ale takim drukiem, jaki stosują banki przy udzielaniu kredytów, żeby nikt nie zauważył i nie przeczytał. Ale zawsze się znajdzie jakaś Maja Mościcka z "Faktu", która rozumiejąc tylko to, co jest napisane w nagłówku, zrobi zadymę od nowa.
Gdy pracowałam w "Newsweeku", dziennikarze z "Faktu" schodzili na papierosa, bo wydawany był w tym samym wydawnictwie Axel Springer, i opowiadali, że kolegia zaczynają się u nich od pytania: kogo dziś załatwiamy? Nikogo nie obchodziła prawda, tylko co nakłamać, żeby kogoś zniszczyć.
Wiesz co zrozumiałem po tych wszystkich latach? Kiedy wychodzi na jaw, że "dziennikarze" napisali w sposób ordynarny nieprawdę, to nie mają pretensji do siebie, że kłamią w żywe oczy, tylko mają pretensje do ciebie, że tych jezior nie masz. Ich myślenie wygląda wtedy mniej więcej tak: skoro napisaliśmy, to zrobiliśmy ci łaskę i powinieneś te jeziora, sku...synu, mieć! Nie po to piszemy, żebyś nie miał!
Tak czy inaczej, tych jezior już się nie pozbędziesz.
Wiem, opowiadał mi nasz sąsiad Grześ, że któregoś razu pojawiły się trzy kajaki na jeziorze. Jeden z wiosłujących krzyknął do niego: "To jest jezioro Daukszewicza?!". "Nie jest i nigdy nie było!" - odkrzyknął Grześ. I wtedy usłyszał, jak pytający mówi do pozostałych: "A wszędzie się, je...y, chwali, że to jego!".
Jest wyjście z tej sytuacji: należy kupić albo wydzierżawić te jeziora i zacząć pobierać takie opłaty. I ja bym awansowała, byłabym żoną prawdziwego pazernego oligarchy, jeździłabym wtedy zimą na safari, a latem do wód...
Nie rozpędzaj się. Kiedyś grałem na evencie, w czasie którego uczestnicy pili szybciej, niż ja mówiłem. Jest koniec programu, szedłem do szatni i przyspawał się do mnie facet, który już nie wiedział, co to jest pion. Na takich imprezach na ogół unikam żartów politycznych, bo nie ma potrzeby zaogniać dyskusji. A ten do mnie w te słowa:
– Dlaczego pan się śmieje z Jarosława Kaczyńskiego i PiS-u? Nie mogłem tego słuchać!
– Ja nic nie mówiłem o Jarosławie i PiS.
– Nic pan nie mówił? - wybełkotał.
– Nic.
– Bo pan nimi gardzi!
Tak więc, kochana Violu, obojętnie, czego będę się wypierał, to i tak będę miał.
(...)
Powyższy fragment pochodzi z książki Krzysztofa Daukszewicza i Violetty Ozminkowski "Sposób na przetrwanie", która ukaże się nakładem wyd. Prószyński i S-ka 7 listopada.